czwartek, 3 czerwca 2021

Od Michelle CD. Retrysa

Michelle Hobart nie przeklinała, zarówno ze względu na to, że jej rodzice dobrze ją wychowali, jak i na to, że zawodowo zajmowała się kształceniem młodzieży, której nie chciała dawać złego przykładu. Jednakże, jeśli ktoś już po prostu musiał wyrzucić z siebie całą wiązankę, bo, przykładowo, miał za partnera skończonego idiotę, który nie chciał zaakceptować prostego faktu, że ludzie, którzy byli ze sobą w związku, powinni rozmawiać o swoich problemach, to musiał, i już. Dlatego też, zamknąwszy z hukiem drzwi za niejakim Retrysem Calaneyem, nauczycielka pozwoliła sobie na wypuszczenie z siebie jeszcze jednej „kurwy” czy innego „chuja” — ot tak, żeby zrekompensować sobie fakt, że nie udało jej się dopiec mu do żywego.
Przez chwilę trwała tak, wsparta o zamknięte drzwi, jakby liczyła na to, że ten kretyn, którego nazywała swoim partnerem, otrząśnie się i wróci do niej, błagając ją na kolanach, by go wpuściła i przepraszając za to, że zachował się tak, jak się zachował. Oczywiście ta idea sama w sobie była głupia, więc odczekała jeszcze kilka sekund i, mając ochotę wymierzyć sobie samej policzek za własną głupotę, odepchnęła się od twardego drewna i podążyła prosto ku kuchni. W niej zaś z drzwiczek lodówki wydobyła nieotwieraną jeszcze butelkę czerwonego wina, a z szafki wiszącej kieliszek, i z takim orężem udała się do salonu. 
— Nie patrz się tak na mnie — prychnęła w kierunku podążającego za nią psa. — Chociaż... Masz rację, pewnie wyglądam beznadziejnie, co? — zauważyła po chwili, siadając na kanapie. — Prawie że naga, z wyraźnymi śladami po seksie na ciele, ale sama, nalewająca sobie wino i gadająca do psa. Cholera, Ori, ja się chyba staczam przez tego faceta.
Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa, pociągnęła duży łyk wina. Skrzywiła się nieco, czując jak ciepło, które, wbrew jej oczekiwaniom, wcale nie było przyjemne, rozlewa się po jej zaciśniętym nieco przez emocje gardle. Wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła z siebie nieco drżący wydech. Musiała się uspokoić, zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, również o samym Retrysie. Dlatego też postanowiła włączyć radio, które jednak najwyraźniej też postanowiło mocno w nią uderzyć.
When I was young, I never needed anyone... — zaczęła śpiewać z odbiornika Céline Dion, a Michelle jedynie przeklęła pod nosem. 
No tak, oczywiście. Z całą jej miłością do głosu i podziwem do zdolności wokalnych kanadyjskiej piosenkarki, nauczycielka naprawdę nie potrzebowała teraz do szczęścia tak rzewnej piosenki. Mimo wszystko nie zmieniła jednak stacji radiowej, a zamiast tego w ciągu kolejnych niecałych czterech minut piosenki pociągnęła kilka kolejnych dużych łyków alkoholu (co wymagało również szybkiego uzupełniania kieliszka) i, biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności, prawdopodobnie się upić. 
Wystarczy chyba powiedzieć, że ostatnie kilka wersów piosenki wyśpiewała już wraz z wokalistką czy, mówiąc dokładniej, spróbowała wyśpiewać, bo już po pierwszych sylabach zaniosła się szlochem. Orion, najwyraźniej zażenowany jej marnym i zupełnie nieplanowanym odtworzeniem kultowej sceny z „Dziennika Bridget Jones”, podniósł się szybko i uciekł do kuchni.