poniedziałek, 21 grudnia 2020

od Vanyi cd. Johnniego

Rzucam mężczyźnie nieodgadnione spojrzenie znad górnej krawędzi telefonu, w którym gotów już byłem wybierać numer do Leo, aby jednak zjawił się po mnie odrobinę wcześniej, niż to sobie ustaliliśmy. Johnny wygląda, jakby żałował rzuconej dopiero co propozycji, niemalże widzę, jak przygryza sobie język w ramach dania sobie nauczki. Jednocześnie jednak dostrzegam w jego skulonej nieco postaci swego rodzaju niewypowiedzianą nadzieję, na co unoszę lekko brew.- Mam już towarzystwo, jednak zgaduję, że dodatkowa para rąk, nawet dość niesprawna – obrzucam porozumiewawczym spojrzeniem bandaż na nodze Johnniego – może się przydać Robinowi. I tak nawet nie znam szczegółów tego jego całego zlecenia, bo przecież po co cokolwiek mi mówić—
Wybieram ten przeklęty numer, wciąż marudząc cicho pod nosem. Leon odbiera po trzecim sygnale i przeklina mnie od razu, jednak, na szczęście, ucinam jego tyradę wpół słowa.
- Uważaj, gdzie siadasz! Ch*lera jasna!
Leon w ostatniej chwili zdąża zabrać parę swoich okularów z siedzenia pasażera, zanim udaje mi się usiąść na fotelu. Przyjaciel rzuca mi oskarżycielskie spojrzenie, na co pokazuję mu środkowy palec, wolną ręką zapinając pas. Słyszę, jak Johnny pakuje się na tylne siedzenie.
- W bagażniku mam dla ciebie te kule, o które prosiłeś. Teraz już wiem, po co ci były. – Leon rzuca krzywe spojrzenie Johnniemu w lusterku, odpalając silnik samochodu.
Niebieskowłosy zerka na mnie z niezrozumieniem, więc posyłam mu drobny uśmiech, wzruszając ramionami. Przecież to nic takiego. Chcę tylko pomóc.
Kalifornia w środku dnia nie jest niczym ciekawym. W zasadzie można powiedzieć, że to kolejne nudne miasto bez wyraźnej przyszłości, które nie wyróżnia się swoim wyglądem na tle pozostałych nudnych miast bez wyraźnej przyszłości – a takich w Stanach jest przecież na pęczki. Prostytutki zniknęły z rogów ulic, neony są wyłączone, nie oślepiając swoim blaskiem każdej napotkanej pary oczu, w ciemnych zaułkach nie gromadzą się podejrzanie wyglądający mężczyźni z krzywymi zębami, przekrwionymi oczami i głodem narkotykowym wypisanym na twarzach. Nawet ruch drogowy jest ospały i wszystko jakby czeka na lepsze czasy, na zachód słońca, na te pierwsze wieczorne godziny, kiedy temperatura po całym dniu mimo wszystko wciąż się podnosi mimo chłodniejszych miesięcy, kiedy asfalt paruje pod kołami sportowych samochodów, wytaczających się z garażów tylko po to, aby stracić swój nieskazitelny wygląd w pierwszym lepszym wyścigu, kiedy powietrze wypełnia się dymem papierosów i bolesnymi jękami ćpunów, gotowych wbić drugiemu człowiekowi nóż między żebra dla paru drobniaków. Kalifornia śpi. Uśpiona bestia czeka, aby wyślizgnąć się ze swojej jamy wraz z ostatnimi promieniami słońca.
Opieram czoło o zimną szybę, tłumiąc w sobie pełne zmęczenia westchnięcie. Kto by pomyślał, że gorsze samopoczucie może dopaść człowieka zaledwie w odstępie kilku przelotnych myśli?
Silnik warczy po raz ostatni i Leo gasi go, parkując na prywatnym parkingu klubu, przeznaczonym dla pracowników i właściciela. Moje szpilki stukają zgrabnie o twardy beton, kiedy podchodzę do bagażnika i wyciągam z niego kule, które od razu wręczam Johnniemu.
- Zobaczymy, czy rzeczywiście ci jakoś pomogą. Spróbuj nie przeciążać tej nogi, na litość boską – wzdycham ciężko, rejestrując kolejny grymas bólu na twarzy mężczyzny, kiedy ten nieumiejętnie opiera ciężar ciała na zranionej kończynie. – Zaraz zawołam ochroniarza, żeby cię zaniósł, bo aż przykro patrzeć.

niedziela, 20 grudnia 2020

Od Retrysa do Michelle

Księżyc od dawna unosił się na ciemnym bezgwiezdnym niebie. Zdawać by się mogło, że znudzony beznamiętnością nocy nieprotestowa nawet gdy ogromna bura chmura spowiła firmament, tłumiąc jego blask, który sprawiał wrażenie przygasać z każdą chwilą.
Chociaż wokoło panowała głęboka ciemność, to w jednym oknie wciąż paliło się światło. Retrys po raz kolejny uchylił zmęczone powieki. Oczy już piekły go od agresywnie pomarańczowego światłą żarówki lampy nocnej. Zmrużone oczy leniwie przetoczył na leżący obok zegarek — 2:43 — spał równe sześć minut… znów. Zwykle nie miewał problemów z zaśnięciem po ciężkim dniu pracy, nie mógł jednak znieść światła drażniącego go od dobrych kilku godzin i natrętnego szelestu kartek obracanych przez Michelle z przyzwyczajenia sprawdzającej testy w sypialni.
Mężczyzna westchnął głęboko, jakby przez sen, odwracając się na drugi bok. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w kobietę, zastanawiając się, skąd brała tak potężne pokłady bezsenności, że przemagały zmęczenie lub energii, skoro po tak intensywnym dniu wciąż nie była w stanie zmrużyć oka. W pierwszym momencie miał ochotę uświadomić blondynkę o późnej godzinie i fakcie, że i jemu uniemożliwia zaśnięcie. Szybko jednak zapomniał o tym pochłonięty jej widokiem. Znacznie złagodniał sunąc sennie-marzycielskim spojrzeniem po jej smukłych ramionach przykrytych nieco ciemniejszymi w tym świetle włosami, talii delikatnie gubiącej się w nieco za dużej białej koszulce i co szczególnie przykuło jego uwagę, fragment czarnych figi z niskim stanem wyglądających spod materiału T-shirtu.
— Michelle — mruknął łagodnie, od razu dostrzegając delikatne wzdrygnięcie się kobiety na dźwięk jego głosu. — Połóż się — dodał z ledwie słyszalną prośbą.
— Zaraz, mam jeszcze jedną klasę do sprawdzenia — odparła natychmiast, wracając do pliku kartkowego, które według czujnego oka Calaney'a wcale nie wyglądało na „jedną klasę”.
Znów nastała cisza zakłócana jedynie szelestem przekładanych co chwila, nierówno przyciętych kartek, Barman znów utkwił wzrok w partnerce, uważnie obserwując jej ruchy, gdy z aprobatą delikatnie potakiwała głową, zapisując czerwonym tuszem maksymalną liczbę punktów, by następnie pokręcić nią i zaciąć usta w niezadowoleniu zapisując tak nielubiane przez większość nauczycieli „0”.
— Miśka — powtórzył podnosząc się na łokciu i przysuwając do nocnego marka. — W dzień się pracuje, a w nocy śpi, jutro sprawdzisz te wypociny — zawyrokował nieagresywnie wyciągając jej z dłoni długopis i odkładając na szafkę nocną wraz z kartkówkami. — Masz trochę odpocząć — objął ją silnym ramieniem tuż pod biustem, wciągając nieco głębiej na łóżko, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że leżąc bezczynnie, blondynka prędzej umrze z nudów, niż wypocznie.
— Wiesz przecież, że nie zasnę — odparła marszcząc brwi, gdy w końcu jej głowa wylądowała na poduszce.
— Marudzisz — skwitował podkładając jej rękę pod głowę, drugą sięgając do wyłącznika światła. Gdy tylko żarówka zgasła mężczyzna poczuł niewysłowioną ulgę związaną z nadciągającym snem. — Dobranoc — szepnął przytulając kobietę.
— Dobranoc — odparła nauczyciela bez krztyny nadziei, że uda jej się zasnąć.

…~~*~~…

sobota, 19 grudnia 2020

Od Valeriana do Vanyi

Myjąc ręce w nieskazitelnie czystej umywalce w mieszkaniu Vanyi, Valerian przyglądał się swojej twarzy, która była taka jak zawsze, ale mimo to wydawała się chłopakowi całkiem inna. Blada skóra nabrała delikatnych rumieńców od rozmów ze swoją drugą połówką, a na usta sam pchał mu się uśmiech. Zdawało mu się, że oblicze spoglądające mu w oczy z lustra należy do całkiem inne osoby, jednak gdy uniósł ociekającą wodą dłoń ku kosmykowi włosów opadającemu mu na czoło, postać z lustrzanego odbicia podążyła za nim, idealnie kopiując każdy jego ruch. Przestał mieć wątpliwości, to musiał być on, to jego twarz odbijała się w tafli, to w jego ciemnych oczach grały wypełnione życiem iskierki. Nie często mógł to sobie powiedzieć, ale w tym momencie przyznał sam przed sobą, że podoba mu się to, jak wygląda.
Odgarnął z czoła niesforny kosmyk, pozostawiając na nim kropelki wody, następnie wplótł palce we włosy po obu stronach głowy, przez co delikatnie zwilżył ciemne kędziorki. Jeszcze raz przyjrzał się sobie w lustrze, robiąc przed tym dwa kroki w tył, by przedmiot mógł uchwycić większą powierzchnię jego ciała, które nie zmieniło się od ostatniego razu kiedy je oglądał. Przyjrzał się krytycznym wzrokiem obcisłym spodniom, które opinały jego długie, szczupłe nogi. Wspinając się w górę swojego ciała, poprawił koszulę, by lepiej prezentowała się na piersi i wygładził drobne zagięcie na ramieniu. Kiedy nareszcie uznał, że jego strój wygląda nienagannie, opuścił pomieszczenie, wracając do czekającego na niego w salonie chłopaka.
Od razu wyczuł zmianę, nie wiedział, czym była ona spowodowana, ale nie uszła jego uwadze. Atmosfera w pomieszczeniu wyczuwalnie zgęstniała, wręcz poczuł lodowaty powiew zimna na karku. Starał się wybadać, co mogło spowodować dziwny nastrój między nimi, ale blondyn zachowywał się normalnie, jedynie co, to był lekko zgryźliwy, ale Banter zakładał, że to przez późną porę, chłopak mógł już być zmęczony.
Po skończeniu kolejnego odcinka serialu, który razem oglądali, Valerian podjął decyzję, aby wrócić do domu, nie chciał dłużej męczyć ukochanego swoją obecnością. Ostatni raz pocałował go i opuści jego drogie mieszkanie.
Przeszedł go lekki dreszcz na myśl o nocnym powrocie, ostatnio kiedy to robił, został napadnięty i przebywał przez kilka dni w szpitalu. Bał się czy, przypadkiem jego napastnicy nie będą chcieli po raz kolejny zabawić się jego kosztem, ale tym razem tak, aby naprawdę już nigdy więcej nie wszedł na ich terytorium. Po głowie zaczęły kłębić mu się mroczne myśli, oczami duszy widział już, jak członkowie wrogiego gangu katują go, by później pozostawić go gdzieś obok śmierdzącego śmietnika, gdzieś w ciemnym zaułku. Skonałby otoczony śmieciami, myśląc o nowym świetle jego życia, które nawet w mrocznych odmętach jego umysłu świeciło jasnym światłem.
– Vanya… – cichy szept opuścił jego usta i nawet delikatny wietrzyk owiewający bladą twarz miał problem, by usłyszeć wypowiedziane imię.
Powtórzył imię blondwłosego chłopaka jeszcze kilka razy i sam nie był pewien czy wypowiadał je na głos, czy tylko kołatało się ono w jego głowie. Przez jego imię i oblicze, które Valerian cały czas miał przed oczami, strach zniknął. Dumnie i pewnie ruszył ulicą rozświetloną jedynie przez latarnie, obserwując panującą przed nim pustkę. Pomimo później pory spodziewał się wpaść na kogoś przechadzającego się na ulicy lub myślał, że zostanie chwilowo oślepiony przez reflektory nadjeżdżającego z przeciwka samochodu. Żadne z jego podejrzeń nie doszło do skutku.
Zakończył długi marsz pod drzwiami swojego bloku, nie zdziwił go fakt, że drzwi były lekko uchylone, zepsuły się jakiś czas temu i do tej pory nie zostały naprawione. Nawet nie myślał, by próbować je zamknąć na siłę, po wejściu do środka, pozwolił im przymknąć się z głośnym jękiem zawiasów. Niespiesznie zaczął wspinać się w górę schodów, pomimo późnej pory z niektórych mieszkań mógł usłyszeć głosy. Wcale go nie zdziwiło, że większość z tych słów to były przekleństwa, widocznie jego sąsiedzi postanowili urządzić sobie nocną kłótnię, miał tylko nadzieję, że dzieci małżeństwa z mieszkania z numerem 7 już śpią albo są u babci, która czasem zabierała je do siebie. Valerian przypomniał sobie spokojne oblicze starszej kobiety, która uśmiechnęła się do niego, kiedy jakiś czas temu minęli się na klatce. Wydała mu się sympatyczna i wcale się nie dziwił, że maluchy wolały spędzać czas z matką ich ojca, niż z wiecznie kłócącymi się rodzicami.

środa, 16 grudnia 2020

Od Shaylyn cd Christiana

 Shaylyn odwróciła się i jej spojrzenie napotkało Colina stojącego za nią.

- Zaraz wracam –powiedziała do ciemnowłosego, po czym dodała mało pewnie – zaczekasz?

Chłopak kiwnął sztywno głową jakoś dziwnie się spinając. Uśmiechnęła się lekko do niego, po czym odwróciła się i podeszła do chłopaka stojącego dalej. Zbliżając się do niego zaplotła ręce na piersi i unosząc brew widząc jego sugestywny uśmiech, który nie wiedziała skąd się wziął.

- Przestań tak się szczerzyć bo ci zęby wypadną. Możesz się już zabrać i zająć własnym życiem –powiedziała stając przed blondynem.

- Twoje jest o wiele ciekawsze – powiedział z powagą na twarzy, zerkając nad ramieniem dziewczyny.

- Mam ci przypomnieć, że całkowicie wystarczy mi dwóch facetów chcących kontrolować moje życie? Z czego jeden wciąż robi to z sądowym wyrokiem trzymania się ode mnie z daleka…

- Dobra dobra, zrozumiałem. Spadaj do tego swojego facia – powiedział całując ją w policzek, a dokładniej praktycznie przy kąciku ust. Dziewczyna stała zaskoczona, podczas gdy on zerknął dyskretnie za nią. –Tak jak myślałem, krew jasna go zalała – zaśmiał się, sprawiając, że w końcu zrozumiała co on wyrabia. – Chyba masz tu zazdrośnika. Leć do niego, a ja poczekam na ciebie to wrócimy razem. Tak wiem, jesteś dużą dziewczynką, więc jak wolisz to wytłumacz sobie, że ja się boje wracać samemu, aby nie ucierpiała twoja godność.

Pokręciła jedynie głową i postukała palcem w czoło. Czasem naprawdę nie miała do niego siły. Świetnie się bawił, gdy widział chłopaków zazdrosnych o niego. Tak nieświadomych, że zagrożenia z jego strony w ogóle nie ma. W dodatku wiedział, że tak twarda laska jak ona, nie pozwoli już aby ktoś tak bardzo wpływał na jej życie. Nie po tak toksycznej relacji, z której wyszła. Nie zmieniało to faktu, że niesamowicie się o nią martwił. I poprzysiągł sobie odganianie wszystkich lamusów nie wartych jej. Tu musiał się jeszcze przekonać, co z nim zrobić. Shay odwróciła się od niego przygryzając wargę, aby się nie zaśmiać z działań Colina.

- Będę czekał, bella! –Krzyknął jeszcze za nią, na co nie wytrzymała i jednak parsknęła śmiechem.

Szybko jednak się uspokoiła i kiedy stanęła przed Julianem była już całkowicie opanowana. W niezbyt jasnym klubie dostrzegła doskonale zarys jego zaciśniętej szczęki. Widziała jak bardzo był spięty. Nie rozumiała tylko dlaczego. W końcu nie wiedzieli o sobie za wiele, na dobrą sprawę mogło się okazać, że Julek był już zajęty. Każde z nich mogło mieć na przykład jakieś zobowiązania, oczywiście te poza klubowe. A dziewczyna naprawdę chciałaby go poznać, mimo że nie przyznałaby tego na głos.

- To co… Idziemy tańczyć? – Zapytała jakby nigdy nic.

- A twój koleżka nie będzie miał z tym problemu? – Jego ton w dalszym ciągu był niesamowicie oschły i zawierał jakby nutę sarkazmu.

Czyżby Colin miał rację i chłopak by o nią zazdrosny? Stwierdziła, że daruje sobie rozmyślanie nad tym i nie będzie dłużej prowokować go. Nie widziała w tym najmniejszego sensu.

- Raczej nie. Poza tym z naszej dwójki, to z tobą wolałby się umówić – powiedziała z powagą, klepiąc go po ramieniu. – Z resztą pytał o ciebie…

Julian patrzył przez moment na nią z dezorientacją, aż w końcu do to niego dotarło. Początkowe napięcie przeistoczyło się w zupełne zaskoczenie. Nieświadomie zrobił niesamowicie przezabawną minę i dziewczynę wiele kosztowało zachowanie powagi. Jednak w końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Szczerym, najprawdziwszym śmiechem, którego tak dawno nie używała. Na twarzy ciemnowłosego odnotowała jakiś nieodgadniony wyraz twarzy. Pokręciła głową, łapiąc Juliana za dłoń.

- Chodź tańczyć Julek i nie marnujmy więcej czasu –powiedziała ciągnąc go za sobą. – Noc już nie będzie młodsza.

W końcu stanęli na parkiecie wśród bawiącego się tłumu. Shay pokręciła zachęcająco biodrami, stając naprzeciwko niego. Chłopak obrócił nią szybko, jednocześnie uważał aby się nie potknęła. Jeśli miło jej się tańczyło wolnego z nim, ale teraz bawiła się świetnie. Mimo dość później pory, nie czuła całkowicie zmęczenia. Wciąż była zaskoczona jak bardzo grzecznie Julian się zachowywał. Jakoś jego zachowanie względem niej nie pasowało jej do chłopaka, na którego wpadła. Nie że nie była zadowolona z tego. Wręcz przeciwnie, dawno nikt nie traktował jej tylko jak kawałek mięsa. W pewnym momencie ponownie poleciała jakaś wolniejsza melodia, a chłopak przyciągnął ją bliżej siebie, kładąc ręce na jej biodrach. Jej dłonie wylądowały na jego karku.

- Kim jest dla ciebie ten blondas? – Zapytał, jakby nie dawało mu to spokoju.

-Ten ‘’blondas’’ to mój najlepszy przyjaciel od dziecka. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć i że zawsze będzie po mojej stronie. No prawie zawsze bo nie wchodzi w konflikty z moim bratem… Boi się go, jak całkiem sporo osób. Colin to świetny chłopak, ale jak już wspominałam, on woli facetów. No cóż… Nie ma ideałów –mówiła to bawiąc się bezwiednie jego włosami, przeczesując je. Po chwili jednak zorientowała się co robi i zaprzestała tego natychmiast. –Mam nadzieję, że nie masz problemów przez tą przerwę… Byłabym na siebie niesamowicie wściekła, gdyby okazało się, że przeze mnie problemy.

- No wiesz, gdybyś mnie nie powstrzymała, to pwenie bym mu przywalił. Wtedy napewno miał bym kłopoty.

-Gdyby nie ja, dalej byś grzecznie pracował. Nie myślał byś nawet o walnięciu go.

Chłopak zaśmiał się szczerze, ponosząc jedną rękę, aby odgarnąć jej zabłąkane pasmo za ucho.

- Nie, o tym prędzej czy później sam bym pomyślał -powiedział poważnie po chwili zastanowienia, czym ponownie wywołał śmiech dziewczyny. 

- Wiedziałam, że jesteś bad boy -parsknęła patrząc mu w oczy.


Christian?

(868 słów)

wtorek, 15 grudnia 2020

Od Hardina cd Amary

Dziewczyna przemywała twarz chłopakowi. Wzrokiem śledził każdy jej ruch, jakby do końca nie ufał jej zamiarom. Obok niego przechadzał się ogromny tygrys, który powinien wywołać u niego poczucie strachu, a wywołał dziwny spokój.
- Nie musiałaś tego robić. - W końcu odezwał się bez krzty emocji w głosie. Widział po minie dziewczynie, że jest zdezorientowana przez jego ton. - Wiem, że ci pomogłem, ale to nie znaczy, że musisz teraz się nade mną litować. - Wzruszył ramionami, jakby jego los był mu obojętny. Może to wynika z tego, że nie raz miał złamany nos i nie raz z kimś się bił.
- Chciałam po prostu ci pomóc, w końcu przeze mnie jesteś w taki stanie. - Oznajmiła niezbyt pewnie.
- Spokojnie już nie raz tak wyglądałem, przyzwyczaiłem się. - westchnął cicho pod nosem. Wyjął z tylniej kieszeni fajkę i zapalił, zaciągając się dymem. - Jestem Hardin. - Z jego ust wydobył się dym papierosowy, wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. - A piękna niewiasta, którą obroniłem jak się nazwa?
- Amara. - Uścisnęła jego dłoń, a ja na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech.
- Ładne imię. - Z jego ust wymsknęła się pochwała. Delikatnie dotknął dłonią swojego nosa. - Cóż chyba będę musiał jechać do szpitala, podwieźć cię gdzieś ?
- Będziesz kierował w takim stanie ? - Zapytała lekko zdezorientowana, a on jedynie kiwnął głową. - O nie! Co to, to nie! - Pomachała wskazującym palcem przed jego twarzą. - Jeszcze zasłabniesz i spowodujesz wypadek! Ja cię zawiozę. - Skrzyżowała swoje ręce na wysokości piersi, jakby to było już postanowione. Hardin zaśmiał się.
- A czy ty umiesz w ogóle prowadzić auto ? - ponownie się zaśmiał, ale po jej minie wiedział, że mówi poważnie. Podniósł ręce w geście kapitulacji. - Moje auto stoi na początku tej uliczki. Chodźmy szkoda czasu. - Oznajmił.
Na twarz Amary pojawił się uśmiech zwyciężczyni. W trójkę poszli do auta. Na tylnych siedzeniach rozłożył się tygrys. Amara zajęła miejsce kierowcy, a biedny Hardin miejsce pasażera, w jego własnym wozie nie on teraz dowodził.
- Tylko błagam, nie zarysuj ani nie spowoduj wypadku. - Mruknął niezadowolony. Jego dziecko w rękach innej osoby, to naprawdę mogło źle się skończyć. Dziewczyna zaśmiała się, gdy na niego spojrzała. Odpaliła auto i ruszyła z piskiem opon.

Amara?

(346 słów)

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Od Annabell

Wędrowała przez korytarz przyciskając jedną ręką plik kartek do swojej piersi. W ogólnym hałasie ginął stukot jej obcasów, odbijający się od kafelek. Uśmiechała się do każdej mijanej osoby, starając się przy okazji na nikogo nie wpaść. Jej spojrzenie zatrzymało się na moment na grupce żartujących trzecioklasistów. Jeszcze parę lat temu sama była jak oni. Beztrosko planowała z przyjaciółmi wyjazd w góry, aby wspólnie ruszyć na podbój świata. Nie było dla nich żadnych ograniczeń, a przyszłość nie przerażała ich, dopóki byli w piątkę. Gdyby ktoś wtedy powiedział jej jak to wszystko się potoczy, nie uwierzyła by w to. Dalszy potok nadciągających myśli został powstrzymany przez dźwięk dzwonka. Weszła powoli do klasy, obdarzając uczniów siedzących w pomieszczeniu promiennym uśmiechem. W ciągu ostatniego miesiąca zdołała wyzbyć się zdenerwowania przed stawaniem na forum osób nie wiele młodszych od niej. Odniosła wrażenie, że uczniowie polubili ją i jej przedmiot. Zazwyczaj byli dość uważni i nie sprawiali większych problemów. A przynajmniej takich, z którymi sama by nie mogła sobie poradzić. Podeszła powolnym krokiem do biurka, na które odłożyła kartki wraz z torebką. Rozejrzała się po sali, po czym powiedziała:- No kochani... Gotowi, aby przelać swoje zdanie na temat rozmyślań Hamleta?
Zaraz po zadaniu tego pytania, po całej klasie przebiegł zgody jęk. W odpowiedzi usłyszeli jedynie, krótki melodyjny śmiech, po którym dało się słyszeć jedynie stukot obcasów, gdy Annabell ruszyła aby rozdać kartki. Doskonale pamiętała swoją nie chęć do pisania wypracowań sprzed lat. Często miała problem z oceną działania bohatera, ponieważ podchodziła do tematu od wielu aspektów, których często nie potrafiła ułożyć w jedną spójną ocenę, czy popiera jego działania, czy nie. Budziło to w niej ogromną irytację, ze względu na częsty brak czasu na rozpisanie wszystkich jej przemyśleń. Jeszcze gorzej było, gdy praca dotyczyła dzieła sztuki.
Anna uwielbia wszelkie obrazy, a jeszcze bardziej poszukiwania ukrytych przekazów zawartych niejednokrotnie w zwykłych kreskach. Niejednokrotnie zatrzymywała się przy dziele, pragnąc ze wszystkich sił poczuć, co towarzyszyło autorowi podczas tworzenia. Dodatkowo stanowiło to świetną odskocznię pozwalającą na oderwanie się od rzeczywistości.
Kobieta rozsiadła się za biurkiem, starając się zachować jak najciszej, aby nie rozpraszać twórczej atmosfery. Jej wzrok mimowolnie przejechał na okno, za którym swą energię roztaczało słońce. Nie zdawała sobie sprawy jak tęskniła za taką pogodą, dopóki nie wróciła. Ten czas w Nowym Jorku, okraszony byłby tak nie lubianym przez nią chłodem, a tu może cieszyć się świetną pogodą. I ludzie też od razu wydawali się weselsi. Północne miasto miało swoje uroki, jednak na pewno nie zaliczyłaby do nich ponurych ludzi. Oczywiście bywały od tego wyjątki, jednak tak nie wielkie to były przypadki, że nie zaważały nad wyraz nad osądem. Ostatni rok był dla niej naprawdę ciężki i często odbierał jej chęci działania lub podsuwał niechciane myśli. Tu jednak aż chciało jej się żyć! A z dnia na dzień coraz częściej wierzyła, że uda jej się uporządkować sprawy, których nie po domykała, a które przez sześć lat zaczęły być olbrzymią czarną dziurą. Stawiała na metodę małych kroczków, co jak na razie nie wychodziło jej najgorzej. Z rodziną zawsze jej się układało, więc jedyne co uległo zmianie to to, że częściej się widywali. Prawie co drugi weekend spędzała w rodzinnej posiadłości. Ten czas spędzała na słuchaniu opowieści babci lub narzekań mamy na ojca kobiety. Od czasu do czasu, widywała się z braćmi, którzy zaglądali do domu, gdy uciekali od własnych problemów. Czasem zostawała ze swoją bratanicą, która była niesamowicie czarującą istotką.
Gorszym tematem byli przyjaciele dziewczyny. Przez pierwsze dwa lata miała z nimi wciąż świetny kontakt, który niestety z roku na rok mocno słabł. Jedyną osobą, z którą zawsze miała kontakt była Sara. Wtedy dziewczyny były dla siebie jak siostry, zwierzały się sobie ze wszystkiego. No prawie wszystkiego, ale niektóre tajemnice lepiej zabrać ze sobą do grobu, ponieważ mogą zniszczyć nawet najsilniejsze relacje. A gdyby wyjawiła tę konkretną, straciłaby nie jedną, a dwie ważne dla niej osoby. Czas jednak okrutnie pokazał jej, że bywa bezlitosny i gdy w pewne popołudnie ponad dwa lata temu odebrała telefon, dowiedziała się, że mimo wszelkich naszych starań możemy kogoś stracić. I chociaż serce jej krwawiło, nie mogła wrócić na pogrzeb do rodzinnego miasta. Zostawiła ludzi, którzy jej wtedy potrzebowali, czego sama sobie nie mogła wybaczyć. Wtedy też całkowicie urwał jej się kontakt z przyjaciółmi. Dopiero z rok temu udało jej się ponownie przywrócić swój kontakt z Meg. Z resztą dziś czekało ją spotkanie z nią i z Jackiem, z którym również od niedawna się pojednała. Wszystko wracało do normy. Prawie, ponieważ w jej życiu wciąż brakowało jeszcze jednej ważnej osoby. Z myśli została ponownie wyrwana przez dzwonek. Zebrała prace, po czym energicznym krokiem ruszyła do pokoju nauczycielskiego. Zabrała potrzebne rzeczy i ruszyła szybko do wyjścia.
Zaraz po pracy miała spotkać się z dawnymi znajomymi w pobliskiej kawiarni. Stąd stwierdziła, że warto postawić na spacer, zamiast przejechać się ten nie tak daleki kawałek samochodem. Zdrowiej dla osoby i świata. Rozglądała się podziwiając miasto, w którym tak nie wiele się zmieniło, a wydawało jej się, że wszystko jest inne. Usłyszała dźwięk wiadomości, więc zaczęła przeszukiwania kieszeni, aby odnaleźć zaginione urządzenie. Spojrzała na telefon, na którym widniała wiadomość od Megan. Odblokowała ekran i przebiegła wzrokiem po krótkiej treści informującej o tym, że czekają na nią na miejscu. Niestety czytanie i jednoczesne chodzenie nigdy nie zwiastowały nic dobrego. Dziewczyna przez rozkojarzenie wpadła na kogoś i potrąciła go ramieniem. Szybkie i wręcz automatyczne przeprosiny zatrzymały się w jej gardle, gdy dostrzegła kim była ta osoba. Tak dobrze znane jej rysy twarzy, bardziej wyostrzone niż kilka lat temu. Ciemnobrązowe włosy były nieco krótsze, a dawniej tak ciepłe i roziskrzone spojrzenie było nadnaturalnie zimne.
- Xavier…? –Wyrwało jej się, podczas gdy stała wciąż z szeroko rozszerzonymi oczami.
- Annabell…
Mężczyzna stojący przed nią był równie mocno zaskoczony co ona. Stali naprzeciwko siebie w ciszy, po prostu patrząc się na siebie i układali sobie obecną sytuację. W końcu widzieli się pierwszy raz od sześciu lat. Ich kontakt urwał się całkowicie. Za co oboje byli winni po równo. Dziewczyna chciała powiedzieć naprawdę wiele, jednocześnie nie wiedząc od czego zacząć. Dowiedzieć się co u niego? Jak sobie radzi? Chciała powiedzieć mu, jak bardzo jej przykro z powodu Sary. I jednocześnie chciała przeprosić za to, że jej przy nim nie było, gdy tak jej potrzebował. Widziała w nim to zmęczenie skryte gdzieś głęboko w nim, ujawniające się głęboko w tak dobrze znanych jej oczach. Stwierdziła jednak, że to zdecydowanie zły moment na tego typu rozmowy. Jednak jakoś trzeba było rozwinąć wypowiedź, jeśli chciała spróbować odnowić znajomość.
- Hej… W życiu nie pomyślałabym, że wpadnę na ciebie przez przypadek na ulicy.
- A to przypadkiem nie ty głosiłaś, że przypadek nie istnieje –odparł spokojnym tonem.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Co tam u ciebie? Jakoś się żyje?
Xavier?

piątek, 11 grudnia 2020

Od Johnniego CD Vanyi

Od zawsze w życiu Johnniego było kilka stałych punktów. Takich, do których zawsze łatwo mu było się odnieść, gdy świat kręcił się za szybko, gdy suwak kolejnej walizki pękał pod naporem niezdarnie wciśniętych tam ubrań, gdy wieża obowiązków i omijanych jak ognia zadań łamała mu kark, gdy wszyscy wydawali się tak daleko, chociaż byli tak blisko. Lista zawsze była czymś świętym, niezwykle ważnym. Nic nie pojawiało się na niej ot, tak, i praktycznie nigdy nic z niej nie znikało. Przynajmniej nie bez powodu.
Od szesnastego roku było to mrowienie pod skórą, monotonny syk maszyny do tatuażu. Coś systematycznego, znanego, stałego. Może i osoby, które go tatuowały się zmieniały, każdy salon inny, obcy, ale akt był zawsze ten sam i może to właśnie działało na zszargane nerwy Johnniego jakoś tak kojąco. Bo zawsze wiedział, czego oczekiwać.
Potem pojawiła się Cleopatra, ciche tupanie miękkich łap na posadzce, wielkie oczy obserwujące go nawet w środku nocy, mruczenie wibrujące całym ciałem drobnej kocicy.
Jak tylko dołączył do Bestii, Valencía szybko wskoczyła się na listę. Bo od samego początku była przy nim, szepcząc komentarze o wszystkich członkach gangu, plotki i żarty rzucane między kolejnymi rozkazami z góry, po hiszpańsku, żeby nikt oprócz ich nie zrozumiał. Valencía działała na podobnych falach jak Johnny, wciąż działa, z mieszaniną podobnych wspomnień i przyzwyczajeń, z ciężkim akcentem i równie ciężką ręką na broni. Fakt, Johnny od zawsze szybko wiązał się z ludźmi i traktował ich jak rodzinę, więc nie dziwota, że Valencía prędko wskoczyła wysoko na piramidę potrzeb Baby. Tym bardziej że od zawsze byli tak do siebie podobni. Jak dwie krople wody.
Więc lista stałych punktów w życiu Johnniego była taka: tatuaże, Cleopatra, Valencía.
I teraz pojawił się kolejny.
Vanya.
Właśnie, nie Sucker, nie zarys, szkielet osoby chowający się za pseudonimem. Vanya (dokładnie Vanya Izaak Lazarev i przez chwilę Baby miał ochotę skomentować, jakie to zabawne, że oboje mają drugie imiona, w końcu to nie bardzo amerykańskie, prawda? Ale przecież Johnny nie jest takim stuprocentowym Amerykaninem i sądząc po nazwisku Vanyi, on sam też nim nie jest. Chyba. Baby nigdy nie był dobry z geografii), i nagle obraz tej postaci stał się w głowie Johnniego jakiś taki… pełniejszy. Bo w końcu nie każdemu mówi się swoje pełne imię tak o, bez powodu, prawda? Szczególnie, jak jest się członkiem jednego z największych gangów w stanie. I chociaż sam Baby nie przemyślał tego swojego odkrycia tożsamości, pojawiło się nagle (jak większość rzeczy, które miały związek z Johnnym), wydawało mu się, że to wszystko, w jakimś dziwnym sensie, wyszło na dobrze. Bo Vanya nie wydawał się taki otwarty i chętny na dzielenie się anegdotami z dzieciństwa, więc fakt, że zaufał Baby na tyle, by podać mu swoje prawdziwe dane… to było coś, prawda? Coś ważnego. Kamień milowy (A może po prostu mu było głupio, że Johnny został postrzelony i gadał jak nakręcony i Vanya czuł się winny, chciał wyrównać rachunki? Bo w końcu Baby wypluł praktycznie wszystkie informacje na swój temat, łącznie z adresem. Ale te myśli Johnny spycha na bok).
Johnny bez większego speszenia mógłby otwarcie przyznać, że wiele razy korciło go, by wygrzebać informacje o wspólnikach z gangu. Dowiedzieć się o ich życiu, co ich sprowadziło na drogę przestępczości. Czy mają rodzeństwo, o które musieli zadbać, czy wyrośli w jednej z tych wielopokoleniowych, dotkniętych biedą rodzin, może wiedli szczęśliwe życie, które po prostu im się znudziło? Ale niektóre granice pozostawały właśnie tym – granicami. Takimi stalowymi, z ciężkiego metalu, pod prądem. Takimi, których po prostu się nie przekracza. Dla zasady, dla czystego sumienia, dla krótszej spowiedzi przed kolejnymi świętami, dla zachowania jakiegoś tam kodu moralnego. Więc Johnny, z zasady, niektórych barier nie przekraczał. Ba, nie zbliżał się do nich, by nie być kuszonym wizją tych ukrytych informacji, tajemnic odkrytych tylko przed jego oczami. Bo ludziom należał się szacunek. Może nie wszystkim, ale należał się dużej większości. Vanyi włącznie. Jemu nawet bardziej niż innym.

czwartek, 10 grudnia 2020

Annabell Aurora Collins


Dane | Annabell Aurora Collins

Pseudonim | Oczywistymi są Ann lub Bella, a swoją opiekuńczością zasłużyła sobie na ksywkę Lutra (z łac. Wydra – uchodzi za opiekuna i ochronę rodziny). Nie wiele osób wie, że na drugie imię ma Aurora, więc tylko jedna osoba woła na nią od tego imienia Rora.
Płeć i orientacja | Wygląd zewnętrzny doskonale oddaje jej płeć czyli kobietę. Co do orientacji uznaje się za heteroseksualną.
Wiek | Ann liczy sobie już 26 lat.
Praca | Dziewczyna teoretycznie nie musi pracować, jednak postanowiła nie polegać całkowicie na pieniądzach rodziców. Zapewnili jej start, a zaraz po studiach zaczęła nauczać angielskiego w szkole średniej.
Klub motocyklowy i funkcja | Jest postronną.
Osobowość | Dziewczyna należy do grona niepoprawnych optymistów, chociaż niektórzy twierdzą nawet, że bardziej pasuje jej miano marzycielki. Nie do końca się z tym zgadza, twierdząc, że marzenia rzadko się spełniają, a świat nie jest i nigdy nie będzie idealny. Jednak do przeszkód na swojej drodze podchodzi z optymizmem. Stara się znaleźć plusy w każdej sytuacji, nie patrząc jak bardzo jest beznadziejna. Często występowała jako mediator w konfliktach czy to znajomych, czy rodziny. Spokojnie szuka rozwiązania, nie podejmując pochopnych decyzji. Bije od niej opanowanie i chłodna kalkulacja, w poszukiwanie kompromisu. Jednakże stonowana, czy też jakby to określiła nudna, jest tylko w obliczu problemów. Grono bliskich znajomych określa ją bardziej mianem „postrzeleńca”. Mimo że dziewczyna wygląda na spokojną osobę, zdecydowanie taka nie jest. W środku bije wulkan energii i spontaniczności. Potrafi rano obudzić się i podjąć decyzję o weekendowym wyjeździe do innego kraju, czy skoku na bungee. Idzie przez życie z myślą, że bez ryzyka nie ma zabawy. Jest odważna, jednak podchodzi do wszystkiego z rozsądkiem. Stąd mimo swoich nie raz dziwnych pomysłów, jak do tej pory obeszło się bez jakichkolwiek poważnych urazów. Nie raz wciągała w swoje plany znajomych (jednak częściej było to za czasów liceum), jednak samotna wędrówka jej nie przeszkadza. Odnajduje w tym świetną okazję do poznania kogoś nowego. Do człowieka podchodzi zawsze otwarcie nie widząc barier w postaci odmiennej kultury, koloru skóry czy jego przeszłości. Chętnie poznaje nowe zakątki Ziemi i ich mieszkańców. Z zachwytem przygląda się otaczającej ją naturze, niekiedy będąc oczarowaną możliwościami matki natury. Kieruje nią ogromna ciekawość świata, w czym pomaga jej otwartość i ogromna charyzma. Bijąca od niej pewność siebie jest efektem wieloletniej pracy nad nią. Do dziś jednak bywają sytuację, kiedy wychodzi z niej przestraszona szara myszka. Ma bardzo głęboko rozwiniętą wrażliwość, przez co nie potrafi obejść obojętnie wokół niektórych sytuacji. Czasem ma jednak dość melancholijne dni, kiedy potrafi przesiedzieć cały dzień z książką na kanapie w całkowitej powadze. Często te dni wynikają z problemów, które zaprzątają jej głowę. Ma bardzo silną więź z rodziną, która niesamowicie ją wspiera. Może zawsze na nich polegać czy chodzi o wsparcie psychiczne czy materialne. Jest oczkiem w głowie matki, jak i ojca. Nie została jednak przez nich rozpieszczona. Zna wartość pieniądza i potrafi nim gospodarować. Największym wzorem w rodzinie jest dla Ann jej babcia. To po niej przejęła pogodę ducha, ale i zadziorność. Właśnie starsza kobieta zaszczepiła w dziewczynie ciekawość świata i zamiłowanie do sztuki. Często jest również powierniczką jej sekretów czy niepokojów serca. Dziewczyna jest szczera i ceni sobie prawdę. Nie lubi kłamstwa, a jeszcze bardziej nie znosi być okłamywaną przez bliskich. Jest jednak w stanie zrozumieć motywacje i po pewnym czasie wybaczyć. Inaczej uważałaby się za hipokrytkę, kiedy samej zdarzy się jej kogoś okłamać i oczekiwać wybaczenia. Wie kiedy zachować powagę, jednak na co dzień jest typem żartownisia. Szczególnie w towarzystwie braci czy przyjaciół. Biegle posługuje się sarkazmem i dziarsko odpowiada na zaczepki. Jest lojalna wobec przyjaciół, lecz mimo bycia towarzyską trzeba zdobyć jej zaufanie, aby orzekła kogoś mianem przyjaciela. Nie jest to jednak prostą rzeczą, po fałszywych ludziach, którzy otaczali ją w czasach szkolnych. Stara się nie okazywać słabości publicznie, wiedząc że ktoś chętnie mógłby wykorzystać przeciw niej. Niekiedy łatwo ją zranić, jednak nie daje satysfakcji drugiej osobie pokazując to. Dostrzec mogą to osoby będące z nią w naprawdę bliskich relacjach. Jak już wspominałam, jest świetnym słuchaczem i doradcą, stąd jej przyjaciele wiedzą, że mogą się do niej zwrócić ze wszystkim. Mimo bycia względnie dobrą postacią, jeśli ktoś krzywdzi ważne dla niej osoby, nie ma dla niego litości.
Po paru nie udanych związkach doszła do śmiałych wniosków, że problem zawsze leżał w tym, że za szybko się zakochuje i przywiązuje. Udało jej się zniwelować chociaż trochę swoją nachalność i zwolnić tępo. Jest często nadopiekuńcza, ale nic nie może poradzić na to, że martwi się o drugą osobę. Od zawsze uważa, że w związku trzeba przede wszystkim być przyjaciółmi, a dopiero partnerami. Poderwanie dziewczyny jednak nie należy do prostych, gdyż komplementy jej wyglądu nie robią na niej wrażenia, dopiero w późniejszych etapach zwraca na nie uwagę. Bywa intrygantką, jednak potrafi postawić sobie granicę. Dodatkowo wie jak wykorzystać kobiece atuty, aby osiągnąć zamierzony cel. Chociaż nie wygląda niezła z niej prowokatorka. Jest otwarta na wszelkie nowe doświadczenia. Niestety bywa chorobliwie zazdrosna i wszczynać z tego powodu awantury, jednak stara się z tym walczyć.
Aparycja | Bella nie wyróżnia się jakoś nadzwyczajnie w tłumie ludzi. Zakłada to na co ma ochotę, jednak nie wybiera niesamowicie krzykliwych strojów. Lubi się ubierać elegancko, ale do pracy czy na wyjście do klubu. Zazwyczaj chodzi w jeansach lub spódnicy, dobierając do tego koszulkę z jakimś nadrukiem. W szafie znajdziemy wszystko od bluz po swetry, od szpilek do trekkingowych butów, które zabiera na wyprawy. Nie nosi za wiele biżuterii. Makijaż pojawia się u niej jedynie na imprezach lub kiedy na twarzy pojawiają się mocno widoczne niedoskonałości. Wzrost również nie jest jakiś nadzwyczajny, gdyż dziewczyna mierzy metr siedemdziesiąt trzy. Pofalowane blond włosy sięgają Ann trochę ponad linię ramiona. Pozostawia je zazwyczaj rozpuszczone lub związane w kucyk, a po domu towarzyszy jej niedbały koczek. Oczy w zależności od światła przybierają odcienie od błękitu do szarości. Tuż nad ustami po lewej stronie znajduje się mały pieprzyk. Uwagę może przykuć zarys obojczyków. Wieloletni kompleks dziewczyny w końcu osiągnął rozmiar 75E, dzięki czemu zyskała trochę pewności siebie. Mimo nie posiadania idealnej talii osy, jest ona według niej idealna. Na brzuchu można dostrzec lekki zarys mięśni wyrobionych podczas wspinaczek górskich i regularnych ćwiczeń. Nie za szerokie biodra, nie przysparzają dziewczynie problemów przy noszeniu obcisłych kreacji wyglądając dobrze. Kształtne pośladki, w dopasowanych strojach przykuwają wzrok. Ma nie za długie, jednak wciąż zgrabne nogi. Na nadgarstku posiada tatuaż obrysu głowy Myszki Mikie.
Rodzina i przyjaciele |
  • Marrie Collins- babcia dziewczyny. Wspaniała kobieta, będąca równie postrzelona co jej wnuczka. Powierniczka jej najgłębszych sekretów i jedyna osoba, która nie wacha się sprowadzić jej na ziemię. Mimo osiemdziesięciu dziewięciu lat jest naprawdę energiczną osobą, chętną na wszelkie wojaże, przez co musi być pilnowana przez resztę rodziny.
  • Edward Collins- piędziesięciosiedmioletni ojciec biznesmen. Mężczyzna o surowych zasadach, jednak nigdy nie był za srogi dla swoich dzieci. Dbał aby być obecnym w ich życiu i o ich edukację. Uczestniczył w rodzinnym życiu mimo napiętego grafiku i tak zostało do dziś.
  • Anna Collins- piędziesięciopięcioletnia matka, będąca strażniczką domowego ogniska. Czasem trudno jej znieść kolejne pomysły córki, jednak nie powstrzymuje jej wiedząc, że i tak zrobi co ze chce. Chce tylko jej sczęścia.
  • Chris Collins – trzydziesopięcioletni mężczyzna, będący najstarszym bratem dziewczyny. Najspokojniejszy z całej trójki. Ojciec pięcioletniej, przeuroczej dziewczynki Julie i mąż Eidth.
  • Alexy Collins- trzydziestoletni brat, zachowujący się czasem jak dziecko. Ma za sobą przeszłość kryminalną i przez niektórych (głownie wujostwo) uważany jest za czarną owcę rodu.
  • Xavier Ravenwood, Sara Moris, Megan Fallon i Jack Devis – dawna paczka przyjaciół, z którymi wyruszała w podróż. Znają się jeszcze od podstawówki, ale dopiero w ostatniej klasie szkoły średniej zaczęli się przyjaźnić. Po wyjeździe dziewczyny na studia kontakt trochę osłabł, ale całkowicie straciła go z Xavierem po śmierci Sary. Po powrocie odnowiła znajomość z Meg i Jackiem.
Partner/Zauroczenie | Brak
Pojazd | Chevrolet Corvette 
Zwierzak | Navi
Ciekawostki |
  • Od dziecka kocha jazdę konną, którą ćwiczyła z dziadkiem. Do dziś w wolnych chwilach jeździ do stajni za miastem.
  • Jej sposobami na spędzenie wolnego samotnego wieczoru są książki, filmy, seriale lub malarstwo.
  • Co już wcześniej parę razy padło jej największą pasją są podróże. I czy to zwykły wyjazd do miasta obok czy kraj na drugim końcu świata będzie to dla niej inspirująca podróż. Uwielbia w tym wszystko. Od planowania, po nie spodziewane wypadki po drodze i same wędrowanie w nieznane. Przez to narodziły się też kolejne pasje.
  • Jedna z nich to fotografia, która uwiecznia wszystkie wyjazdy na wypadek sklerozy.
  • To co lubi przywozić z wyjazdów to przepisy i tu kolejna pasja jaką jest gotowanie.
  • Studiowała zaocznie pielęgniarstwo, jednak stwierdziła, że chyba się do tego nie nadaje.
  • Zadawanie się z chłopakami przymusiło ją do poznania męskiego tematu jakim jest motoryzacja i budowa silnika. Stąd potrafi całkiem sporo napraw przeprowadzić sama.
  • Nie przepada z romantycznymi filmami i całą otoczką Walentynkową. Ogólnie uważa, że Walentynki są teraz jedynie komercyjnym szajsem.
  • Ma uczulenie pomarańcze.
  • Miewa ataki paniki.
  • Nie boi się pająków i horrorów.
  • Przez ostatnie sześć lat mieszkała w Nowy Jorku, a po powrocie tu zaczęła pracować w swojej dawnej szkole.
Autor | Syriusz Black




Towarzysz

Imię | Navi
Płeć | kotka
Rasa | Angora turecka
Opis | Bardzo spokojny i przyjacielski zwierzak. Chętnie bawi się i niestety uwielbia drapać meble. Największy przytulas, jak istniał. Jest raczej leniwa, lecz czasem zacznie wariować biegając po mieszkaniu. Ma bardzo rozwinięte instynkty łowcze, co zaspokaja polują na sznurówki domowników i gości.

wtorek, 8 grudnia 2020

Od Vicktorii cd Alice

Siedziałam w przeludnionej restauracji z mieszanymi kuchniami wraz ze zgrają znajomych Hutchinsa. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że spotkaliśmy się, kiedy to wracałam ze sklepu blisko mojego domu, w którym to już zabrakło mi składników do zrobienia obiadu. Co prawda nie potrzebowałam ich wiele, bo mieszkam sama w średnim apartamentowcu, ale i tak gotuję sobie na zapas, by mieć później, po pracy, czas wolny. Siedziałam między blondwłosym mężczyzną w czerwonej bluzie, który był bardzo głośny, z drugiej strony siedział szatyn, który po cichutku popijał coraz to więcej postawionego na blacie trunku, natomiast naprzeciw mnie siedział znany już mi wcześniej Boris - średniego wzrostu brunet z kręconymi włosami o niskim tonie głosu, który może i wyglądał na miłego, ale dla mnie znajdował się gdzieś haczyk, który objawiał jego zwariowaną naturę. Oczywiście na lewo od niego siedział Karol, który rozmawiał z innymi kumplami, popijając średniej klasy wódkę. Spojrzałam na niego, wwiercając się tym samym wzrokiem w jego czaszkę, co chyba poczuł, bo na moment zwrócił się w moją stronę. Westchnęłam ociężale, podtrzymując tym samym głowę o dłoń, drugą łapiąc za widelec. Cały czas nie mogłam wyzbyć się tego uczucia obserwacji, tak nieprzyjemnej, że aż nie było mi dane tego lepiej opisać niż obrzydliwe. Skierowałam potajemnie, bo zza zasłony ciemnych włosów, wzrok w stronę Borisa. Tak jak myślałam, to on był moim obserwatorem. Przymknęłam delikatnie oczy, modląc się w duszy, by Karol jak najszybciej się upił, bo to by była moja jedyna szansa na ucieczkę z tego miejsca, czy w ogóle sytuacji.
W taki oto sposób, który wyglądał bardziej że czekanie na sąd ostateczny, spędziłam bitą godzinę na słuchaniu rosłych mężczyzn, którzy nie tyle, ile się żalili, a wręcz chwalili, kto ma większe problemy, co jakiś czas przekrzykując innego rozmówcę w tej grupie. Widząc idealną okazję, oznajmiłam, że muszę skorzystać z toalety, co oczywiście równało się z moim odejściem od tej biesiady, ale czy muszą o tym wiedzieć? I tak zapomną, że wyszłam z lokalu, ba śmiem twierdzić, że nawet nie będą pamiętać, że tam z nimi dłużej siedziałam. Zaśmiałam się pod nosem, skręcając we wnękę, gdzie znajdywały się drzwi do oddzielnych toalet. Weszłam do kobiecej, a tam oparłam się o blat umywalki, spoglądając na siebie w lustrze. Przeczesałam włosy palcami, wyobrażając sobie Hutchinsa nazajutrz, kiedy to mieliśmy spotkać się u mnie na maraton starych, porządnych filmów akcji. Kogoś na pewno będzie coś bolało. Przemyślenia jednak przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Na ten odgłos, jakby na wystrzał, puściłam wodę i zaczęłam myć ręce, co chwilę ukradkiem spoglądając w lustro, by zobaczyć, kto taki wszedł do mojego tymczasowego sanktuarium. Długo nie minęło, aż ujrzałam odbicie persony, którą tak bardzo się zdziwiłam. Czym prędzej zakręciłam kran i odwróciłam się w jego stronę, bo był to nie kto inny, a Boris. Od momentu naszego spotkania wiedziałam, że coś do mnie ma, ale żeby na tyle, że wchodzi do publicznej, damskiej toalety? Żałosne.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, opierając się o blat, krzyżując przy tym ręce - Myślałam, że męska to na prawo -wskazałam palcem na kierunek, o którym mówiłam.
- Taa widzisz - uśmiechnął się szarmancko - Ja niekoniecznie tu pod pretekstem załatwienia się -mówiąc to, zaczął się powoli do mnie zbliżać - Denerwują cię, prawda? -uniósł delikatnie brwi, oczekując tym samym odpowiedzi.
Cicho westchnęłam, dotykając jego klatkę piersiową, tym samym informując, by nie więcej nie zbliżał. O dziwo przystał na mój rozkaz, cofając się o dwa kroki.
- Może i denerwują, może nie... co ci do tego? -chrząknęłam, podchodząc do drzwi - Jeżeli jednak mam odpowiedzieć, to tak, denerwują, a że ty jesteś jednym z tej zgrai to.. -zamilkłam, przyglądając mu się od góry do dołu - Sam sobie dopowiedz, kim jesteś dla mnie -uśmiechnęłam się fałszywie i wyszłam z pokoju, a następnie z całego lokalu łapiąc za czarny, długi płaszcz i kapelusz.
Wyszłam na ulicę, która już o tej porze robiła się jeszcze bardziej zatłoczona, bo to i ludzie wracają z pracy, jak i idą na imprezy. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ja nie chce robić tego samego co inni? Bawić się, szaleć, a co najważniejsze - ryzykować? Odpowiedź była prosta i wszystkim znana, albowiem nie jestem wszystkimi, a tylko i wyłącznie sobą, czarną owcą spośród tłumu. Poprawiłam kapelusz, łapiąc za jego rondo i skręciłam w lewo. Zebrało mi się na odstresowanie poprzez spożycie alkoholu, przez to, jak długo oglądałam tych półgłówków, nie miałam jednak chęci zaczynać tego z nimi. Moim celem padł bar oddalony od tego miejsca trzema ulicami, więc wcale nie było tak daleko, a na dodatek jeszcze bliżej do mojego domu. Na samą myśl uśmiechnęłam się w duszy. Wcisnęłam dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszczu w celu wyszukania charakterystycznej paczuszki, jakim było opakowanie papierosów. Na ślepo je otworzyłam i muskając zawartość palcem, wyliczyłam ilość gilz z tytoniem w środku, a następnie dotknęłam tą samą ręką ust. Ktoś pewnie powie, że to, co zrobiłam dziwne, być może większość zapytanych, ale można powiedzieć, że właśnie w ten sposób się powstrzymuję przed wyciągnięciem i zapaleniem jednego z nich. Zdecydowanie muszę to rzucić, ale w takim razie jak będę wytrzymywać tych dziwnych ludzi? Bez sensu.
Szłam jedną z tych ciemniejszych, a przynajmniej spokojniejszych uliczek, które doprowadzają do charakterystycznego budynku, a właściwie wejścia do tak zwanej Ciemni, w której to rozbudował się bar „Lazlo". Na samo zobaczenie wielkiego neonowego szyldu wyjętego z lat 80 od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Tak dawno tu nie byłam, że to aż okropne! Przyśpieszyłam więc kroku, aby nie odwlekać wspaniałego spotkania. Coś jednak przerwało mi tę urokliwą scenkę, dokładniej dziwne odgłosy dochodzącej z prawej strony, gdzie mieszczą się starsze kamienice.
- Ehh zamknijcie się -mruknęłam cicho do siebie, zwalniając trochę tempo.
Jednakże słowa, które dobiegły z tej samej wnęki parę sekund po tym, jak powiedziałam, żeby zamilkły, poruszyły mnie. "Pomocy! Niech ktoś mi pomoże" - było to krótkie, ale donośne, po czym zamilkło, jakby osoba, która je wykrzyczała, została znokautowana albo wsadzona do czarnej furgonetki. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam za siebie, odwracając się tułowiem w tamtym kierunku, lecz jak wcześniej to było, nikt stamtąd nie raczył się ukazać. Westchnęłam ociężale i już miałam wrócić na swój radosny, pełen szczęścia, alkoholu i papierosów tor, ale głos znów powrócić. Zacisnęłam zęby, walcząc ze sobą w myślach. Nie chciałam sobie psuć chwili, tym bardziej że cały dzień był jak z horroru, ale nie dawało mi to spokoju. Z wielkim rozgoryczeniem w głosie podczas jęku odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wnętrza uliczki. Gdy stanęłam w wejściu, będąc częściowo oświetlana przez jarzące neony, wymruczałam:
- Jak już macie kogoś zabić lub uprowadzić róbcie to w innych uliczkach, a nie przy barze -mówiąc te rzeczy oczywiście, że zwróciłam ich uwagę.
Zaczęłam się im przyglądać. Dwóch mężczyzn, jeden trzymał ręce młodej dziewczyny, przyciskając ją tym samym do ściany, drugi natomiast stał obok z papierosem w ustach, trzymając w ręce nóż myśliwski. Uniosłam brew w geście zdumienia, po czym złapałam się za skronie.
- Posłuchajcie... - zaczęłam - zostaliście złapani na gorącym uczynku bla bla -kontynuowałam, zaznaczając tym samym koła wolną dłonią - wypuście ją czy coś -spojrzałam powtórnie na nich.
Chwilę stali zdezorientowani, po czym ten, co trzymał dziewczynę, wyprostował się i wyszepnął coś do swojego kumpla, a następnie podtrzymał rozmowę.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby nam rozkazywać, co, Piękna? -uśmiechnął się, oblizując przy tym delikatnie wargi.
- Wiesz, co mówisz bro, ta będzie moja -odezwał się drugi, dotykając krańcem ostrza policzka -No dalej, zabawimy się trochę... -puścił mi oczko, na co obydwoje się głośno zaśmiali.
Przekręciłam oczami i zaczęłam powoli do nich podchodzić, mając przy tym dłonie schowane w kieszeniach. Niestety, ale nie wiedzieli, w co się pakują. Może i nie jestem jakoś wyćwiczona w sztukach walki albo w ogóle w samoobronie, ale życie w tak fałszywej rodzinie z różnymi przekrętami i niebezpieczeństwami nauczyłam się jednego - broń się nawet za cenę życia. Dobrze, że nie ma powiedziane którego. Na same wspomnienie o tym kąciki ust same mi się uniosły. Stanęłam gdzieś dwa metry przed nimi, na co ten z bronią podszedł do mnie i zaczął mnie oglądać ze wszystkich stron, krążąc wokół mnie, jakby był jakimś sępem, a ja padliną.
- Grzeczna dziewczynka -zarechotał, stając po mojej lewej, odwracając tym samym głowę do kolegi -Widzisz? Już jest mo--
Nie zdążył dokończyć swojego zdania, ponieważ uderzyłam go z całej siły telefonem w skroń. Ten przez szok i ból obił się o ścianę i padł na kolana, niedługo po tym łapiąc się za głowę. Uderzyłam go na tyle mocno, że zaczęła sączyć się krew.
- Ty s*ko -krzyknął, znów sprawdzając rękę, która już cała była od krwi -Martin bierz ją, a nie stoisz jak debil! -warknął do kolegi, na co ten, pomimo większej postury, posłuchał się i puścił dziewczynę.
Podbiegł do mnie z zamiarem uderzenia mnie, co jednak mu się nie udało ze względu na mój refleks. Odsunęłam się, dając mu przeszkodę pod nogi, przez co się przewali. Ze spokojem podeszłam do krwawiącego i chwyciłam za nuż, który zaraz przy nim leżał. Obejrzałam go dokładnie, a następnie kopnęłam mężczyznę w twarz, a kiedy odbił się od ściany, złapałam go za włosy i przyłożyłam ostrze do szyi, patrząc mu głęboko w oczy swoim oziębłym spojrzeniem.
- Nie lubię się powtarzać, więc powiem to raz -zaczęłam, zbliżając się twarzą do niego -Albo się stąd teraz wyniesiecie, albo nawet w kostnicy nie dadzą rady was rozpoznać -wyszeptałam, szarpiąc go przy tym.
Mężczyzna złapał się za lekko zranione gardło i z zaciśniętymi zębami zawołał przyjaciela, uciekając przy tym w popłochu. Ociężale spuściłam rękę wzdłuż ciała, wypuszczając powietrze ustami. Wtedy usłyszałam cichy szloch za sobą. Podniosłam głowę i spojrzałam przez ramię w kierunku, z którego się wydobywał. To ta dziewczyna. Siedziała skulona pomiędzy czarnymi workami pełnych śmieci. Zerknęłam w stronę wyjścia, w którym było widać światło pochodzące z baru.
- Nic tu po mnie -wyrzuciłam nuż przed dziewczynę, sama kierując się do wyjścia, ta jednak zatrzymała mnie swoim zachrypniętym głosem.
- Nie zostawiaj mnie -zaszlochała raz jeszcze.
Stanęłam, zastanawiając się przy tym, co mnie tak ukarało, że zawsze zdarzają mi się jakieś posrane historie. Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając na zachmurzone nocne niebo.
- Jak tak bardzo nie chcesz być sama, to chodź do baru -rzekłam, ruszając się ponownie z miejsca.
Szłam powoli, czekając na dziewczynę i jej decyzję, a kiedy myślałam już, że nie nadejdzie, usłyszałam za sobą niechlujne kroki. Przymknęłam oczy, skręcając w stronę budynku, albo inaczej - oczekiwanego szczęścia.

Alice?

Od Vicktorii

Weszłam do ogromnego, białego budynku widząc przechodzących między mną, jak i sobą młodych ludzi, którzy niezbyt zwracali uwagę na to, co się wokół nich działo. Zmierzyłam wszystkich wzrokiem, po czym przymykając nieco powieki, zarzuciłam za ramię czarną teczkę i ruszyłam w swoją stronę, dokładniej do pokoju nauczycielskiego. Przechodząc tą jakże długą drogę, wielu z tych młodzików mówiło mi dzień dobry czy też inne formy powitalne, a które odpowiadałam tylko skinieniem głowy. Jakoś nie było mi potrzebne odzywanie się do nich bez większej potrzeby.
Stanęłam przed ciemnobrązowymi drzwiami i zastanawiając się jeszcze raz, co ja tu tak właściwie robię, zdmuchnęłam niesforny kosmyk włosów z twarzy, po czym złapałam za klamkę i pchnęłam drzwi przed siebie z impetem, zwracając tym samym na siebie uwagę większości ludzi siedzących obecnie w tym miejscu. Minęły już dwie godziny zajęć, a że widać tu większość nauczycieli, którzy tutaj uczą, którzy powoli zbierają potrzebne papiery czy inne rzeczy, można wywnioskować, że kończy się przerwa tak uwielbiana przez uczniów. Zatrzymałam się na chwilę i skinęłam głową w ich kierunku, na co oni zrobili to samo, niektórzy nawet się odzywając. Podeszłam do tablicy korkowej, na której pozawieszane były jakieś papiery, plany zajęć i jakieś śmieszne zasady oraz to, czego szukałam, czyli klucze do mojego pokoju. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam za pąk kluczy i czym prędzej wyszłam z tego miejsca, zostawiając po sobie dziwną aurę. Mimo że pracujemy razem już jakiś czas, to nadal mogę powiedzieć, że mierzą mnie tym starym, obawiającym się mojego kolejnego ruchu, wzrokiem. No tak, plotki zawsze szybko się rozchodzą tym bardziej, jeżeli mówią o kimś, że jest powiązany z czymś szemranym. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc przy tym głową. Głupie myślenie. Nawet jeżeli byłaby to prawda, to co by zrobili w tej sytuacji? Niestety, ale jestem tu tak jakby z polecenia kogoś z góry i nie mogę niczym poradzić na moją obecność. Wyjrzałam za okno, by jeszcze raz przyjrzeć się, o dziwo, słonecznemu dniu, który od samego swojego początku nie zapowiadał niczego specjalnego.
Stanęłam przed drzwiami do swojego sanktuarium, kręcąc przy tym kluczami na swoim palcu. "Po co tu w ogóle przyszłam?" cały czas zadawałam sobie to pytanie, choć jak zwykle nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, bo niby jak? Pokręciłam głową i włożyłam do zamka odpowiedni klucz, tym samym otwierając salę. Weszłam do niej, rzucając teczkę przy brązowym biurku, sama jednak podążyłam do jednego z trzech okien, które było otwarte.
- Oczywiście, że nikt ze sprzątaczy tu nie zajrzy, a co by było, gdyby weekend był ulewny? - wyszeptałam do siebie, zamykając uchylone okno.
Obawiają się mnie nie tylko uczniowie czy nauczyciele, ale również sprzątacze mają mnie za jakąś wiedźmę. Przeczesałam włosy dłonią i zwróciłam się w kierunku pustego, białego pokoju opierając się przy tym o parapet. Skrzyżowałam nogi, jak i ręce przymykając przy tym oczy i zwieszając do tego głowę. Co ja takiego zrobiłam, że muszę tu teraz siedzieć? Czy nie dość wycierpiałam? Nie to, że robię coś, co zupełnie mnie nie pasuje, bo jednak jestem pierwszym niby lekarzem, ale wolałabym siebie w wersji pełnoprawnego doktora z certyfikatem, własnym oddziałem i wieloma nagrodami za osiągnięcia medyczne. Oczywiście życie nie jest tak kolorowe, jakby się chciało. Kto by jednak pomyślał, że niekoniecznie sami robimy sobie pod górkę, a mogą to robić nasi najbliżsi. Westchnęłam głośno i podeszłam do wieszaka, na którym widniał długi, biały kitel.
- No to zaczynajmy - powiedziałam, spoglądając w lustro.
Dzisiaj nie było aż tak strasznie, jakbym przypuszczała. Trzy zranienia, jedno omdlenie, dwa skręcenia i jedna bójka to naprawdę nic, przy tych pojedynczych dniach, co się tutaj wydarzyły. Odstawiłam torbę na ziemię i włożyłam klucz do zamku, przekręcając go przy tym, by zamknąć drzwi. Zmarnowana chwyciłam za torbę i ruszyłam do pokoju nauczycielskiego. Dziwnym trafem dzisiejszy dzień mimo wszystko był wykańczający i strasznie długi. Zapewne to przez papierkową robotę, ale żeby kończyć pracę dopiero o osiemnastej? Coś niewyobrażalnego. Weszłam z tym samym impetem do pokoju, jak to zrobiłam rano, rozglądając się przy tym za choć jedną żywą duszą z kadry nauczycielskiej. Na szczęście nie byłam tu całkiem sama. Przy jednym biurku siedziały panie Russo i Tomilson, przed oknem kontemplował pan Burton, a przy tablicy stał nie kto inny, a Hutchins, który po moim spektakularnym i głośnym wejściu nawet się do mnie nie odwrócił, bo zaczytał się w jakiś dokumentach z czerwonej teczki. Wypuściłam z jakimś dziwnym ciężarem powietrze przez nos, podchodząc przy tym do znajomego mężczyzny. Niestety dla mnie, mężczyzna stał akurat w taki sposób, że nie mogłam odwiesić kluczy, dlatego cicho odchrząknęłam, aby go obudzić z tej mantry. Udało się. Kilka razy zamrugał, po czym spojrzał w moją stronę. Chwilę mu zajęło zarejestrowanie, co się właśnie stało, ale po chwili uśmiechną się do mnie radośnie.
- O proszę, kogo ja tu w końcu widzę! Myślałem, że umówiliśmy się na kawę w trakcie lunchu? Czyżbyś zapomniała? - zaśmiał się, obijając swoje ramię trzymaną teczką.
Po jego pełnej ekscytacji, wypowiedzi poczułam na sobie wzrok pozostałych ludzi będących w pokoju. Przewróciłam oczami i delikatnie popchnęłam Karola, torując sobie tym samym drogę do wieszaczka na moje klucze.
- Miałam dużo pracy -odpowiedziałam krótko, choć wiedziałam, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonuje.
- Och czyżby? Jakoś nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty wziął się do pracy haha -odchylił delikatnie głowę do góry.
- Najwidoczniej mało wiesz - spojrzałam na niego, na co ten odwzajemnił spojrzenie. Zmrużyłam natychmiastowo oczy -Wychodzę.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam, słysząc zza powoli zamykających się drzwi ciche jęki Hutchins'a. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę głównych wrót tego piekła. Nie szłam jednak jakoś specjalnie szybko, a to przez to, że czekałam na tego półgłówka, bo zaprosił mnie dzisiaj na małą posiadówę w barze, przekonując mnie postawieniem kilku drinków. Po kilku chwilach mężczyzna dołączył do mnie, a na parkingu zaprosił mnie do swojego wozu. Wpierw pojechaliśmy do naszych mieszkań, by zmienić ciuchy. Przeczuwałam, że ta noc coś nam zgotuje.
Dotarliśmy do jednego z nocnych barów, dokładniej do Caña Rum Bar gdzie byliśmy już kilka razy i jak na razie nam się ani trochę nie znudziło. Stanęliśmy na jednym z pobliskich parkingów i ruszyliśmy w stronę baru, chwilę ze sobą rozmawiając. Po wejściu do zaciemnionego miejsca od razu poczuliśmy mieszankę zapachową potu, cygaretek, alkoholu i szybkiego żarcia-przekąsek. Spojrzeliśmy na siebie i od razu się uśmiechnęliśmy. Podeszliśmy do baru, przy którym zasiedliśmy i zamówiliśmy dwie czyste whisky, rozmawiając przy tym z Adamem - barmanem, z którym zdążyliśmy się już całkiem dobrze poznać. Opowiedział nam kilka historii, co się działo pod naszą nieobecność, wszyscy oboje ponarzekali na swoje problemy, a końcowo komentowaliśmy jakąś sprzeczkę na środku sali, gdzie wkroczyło dwóch spośród kilku, ochroniarzy. Mimo tego nie mogłam wyzbyć się przeczucia, że coś ma się zaraz wydarzyć, przez co byłam trochę bardziej niż zazwyczaj nieobecna. Po krótkiej chwili zauważyłam, że nie ma przy mnie Karola ani Adama, bo akurat zajmował się nowymi klientami. Westchnęłam cicho i odpaliłam papierosa na rozluźnienie, zamykając oczy i łapiąc się palcami za skroń. Wtedy usłyszałam czyiś głos, na który nawet bez spojrzenia na osobę mogłam wywnioskować, że jest to jakiś prostak, który udaje ważniaka.
- Co tu robi taka ładna dama sama? Może ci potowarzyszyć, hm? -otwierając oczy, ujrzałam dziwnie szeroki uśmiech mężczyzny, na oko czterdziestolatka, który delikatnie ruszał się w rytm puszczanej z głośników muzyki.
- Nie dzięki, jestem z kimś -odpowiedziałam, strzepując popiół do naczynia.
- Jesteś? Jakoś nikogo nie widzę... no weź, trochę się zabawimy i tyle... -prychnął, łapiąc mnie przy tym za rękę.
Zwróciłam się w jego kierunku, obrzucając go lodowatym spojrzeniem, pytając, co on takiego wyrabia. Mężczyzna oblizał wargi i dalej próbował swoich upokarzających zalotów, ja jednak sobie nic z tego nie robiłam tak jak on. Odczekałam, aż papieros się wypalił do końca, po czym wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, dając mu tym samym z liścia. Ten potrzebował chwili na zarejestrowanie tego, co się właśnie stało.
- Hej, hej hej... Co to miało znaczyć, co? Kto ci pozwolił mnie uderzyć, hę?! -o proszę, jednak to nie w jego gustach. Uśmiechnęłam się niemrawo, a następnie dotknęłam go butem w brzuch.
- Posłuchaj -zaczęłam, krążąc stopą po jego cielsku -Albo sobie teraz grzecznie odejdziesz, a najlepiej stąd wyjdziesz, albo zrobi się nieprzyjemnie - na ostatnie słowa opuściłam nogę do jego krocza, patrząc się przy tym na niego zza ściany włosów -to jak to będzie, misiu?
Było widać, jak mężczyzna zaciska szczęki, ale na szczęście nie był tak głupi, jak niektórzy i po prostu odszedł, Z niesmaku wzięłam szklankę i upiłam do dna swojego trzeciego drinka. To naprawdę trudny dzień...
<Ktoś? Coś?>

Vicktoria O'Quinn


 Dane | Vicktoria O'Quinn

Pseudonim | Przedstawia się Quinn i tak też większość do niej mówi, dla przyjaciół Toya. Oprócz tego nazywana jest Vic, Vicky, Tori czy Wdowa (głównie w szkole)
Płeć i orientacja | Nigdy nie przykładała dużej wagi do swojej czy czyjeś płci, wręcz nie lubi tego stereotypowego pojęcia, co można robić, a czego nie. Sama również nie ma problemu w mówieniu o sobie w męskiej, nieosobowej lub trzecioosobowej formie, jest jednak kobietą. Jeżeli chodzi o jej preferencje, to jest aseksualna, co do romantyczności się nie wypowiada, bo i to ją niezbyt obchodzi - jeżeli będzie czegoś chciała, to zrobi jakiś krok w tę stronę. Trzeba mieć jednak w pamięci to, że patrzy na innych pod względem innym niż sam wygląd.
Wiek | 27 lat
Praca | Dzięki małym znajomością dostała się do prywatnej szkoły jako pielęgniarka. Poza tym działa na rzecz rodziny, przez którą jest wręcz zmuszana do dziwnej i niebezpiecznej pracy.
Klub motocyklowy i funkcja | Postronna, niegdyś należała do Blackwood Beast.
Osobowość | Co by tu powiedzieć o tej jakże skrytej i tajemniczej osobie o pięknym imieniu Victoria? Z samego początku można podkreślić jej wręcz zabójczą osobowość, co nieraz trzeba brać dosłownie, ponieważ Vic jest nierzadko zdolna do zrobienia czegoś naprawdę głupiego, niebezpiecznego i grożącego utratą zdrowia lub życia, a to wszystko w ramach tak zwanej zabawy czy umilenia sobie czasu, tak smutnego i szarego, codziennego życia. W skrócie można nazwać ją kimś w rodzaju psychopaty lub innego człowieka z zaburzeniem osobowości, reakcji i świadomości, ale ile w tym prawdy? Sama Victoria nie chce się tego dowiadywać, bo podświadomie boi się, że skończy jak jej matka – samotna i bojąca się wszystkiego. Nie mówię jednak, że nie robiła w tym kierunku badań, bo robiła, a po werdykcie chciała sobie to wybić z głowy. Na próżno. Nie chce jednak o tym mówić przy kimkolwiek, dlatego stara się ukryć swoje odchyły, ale czasem nie daje rady, szczególnie kiedy targają nią jakieś silne emocje. Staje się wtedy nawet bardzo niebezpieczna, a ukrywanie tego wcale a wcale jej nie pomaga, lecz tak jak było wspomniane powyżej – boi się tego, boi się niekiedy samej siebie.
Odskakując trochę od tej „mrocznej" strony kobiety, pomówmy już o tych cechach, które można spotkać na co dzień wśród nas. Jednymi z takich jest jej wredna, oziębła a niekiedy i czasem nieczuła osobowość. Niektórzy zapewne powiedzieliby, że jest to ta przysłowiowa maska, która ukrywa jej najskrytsze i najcięższe momenty, ale nie jest to prawdą, przynajmniej nie do końca. Jej zachowanie objawia się bowiem tylko i wyłącznie przy najbliższych, ponieważ jak to sama tłumaczy, nie chce ich później jeszcze bardziej skrzywdzić, w ten fizyczny sposób, dlatego robi to słownie, skutecznie odpychając od siebie tych pospolitych kandydatów na przyjaciół. Co innego ma się, jeżeli chodzi o pracę w szkole, z uczniami czy nauczycielami, a nawet z ludźmi w sklepie, na ulicy bowiem dla nich jest zupełnie inna, miła czym tak często zaskakuje najbliższych. Potrafi kłamać i rozgrywać wszystko tak, aby wszystko wychodziło jej na rękę na ten temat, szczególnie jeżeli widzi w czymś lub kimś jakieś wartości, które mogą jej pomóc. Dodatkowo z tych „gorszych” cech warto wymienić jej szybką irytację, która niekiedy może prowadzić do agresji. Na szczęście rzadko kiedy używa siły na innych, ponieważ całą złość przelewa np. w uderzoną ścianę czy stłuczony wazon. Nie ma tak jednak zawsze – agresja budzi się w niej tylko w wyjątkowych sytuacjach, którymi niekoniecznie muszą być te zagrażające jej życiu. Kolejnymi złymi cechami są delikatna lekkomyślność w życiu codziennym, szczególnie jeżeli chodzi o zrobienie czegoś ot tak, bo ma taki kaprys oraz brutalność, która objawia się kiedy ktoś skrzywdzi, a przynajmniej próbował, jej najbliższych. Nie boi się wtedy niczego, a jej świadomość jest przyćmiona, wręcz nie można jej z tego stanu obudzić.
Z tych weselszych, a przynajmniej pozytywniejszych cech charakteru można wymienić coś takiego jak ogromna opiekuńczość, szczególnie jeżeli chodzi o bliskie osoby. Całkiem dziwne, co nie? W końcu odpycha od siebie wszystkich, robi wszystko, by ją znienawidzili, wręcz życzyli jej śmierci, a jednak potrafi o takich zadbać i uchronić przed każdym złem nawet za cenę swojego własnego szczęścia czy nawet życia. Sama tego do końca nie rozumie, ale niezbyt jej to przeszkadza – lubi pomagać innym i cieszy ją to, jeżeli jej się udaje. Poza tym dla swoich przyjaciół ukazuje również dobroć pochodzącą z jej zlodowaciałego, kamiennego serca, objawiającą się czułością i zmartwieniem. Właśnie to było jednym z powodów odejścia z gangu, co niezbyt ją smuci, wręcz trochę i cieszy, ponieważ w Blackwood Beast nie czuła się zbyt dobrze. Również co może zadziwić osoby, które ją poznają, wręcz, kiedy są już na pewnym etapie znajomości, to jej wielkoduszność i poświęcenie dla innych. Pomijając już jednak to, jak bardzo jest ofiarą przez wszystkich, a właściwie przez samą siebie, ponieważ robi wszystko pod wszystkich, jest również lojalna, szczera i tolerancyjna. Lojalność u niej objawia się tym, że nigdy nie zostawi swojego na polu walki, albo przynajmniej w ciemnej uliczce gdzieś we Fresno. Szczerość, jak i prostolinijność również odziedziczyła po ojcu, jednakże to chyba jedyne za co mu dziękuje. Często jest wyszczekana i odzywa się, kiedy nie powinna, skazując siebie na jeszcze większe problemy, ale również dzięki temu jest w stanie załatwić wiele spraw. Co więcej, jak to jest ze szczerością, mówi prawdę, nawet jeżeli jest ona w cholerę bolesną. Nie ma jednak nic do kłamców, ponieważ ona sama kłamie, jak tego sytuacja wymaga. O tolerancji sądzę, że nie trzeba wspominać tym bardziej, kiedy ona sama jest częścią tych, którzy chcą być tolerowani. Quinn patrzy na każdego poprzez jego charakter i zachowanie, a nie wygląd i preferencje dlatego, o ile się nie boisz, to znajdziesz przy niej wygodne, pełne ciepła, miejsce z szerokim wachlarzem wydarzeń. Tak, kłopoty często się jej uczepiają, przez co niekiedy nie może złapać tchu. Jeżeli jednak chodzi o jej pracę jako pielęgniarka, to jest bardzo rozsądna i profesjonalna. Nie wchodzi w głębsze relacje z uczniami czy nawet innymi nauczycielami - wyjątek to Pan Hutchins - ponieważ nie widzi w tym sensu, a jeżeli już do czegoś takiego dojdzie, stara się to szybko urwać. Właśnie przez to nazywają ją Wdową. Można również powiedzieć o niej, że jest bardzo dobrym, wręcz wyśmienitym słuchaczem i obserwatorem. Stara się zapamiętać wszystkie ruchy mimiczne drugiej osoby, jej słowa a właściwie przerywniki w wypowiedzi, czy też jej ogólne zachowanie i postawa. Od dziecka lubi gromadzić informacje o innych więc nie zdziw się, jeżeli po kilku latach niewidzenia się ona wspomni o czymś, co powiedziałeś x czasu temu, co było zupełnie niepotrzebne jak np. to, że przez kota szklanka z zieloną herbatą rozbiła się o podłogę. Niekoniecznie to jednak świadczy o jej niezwykłej pamięci - ma ją okropną, jednakże rejestruje wszystko, co według niej ciekawe i użyteczne.
Aparycja | Mimo bycia tak zwaną, płcią piękną, Tori mało co dba o swój wygląd. Rzadko kiedy bierze się za upiększanie się, bo po prostu tego nie czuje i nie lubi. Dlatego też nie nosi makijażu, może jednak zezwolić na zrobienie go sobie, jeżeli ktoś z jej bliskich ludzi chce na niej podszlifować swoje umiejętności. Wróćmy jednak do jej wyglądu i nie omawiajmy już tego, czego nie lubi robić ze sobą. Otóż odziedziczyła po swoim ojcu wysoki wzrost, tak samo, jak dwójka jej rodzeństwa, od których jest i tak mniejsza. Mierzy bowiem 176 cm, mając przy tym szczupłe, długie nogi. Niestety, ale dziewczyna lubi dość niechlujne pozycje jak garbienie się, przez co wydaje się nieco mniejsza i starsza, dodatkowo lubi siedzieć "po męsku", w rozkroku. Oprócz długich nóg ma również długie ręce, w szczególności palce u dłoni, gdyż najdłuższy ma około 10 centymetrów. Szczupły z niej człek, ale wcale nie oznacza to braku sił, ponieważ regularnie biega i średnio co trzy-cztery dni odwiedza pobliską siłownię. Dzięki tak regularnej aktywności fizycznej można śmiało powiedzieć, że ma dobrze wyrzeźbione mięśnie.
Zacznijmy od najwyższych partii ciała, czyli głowy. Dziewczyna posiada dobrze zarysowaną, linię szczęki, mając przy tym bardziej owalny kształt całości. Znaczną część czaszki zakrywają czarne włosy sięgające jej ledwie do wysokości ramion. Cechują się tym, że bardzo często są krzywo podcięte, a to przez to, że kiedy jej coś nie pasuje z nimi, bierze nożyczki i sama się podcina. Nigdy ich też nie farbowała, chociaż pamięta czasy, gdzie to było jej marzeniem. Oczy są w kształcie wąskiego migdału wymieszanego z tym typowo azjatyckim wyglądem ze względu na posiadane geny. Ich kolor podobny jest do tych na włosach. Niektórzy mówią, że po spojrzeniu w nie mogli ujrzeć coś w rodzaju głębi czy otchłani, która nie wiadomo czemu i jak, ale ich pociągała. Dodatkowo posiada raczej średniej wielkości nos o lekko uniesionym końcu bez garba przy nasadzie. Poniżej tak uwielbianego przez niej noska pojawiają się blade usta ułożone w taki sposób, jakby była z czegoś niezadowolona i zaraz miała coś powiedzieć. Niekiedy twarz ozdobiona jest przez okrągłe okulary w złotawym kolorze, a to przez to, że niekiedy ma problemy ze wzrokiem - do pracy zakłada soczewki. Wada nie jest jakaś wielka, ale jednak oczy o wiele bardziej się męczą.
Przechodząc do jej środkowych partii, warto nadmienić to, że gdzieniegdzie widoczne są kości pomimo tego, że kobieta ćwiczy. Głównie chodzi tu o obojczyki czy kostki w nadgarstkach albo w ogóle dłonie. Idąc jednak dosłownie w te rejony, od razu co się rzuca w oczy to jej talia – nie jest jakoś strasznie wąska, ale nie można też powiedzieć, że jest nawet minimalnie większa od normy. To odziedziczyła po swojej matce. Czego nie można pominąć, a co jest, no cóż, ważną kwestią, jeżeli chodzi o życie seksualne, to to, że jej piersi nie są zbyt wielkie, patrząc na normy wśród kobiet w bliskim do niej wieku. Nosi ona biustonosze, a przynajmniej w okresie jakichś spotkań czy uroczystości, bo zazwyczaj tej części garderoby nie ma na sobie, o rozmiarze 65C do 70C. Nie przeszkadza jej to jednak, ponieważ uważa to za olbrzymi atut.
Teraz przyszła kolej na najniższe partie ciała. Tak samo, jak piersi, jej pośladki nie są zbyt okazałe, jednakże wbrew pozorom ma je dobrze zaznaczone, a to dzięki ćwiczeniom. Jeżeli chodzi o biodra, to również nie są zbyt pokaźne, nie posiada tak zwanej talii osy, o którą tak walczą niektóre kobiety. Biodra są na mniej więcej tej samej „wysokości” co ramiona, może trochę bardziej wystające. Jak już było wspomniane wyżej, Toya posiada długie i szczupłe nogi, które idealnie sprawdzałyby się w modelingu. Sama dostawała wiele takich propozycji, ale odrzucała je ze względu na to, że nie lubi przebieranek, make-upu ani tym bardziej pracy z przeważnie zbyt dumnymi i egoistycznymi osobami. Kto wie, może to byłaby profesja idealna? Niestety już się tego raczej nie dowiemy.
To może teraz coś o jej znakach szczególnych? Trochę ich jest, więc warto je tutaj wymienić. Najszybciej rzucającym się w oczy „znamieniem” jest ogromna blizna biegnąca po prawej ręce dokładniej od części szyi przez ramię – skrawek skóry od piersi i łopatki – aż po zgięcie ręki. Blizna spowodowana była szałem matki, która w trakcie psychozy wylała na najmłodszą córkę wrzątek. Obecnie skaza stała się blada i gdyby nie jej nierówności, musiałoby się tego dopatrzyć. Oprócz tego posiada malutkie, niewyraźne blizny na kolanach, łokciach, talii czy dłoniach spowodowanych nieuważnym bieganiem i zabawą w dzieciństwie. Co również rzuca się w oczy to tatuaże: jeden biegnący przez całą długość kręgosłupa, przedstawia on coś w rodzaju pnączy z kwiatami i jakimiś znakami, a rozpoczyna się ozdobionym okiem na karku; następnymi są przeróżne tatuaże niemające ze sobą związku na lewej ręce. Jest to coś w rodzaju rękawa tyle tylko, że każdy tatuaż opowiada inną historię – czarne serca na obydwóch środkowych palcach, smok związany kującymi pnączami, twarz kobiety z rozbitą czaszką, z której wydobywają się kwiaty, odwrócony parasol z osobą w środku, rozkładający się kot, zwinięta skolopendra oraz 4 antropomorficzne postacie zwierząt w ubrankach. Dodatkowo ma dość duże znamię z lewej strony klatki piersiowej idealnie na wysokości serca.
Rodzina i przyjaciele | 
  • [Ojciec] Hector O'Quinn 69 lat- surowy i nieokazujący miłości ojciec, wybitny przedsiębiorca oraz człowiek zarządzający ogromną korporacją i domem aukcyjnym. Rzadko kiedy było go widać, a jak już był w domu, to zwykle kończyło się to źle. Był jednak dobry, jeżeli robiłeś wszystko, czego chciał. Można szczerze powiedzieć, że z jego głową nigdy nie było idealnie.
  • [Matka] Juno Satō 57 lat- niezrównoważona psychicznie matka, która przez agresję męża zamknęła się na świat rzeczywisty, a schizofrenia wzięła nad nią władzę. W pewnym momencie próbowała zabić swoje dzieci. Koniec końców wylądowała w zamkniętym ośrodku resocjalizacji zdrowia psychicznego w stanie Newada.
  • [Brat] Jasper O'Quinn 38 lat- najstarszy z rodzeństwa, dość kłopotliwy, ale umiejący podlizać się ojcu. Pracuje w okręgu ojca i jego znajomości, nie podlega mu jednak całkowicie. Odziedziczył po nim wybuchowy charakter, ale przewyższył go, mając smykałkę do interesów. Kiedy byli młodsi, często pakował się w kłopoty, a kiedy był za to karcony, odbijał swoją frustrację na siostrach, głównie na o wiele młodszej Vicky
  • [Siostra] Maia O'Quinn 34 lat- drugie dziecko z tej rodziny. Jako jedyna była w miarę rodzinnych stosunkach z Vic, a to ze względu na to, że się nią opiekowała, gdy ta była mała. O wiele bardziej z charakteru przypomina ojca, chociażby z bycia oziębłą, ale po matce ma urodę. Pracuje w urzędzie, załatwiając wszystkie szemrane sprawy w rodzinie.
  • [Przyjaciel] Karol Hutchins 29 lat - o ile niepewnym jest nazwanie go prawdziwym przyjacielem dziewczyny, o tyle można powiedzieć, że lubi z nią przebywać, głównie dlatego, żeby nie zrobiła czegoś głupiego. Jest nauczycielem ekonomii, a dodatkowo kieruje kółkiem dziennikarskim. Wysoki mężczyzna o zielonych oczach, jasnobrązowych krótkich włosach o dobrej budowie ciała.
Partner/Zauroczenie | Brak i raczej się to szybko nie zmieni.
Głos 【96猫】うっせぇわ を歌ってみた
Pojazd 2018 Toyota Tacoma Fuel Assault
Zwierzak | -
Ciekawostki 
  •  Prawdziwa z niej wariatka, a przynajmniej tak o niej wszyscy mówią, albowiem choruje na zaburzenie osobowości antyspołecznej, które niekiedy mylone jest z psychopatią czy socjopatią. Pierwszy poważny krok w stronę rozwoju choroby był incydent w klasie podstawowej, gdzie bez zastanowienia kilkukrotnie zbiła grupkę dzieciaków swoim krzesłem. Po tym zabrano ją na badania, ale ojciec nie chciał słyszeć o tym, że jedno z dzieci również jest niezrównoważone, dlatego rozkazał jej zachowywać się normalnie, wywołując tym samym strach przed karą. Przebadała się samodzielnie, kiedy znajdywała się na studiach, ale niezbyt bierze sobie do serca to, by się leczyć. Jak mówi - dobrze jej jak jest teraz.
  •  Od zawsze chciała uwolnić się od swojej rodziny, dlatego do liceum wyjechała sama do Kalifornii, gdzie wstąpiła do gangu. Żyła w nim do końca szkoły, później trafiła na studia medyczne. Gdzieś pod koniec nauki wróciła do Blackwood Beast, ale na krótko, ponieważ została 'kupiona' przez swoją rodzinę, dokładniej przez brata, który zleca jej brudne roboty, oczekując jakiś obiecujących akcji i sytuacji na jego korzyść na tym terenie.
  • W szkole pracuje od półtora roku, a już ma spore grono adoratorów wielorakiej identyfikacji. Każdego jednak odsyła z kwitkiem. Dwa razy zdarzyło jej się, że ktoś się nie posłuchał, a wtedy już porządnie wytłumaczyła, że sobie tego nie życzy. Bardzo dosadnie.
  •  Ma nieprzyjemny nawyk palenia, głównie przy stresowych sytuacjach lub kiedy musi nad czymś pomyśleć, zastanowić się, czy też się rozluźnić. Nieraz paliła też marihuanę, ale jakoś ją do tego nie ciągnie - nie robi to u niej żadnych różnic w zachowaniu, jak to jest u większości.
  •  Mimo że jako tako pracuje dla rodziny, bo została przez nich wynajęta, skraca styczność z nimi do całkowitego minimum. Wie, że nie będzie w stanie się powstrzymać przed wbiciem noża w krtań lub roztrzaskaniem czaszki o metalowy uchwyt drzwi.
  •  Pochodzi z Illinois, ale mieszkała jeszcze w: Ohio, Nowym Jorku, 2x w Teksasie, Północnej Dakocie, a następnie w Newadzie, gdzie stacjonuje jej cała 'rodzina'.
  •  Patrząc na jej przeszłość, można by uznać, że nienawidzi całej swojej rodziny, ale wcale tak nie jest, albowiem matkę darzy mieszanymi uczuciami, może nawet trochę jej współczuje czy też zazdrości, że nie musi się tym martwić. Oczywiście ma z nią okropne wspomnienia ze względu na jej pogarszający się stan, kiedy ta była dzieckiem, ale rozumie, że większości rzeczy nie zrobiła świadomie. Jako jedyna od czasu do czasu wyjeżdża, by upewnić się, czy jeszcze żyje. Trzyma się jednak z daleka.
  •  Ze względu na to, jak dużo czasu spędza z panem Hutchinsem, krążą plotki, że są w związku. Oboje, jednak kiedy są o to pytani, zaprzeczają. Vicky tłumaczy się tym, że nie mogłaby być z kimś tak płytkim, jak on, ten natomiast, że nigdy nie umówiłby się z wariatką. Oczywiście - mówią tak, śmiejąc się z siebie nawzajem.
  •  Regularnie ćwiczy, przez co utrzymuje swoją szczupłą sylwetkę. Poza tym, mimo że jest to niebezpieczne dla zdrowia, objawia jej się niemały problem jadłowstrętu, który powoduje u niej niechęć do jedzenia. Właściwie to nie odczuwa zbytnio głodu, a jak je to tylko po to, by nie zakłócać ciszy, lub kiedy chce coś pogryźć. Walczyła z tym, wykupując poradnie u dietetyka, ale prędzej czy później docierała do tego samego punktu. Potrafi zjeść dużo, to fakt - ale robi to z dwa razy na dzień.
Autor | kuceszetlandzkie | pokemon kiddo#1657



Od Hardina cd Amary

Śnił mi się okropny koszmar. Wierciłem się na łóżku co chwile i natychmiast podniosłem się z łóżka i rozejrzałem się dookoła. To był tylko sen.. Mój oddech był szybki i nie równomierny, serce biło jak oszalałe. Opadłem głową na poduszkę.
- To tylko zły sen. - powiedziałem sam do siebie. - „nic się nie dzieje” - pomyślałem.
Spojrzałem na zegarek, była ledwie druga w nocy. Tak bardzo chciałem się wyspać na moje zajęcia, które zaczynały się od 11;00. Mimo że byłem szefem dość znanego i niebezpiecznego gangu, miałem też inne obowiązki, które były również ważne jak na przykład chodzenie na wykłady. Akurat studia chciałem mieć skończone, zwłaszcza że lubię na nie chodzić.
Położyłem się ponownie, wygodnie na łóżku. Jednak przez resztę godzin bezmyślnie patrzyłem się w ciemny sufit. Mój sen był dla mnie zmorą, jeszcze nigdy od 7 roku życia nie spałem bez koszmarów. W końcu udało mi się zasnąć bliżej szóstej rano.
Gdy wybiła 8;00 ruszyłem leniwie z łóżka i się przeciągnąłem. Od razu zmierzyłem do swojej łazienki. W pomieszczeniu oparłem się o umywalkę i spojrzałem w lustro. Włosy rozczochrane w różne strony i sińce pod oczami od niewyspania się.
- Jak ty wyglądasz. - powiedziałem sam do siebie i pokręciłem głową z niedowierzaniem.
Zdjąłem bokserki i wszedłem pod kabinę prysznicową. Odkręciłem korki z zimną wodą. Krople wody szybko spotkały się z moim ciałem. Zimny strumień wody wędrował po moim ciele, powoli mnie rozbudzając. Po umyciu się wyszedłem z kabiny i od razu sięgnąłem po ręcznik, aby się wytrzeć. Wróciłem do sypialni i wyciągnąłem z szafy czarne spodnie i białą koszulkę. Gdy się ubrałem, zszedłem na dół, miałem przejść do kuchni, ale nagle usłyszałem rozlegający się odgłos dzwonienia do drzwi. Westchnąłem ciężko pod nosem i poszedłem je otworzyć.
- Dzień dobry. - powiedziała osoba, trzymającą listy w prawej dłoni. Ach tak jak zawsze listonosz przychodził do mnie o tej porze.
- Dzień dobry. - odpowiedziałem mu z niemrawym uśmiechem.
- Dzisiaj dla pana mam aż trzy listy. - powiedział dumnie.
- Dziękuję. - sięgnąłem po nie i zamknąłem mu drzwi przed nosem.
Ach biedny listonosz tak zawsze się stara, by być dla mnie miłym, a ja to olewam. Skąd on bierze na to chęć i siłę?
Trzymając listy w dłoni, od razu zauważyłem, że jeden jest od ojca. Jednak od razu go nie otworzyłem dopiero po kilku minutach namyśleń. Otworzyłem go. Jednak żadnej niespodzianki tam nie znalazłem, to było to samo zaproszenie na niby rodzinny obiad ze swoją kochaną żonką jak co miesiąc. Reszta listów to były zwykłe rachunki. Poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie pyszne jedzenie. Po śniadaniu ułożyłem tylko włosy, włożyłem dokumenty i telefon do kieszeni. Wziąłem kluczyki w dłoń oraz mój notes, gdzie zachowywałem swoje wszystkie przemyślenia oraz prace na zajęcia. Pisanie interpretacji wierszy oraz książek ich ocena było dla mnie super zajęcie. Wyszedłem z domu, zamykając drzwi na klucz. Wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę uczelni.
Po dłuższej chwili zaparkowałem w wolnym miejscu. Miałem już tylko dwadzieścia minut do zajęć, postanowiłem przejść skrótem przez małą uliczkę.
- Zostawcie mnie! - Usłyszałem głos krzyczącej kobiety. W oddali zauważyłem trzech mężczyzn, którzy chcieli złapać kobietę. Bez chwili namysłu i zastanowienia podbiegłem do nich.
- Jakiś problem ? - Zapytałem dość spokojnym tonem. Od razu odwrócili wzrok w moją stronę. Oparłem się o ścianę budynku. - Ta pani chyba nie chce z wami nigdzie iść. - Byłem bardzo spokojny i nie okazywałem żadnych emocji, co pewnie ich zmyliło.
- Spadaj dzieciaku stąd albo dostaniesz, wpierdol za wtrącanie się w nie swoje sprawy. - Rzekł jeden z nich, raczej nie był zbyt inteligentny, ale cóż poradzić.
- Czy oni ci się naprzykrzają ? - Zwróciłem się do dziewczyny, która widocznie się bała. Zamiast od niej dostałem odpowiedź od jednego z tych tępaków - "Mówiłem wynocha". - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale zapytałem jej, a nie ciebie. - Mruknąłem.
- Tak naprzykrzają się. - Powiedziała cicho ze strachem w głosie.
- Więc widzicie panowie, to jest moja sprawa. - Szeroko się uśmiechnąłem.
Pewnym krokiem zbliżyłem się do jednego osobnika i wymierzyłem mu cios w twarz. Zaczęła się bójka, ale byłem tak doświadczony, że przewidziałem, który gdzie mnie uderzy. Gdy myślałem, że to koniec znienacka dostałem pięścią w twarz i po chwili znowu. Facet rozciął mi wargę, a z nosa poczułem, jak mi leci stróżka krwi. Zbyt długo nie pozostawałem mu dłużny i zacząłem go obijać pięściami. Po kilkunastu minutach wszyscy po prostu leżeli, skręcając się z bólu.
- Wszystko dobrze ? - Spojrzałem na dziewczynę, a ręką wytarłem twarz z krwi. Teraz wiedziałem, że nie ma opcji abym, zdążył na dzisiejsze zajęcia.
- Tak, a co z tobą ? - Chyba była zmartwiona moim stanem. Wytarłem nos o koszulkę i poczułem mocny ból. Czyżbym miał złamany nos? Nie to nie możliwe, ale w sumie nie pierwszy ani nie ostatni raz.
- Oprócz złamanego nosa i rozciętej wargi chyba w porządku. - Wzruszyłem ramionami.

Amara? 

(775 słów)

Od Christiana cd Shalyny

Chris wrócił do pracy, do której nie zamierzał wracać. Gdyby dziewczyna go nie powstrzymała z chęcią, uderzyłby swojego pracodawcę, jednak może dobrze się stało ? Mimo że nienawidził go, to bardzo lubił tutaj pracować, to była jego pasja. Wrócił za bar, gdzie była ogromna kolejka chętnych na jego drinki. Musiał szybko się uwijać, aby trochę zmniejszyć kolejkę, jednak bez skutecznie. Oczywiście za barem było jeszcze dwóch ludzi, ale to jego drinki pobiły serca ludzi, którzy przychodzili do tego klubu. Mimo tak, ogromnej roboty ciemnowłosy przyglądał się dziewczynie. Jak tańczyła z nieznanym mu chłopakiem. Może on był bliższy jej sercu ? Mało co wskazywało, że byli ku sobie.
- I co jej się tak przyglądasz? - Z jego rozmyślań wyrwał go głos nieznanej mu osoby. Zignorował go. - Lepiej uważaj na nią. - Dodał, nie dając za wygraną, na jego ustach gościł szyderczy uśmiech.
- Masz jakiś problem? - Oparł się, swoimi wielkimi i dłońmi o bar. W jego oczach pojawiła się czysta agresja. Nigdy nie lubił, gdy ktoś obcy mówił, co ma robić.
- Nie. - Uśmiechnął się. - Ale ty możesz mieć problem, gdy jej brat dowie się, z kim się spotyka. - W dłoni miał szklankę pełną trunku. Upił z niej łyk.
- Skąd pewność, że ja się z nią spotykam. - Przewrócił teatralnie oczami. Mimo że chciał udać, że nie zależy mu na dziewczynie i jest całkiem mu obojętna, jego spięte mięśnie mówiły jednak co innego. Christian podejrzewał, że mogą być problemy, gdy będzie się z nią spotykał, ale nie sądził, że tak szybko to się potoczy. Jednak wciąż nie chciał z niej rezygnować.
- Myślę, że wasz taniec nie świadczył o tym, że dopiero się poznaliście. - Z jego ust nie znikał uśmiech, widział po mięśniach Chrisa, że go to rusza. - Nie przejmuj się, nie jestem wrogiem. - Wzruszył ramionami. - Ale wiedz, że dziewczyna jest dość często obserwowana przez ludzi jej brata. Bądź ostrożny.
- Dlaczego miałbym Cię posłuchać ? Skąd o tym wiesz, że jest obserwowana ? Kim jesteś? - Z jego ust wylatywały pytania, jak z procy. Może myślał, że ta osoba wie dużo więcej i mu pomoże, odpowiadając na jego dość proste pytania.
- Nie ważne kim jestem. Nie jest ci to do niczego potrzebne. Ja ci po prostu dałem radę, zrobisz z tym, co zechcesz. - Odszedł bez słowa od baru.
Zostawił chłopaka w otępieniu, ponieważ nie wiedział co myśleć. Za plecami usłyszał głos pracodawcy "do roboty", więc wrócił do robienia drinków. Jego mięśnie były wciąż spięte, co było niestety widać. Po minionych kolejny trzydziestu minutach w końcu mógł skończyć pracę. W głowie wciąż siedziała mu ta osoba, nie wiedział co myśleć. Gdy szedł w kierunku wyjścia z klubu, a przed nim znikąd pojawiła się Shay.
- A ty dokąd ? - Zrobiła smutne oczy. - Przecież miałeś mnie złapać! - Mina słodkiego psiaka zrobiła na nim wrażenie, naprawdę wyglądała uroczo.
- A skąd wiesz, że nie chciałem cię zmylić tym niby wyjściem ? - Zaśmiał się, od razu przewróciła mu humor.
- Ty ? Mnie ? Zmylić ? - Zaczęła się śmiać. - Błagam cię, nie dałbyś rady ! - On zaśmiał się razem z nią, choć był pewny, że dałby radę to zrobić.
- Cóż, skoro skończyłem pracę, to może zatańczymy? - Jednak kątem oka zauważył chłopaka, z którym świetnie się bawiła przez ten czas, gdy go nie było. - Chyba że już obiecałaś taniec komuś innemu, to poczekam. - Wzruszył ramionami, a jego ton zrobił się nagle oschły.

Shay? Wybacz za późny odpis!

(536 słów) 

piątek, 27 listopada 2020

Michelle Hobart.


 Dane: Michelle Hobart.

Pseudonim: Blaidd (co po walijsku oznacza wilka).
Płeć i orientacja: Heteroseksualna kobieta.
Wiek: Trzydzieści cztery lata.
Praca: Nauczycielka literatury w miejscowej szkole średniej. Dodatkowo dwa razy w tygodniu prowadzi tam kółko teatralne dla swoich uczniów.
Klub motocyklowy i funkcja: Prospect w South Side Serpens.
Osobowość: Charakter, osobowość danego człowieka kształtowana jest przez wiele czynników, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Pierwszym z nich są geny oraz to, z kim spędzamy najwięcej czasu, zwłaszcza w naszym dzieciństwie — to, jaki charakter posiadali i posiadają nasi przodkowie, odbija się w nas samych. Jeśli chodzi o Michelle Hobart, stanowi ona dość ciekawą mieszankę cech swoich rodziców z drobną domieszką babki od strony matki, pod której opieką kobieta często się znajdowała jako mała dziewczynka. To właśnie babka ukształtowała w swojej wnuczce olbrzymią empatię i wrażliwość na krzywdę innych, zwłaszcza dzieci i młodzieży oraz zwierząt. To dzięki niej teraz jej uczniowie wiedzą, że jeśli mają jakiś problem i nie wiedzą, do kogo mogą się z nim zwrócić, to panna Hobart zawsze chętnie ich wysłucha i, w miarę swoich możliwości, doradzi. Jeśli chodzi o matkę, to prawdopodobniej „przez jej geny” Michelle jest tak uparta, a jej emocje często widoczne są jak na dłoni w jej mimice, gestach czy zachowaniu, po ojcu może mieć zaś swoje wesołe usposobienie i rozmowność. Naukowcy dowiedli, że geny warunkujące inteligencję znajdują się w chromosomie X, co oznacza, że Michelle, jako kobieta o dwóch takowych chromosomach, w przeciwieństwie do swojego brata, swoją inteligencję zawdzięcza zarówno matce, jak i ojcu. Wiadomo jednak również, że jest ona dziedziczona w zakresie jedynie od czterdziestu do sześćdziesięciu procent. Jeśli chodzi o pozostałe warunki, nie bez znaczenia jest fakt, czy dziecko ma zapewnione odpowiednie warunki do rozwoju i nauki, a te Michelle zdecydowanie miała zapewnione. Ostatnim czynnikiem, o którym warto wspomnieć, jest więź uczuciowa z rodzicami, ich stosunek do dziecka. Jeśli chodzi o Michelle, najsilniejszą więź z rodzicami miała do około czwartego roku życia. W późniejszych latach jej rozwój nie został zaprzepaszczony za sprawą wspomnianej już wcześniej babci, która świetnie zastąpiła w opiece nad wnukami swoją córkę i jej męża. Jeśli zaś chodzi o mądrość, bo, jak powszechnie wiadomo, to nie jest to samo co inteligencja, pochodzi ona głównie z jej oczytania i znajomości najważniejszych dzieł literatury światowej, lecz wpływa na nią także doświadczenie życiowe. Drugim najważniejszym elementem kształtującym ludzki charakter są jego przeżycia wewnętrzne na przestrzeni całego życia. Oprócz dzieciństwa warto wspomnieć tu o innym niezwykle ważnym okresie życia kobiety, który ona sama jednak wolałaby wyprzeć z pamięci. Chodzi tu konkretnie o okres, w którym tkwiła w związku z pewnym mężczyzną poznanym na studiach, Williamem. Oczywiście pan Anderson nie miał tylko i wyłącznie złego wpływu na osobowość Michelle — nic w życiu nie jest czarne ani białe. To on najgłośniej dopingował jej, gdy postanowiła skoczyć ze spadochronem czy na bungee, pomógł jej rozwinąć tę obecnie nieodłączną część jej osoby, jaką jest zamiłowanie do ryzyka i adrenaliny. Jednak jeśli miałaby podsumować wszystko, jego wpływ na nią był w większej mierze krzywdzący. To przez niego, mimo cechującej jej odwagi, jej największe lęki związane są z potencjalną stratą bliskich, czy to ze względu na ich śmierć, czy na ich odejście od niej w inny sposób. Jego zdrada wywarła na niej olbrzymi wpływ, zostawiła blizny na duszy, które sprawiają, że po dziś dzień, mimo jej ogólnej wesołości i gadatliwości, miewa straszne momenty, kiedy nie opuszcza domu. Te chwile musi po prostu przeczekać, lecz najlepiej, gdy jest przy niej ktoś bliski, z kim może pomilczeć i w kogo się wtulić. Tym kimś w przeszłości był dla niej po prostu jej pies, Orion, który, mimo swej ogólnej niechęci do przytulania, zdawał się wyczuwać zły nastrój swojej właścicielki i wykazywać chęć pomocy. Obecnie wszystko jest łatwiejsze, gdy ma przy sobie mężczyznę, przy którym cały ból znika, który nigdy nie ocenia i przy którym, poetycko mówiąc, wszystko inne, nawet tak silne dołki, bladnie, traci swój sens. Jeśli już mowa o Retrysie, bo takie właśnie imię nosi ów mężczyzna, warto chyba powiedzieć o nim coś więcej — a raczej o jego wpływie na zachowanie Michelle. Sama jego obecność tuż przy niej jest kojąca i nie chodzi tu tylko i wyłącznie o silne męskie ramię. Calaney roztacza wokół siebie pewną aurę, która wypełnia jego partnerkę poczuciem bezpieczeństwa. Ursus nie jest idealny, nikt nie jest, ale Blaidd dostrzega (choć niestety nie zawsze), jak mężczyzna się stara, jak w małych rzeczach okazuje swą miłość, jak zawsze jest dla niej wsparciem i jak o nią dba. Najgłośniej dającym o sobie znać językiem miłości panny Hobart jest kontakt fizyczny. Dlatego też najczęściej okazuje ona swoje uczucia przez dotyk, od prostego trzymania się za ręce, przez wtulanie się w ukochanego podczas leniwego wieczoru na kanapie, po pocałunki i bardziej gorący, namiętny dotyk. To, jak swobodnie się przy nim czuje, objawia się czasem na dwa skrajnie różne sposoby — czasem przez przyjemne milczenie wynikające z zatracenia się w trwającej akurat chwili, czasem przez potok słów, jaki z siebie wyrzuca, opowiadając czy to o dniu w pracy, czy to o przeczytanym ostatnio utworze literackim, czy o czymkolwiek innym dla niej ważnym. Jakkolwiek by jednak nie postępowała, wszystko jednak krąży wokół jednej myśli — myśli o tym, jak bardzo go kocha i jak bardzo nie chciałaby nigdy go stracić.
Aparycja: Panna Hobart nie wyróżnia się szczególnie z tłumu, lecz w żadnym stopniu jej to nie przeszkadza. Mierzy około metra i siedemdziesięciu pięciu centymetrów, do których od święta dodaje sobie kilka centymetrów, zakładając buty na niezbyt wysokim obcasie. Za wysokimi szpilkami nie przepada, lecz jeśli sytuacja tego wymaga, jest w stanie w nich przecierpieć. Jej blond włosy przywodzące na myśl promienie słoneczne (a przynajmniej tak twierdził ktoś pochodzący z jej przeszłości) są wyłącznie efektem regularnie nakładanej u fryzjera farby. Ich naturalna barwa jest nieco ciemniejsza, może i nie brzydka, lecz już w formie niewielkich odrostów potrafi przyprawić kobietę o ból głowy. Jeśli chodzi o ich stylizację, zazwyczaj są po prostu rozpuszczone lub związane w kucyk czy, rzadziej, upięte w koka. Po matce odziedziczyła jasną karnację, po babce od strony ojca nieco piegów na całym ciele, które najlepiej widoczne są latem, kiedy się opali. Makijaż zazwyczaj ogranicza do minimum, lecz jednocześnie czuje się w jakiś sposób „naga”, jeśli ma wyjść z domu zupełnie go pozbawiona. Jej ubiór zależy od sytuacji, w której się znajduje. Do pracy ubiera się elegancko, dbając również o to, by nie wyglądać zbyt sztywno. Dlatego też zazwyczaj stawia na czarne spodnie i koszulę czy nieco bardziej ozdobną bluzkę, w zimniejsze dni sweter, najlepiej taki z golfem. Gdy wychodzi gdzieś prywatnie, nieodłącznym elementem jej wizerunku jest skórzana kurtka, od momentu dołączenia do gangu ta z jego znakiem. Pod nią znajduje się zazwyczaj T-shirt z podobającym się kobiecie nadrukiem, oprócz tego eleganckie spodnie zamienia na nieco już przetarte ulubione jeansy, a na nogi wkłada buty sportowe lub, w zależności od nastroju, cięższe, wojskowe. W domu zbytnio nie dba o to, co ma na sobie — potrafi kilka dni z rzędu nosić tę samą bluzę, jeśli jeszcze tylko nadaje się do użytku — lecz odkąd wkroczyła w związek i ma dla kogo się bardziej stroić, zdarza jej się skorzystać z okazji i dać się ponieść wodzom fantazji.
Historia sprzed dołączenia do klubu: Michelle Hobart urodziła się dnia dwudziestego trzeciego maja trzydzieści cztery lata temu o godzinie siedemnastej osiem, w jednym ze szpitali w Denver, stolicy stanu Kolorado. Tym samym stała się pierwszą i jedyną córką państwa Hobart, Sylvii i Richarda, z zawodu prawniczki i sędzi, wtedy świeżo po awansie. Dwa lata i około siedmiu miesięcy później, bo dziewiętnastego grudnia, na świat przyszedł jej młodszy brat, Matthew. Do momentu, gdy zaczęła uczęszczać do szkoły podstawowej, częściej niż rodzice, rodzeństwem opiekowała się ich babka, matka Sylvii, kobieta niezwykle ciepła. To ona zaszczepiła w małej Michelle miłość do gotowania i do zwierząt — sama miała w swoim wiecznie pachnącym korzennymi przyprawami domu dwa koty i psa, wszystkie uratowane od życia na ulicy. Zmarła niestety na nowotwór, gdy jej wnuczęta miały odpowiednio dziesięć i osiem lat. W tamtym momencie do życia dzieci zaczęły wkraczać kolejne niańki, które nie spełniały oczekiwań albo dzieci, albo ich rodziców. Po kilkunastu nieudanych próbach państwo Hobart uznali ostatecznie, że dostosują swe grafiki tak, by prawie zawsze choć jedno z nich mogło zająć się potomstwem. Mała Michelle w szkole została rzucona na głęboką wodę — przecież córka prawniczki i sędziego nie powinna zostawać w tyle za innymi dziećmi, czyż nie? Ba, zdaniem swoich rodziców powinna być prymuską, do tego uzdolnioną w sporcie, sztuce i znającą przynajmniej trzy języki obce. Jedynie kwestią czasu był jej bunt, zwłaszcza że jej młodszemu bratu nie były stawiane aż tak duże wymagania. W szkole podstawowej jeszcze się starała, próbując zadowolić rodziców nawet ceną swoich nieprzespanych nocy, podczas których zalewała się łzami. Dopiero w szkole średniej, gdy poznała pierwszych prawdziwych przyjaciół, wprost postawiła Sylvii i Richardowi swe warunki, o których nie pozwoliła im dyskutować. Jej stopnie spadły, lecz nie na tyle, by nie dostała się na wymarzone studia na jednej z lepszych uczelni ów kierunek oferujących, zrezygnowała z większości zajęć pozalekcyjnych na rzecz spotkań ze znajomymi, lecz była o wiele szczęśliwsza. Państwo Hobart w końcu zaakceptowali jej decyzję, lecz szybko zwrócili się ku Matthew, który tylko na czekał. („Wiesz jak trudno było dorastać z tobą jako starszą siostrą? Rodzice mieli oczy tylko dla ciebie. Michelle to, Michelle tamto... A co ze mną? Powinienem ci w sumie podziękować za to, jak się od nich oddaliłaś jako nastolatka” stwierdził sam lata później, po zbyt wielu kieliszkach) . Studia przyniosły przełom w jej życiu — to wtedy, po przeprowadzce do Sacramento, stolicy stanu Kalifornia, poznała niejakiego Williama Andersona. Mężczyzna był od niej o dwa lata starszy, studiował wówczas na tej samej uczelni, lecz na innym kierunku i wydziale. Zawsze kręciły się wokół niego różne młode kobiety, których towarzystwo niezwykle lubił — to powinno być dla Michelle znakiem ostrzegawczym — lecz on postanowił, że to właśnie panna Hobart jest szczególnie warta uwagi. Przez dwa lata bawili się w kotka i myszkę, czasem spędzając ze sobą noc lub dwie, lecz uparcie twierdząc, że to nic nie znaczy, by w końcu po tym czasie oficjalnie stać się parą. Cała magiczna otoczka zaczęła się psuć dość szybko, gdy postanowili razem zamieszkać, przez co o wiele więcej czasu spędzali razem. Nie byli szczególnie dobrze dobrani charakterami, sposób bycia i sama osobowość Williama okazały się na dłuższą metę bywać niezwykle męczące psychicznie dla Michelle. Oczywiście przeżyli razem mnóstwo szczęśliwych chwil, to on zaszczepił w niej miłość do motocykli i najgłośniej dopingował, gdy wpadała na kolejne pomysły jak dostarczyć sobie adrenaliny. Co więcej, bywało na tyle dobrze, że zaakceptowała jego oświadczyny, że zaczęli razem planować wspólne potomstwo. Było na tyle dobrze, że nie zauważyła w porę, jak mężczyzna postępuje za jej plecami. Musiała przyłapać go w ich wspólnym łóżku na zdradzie z jego asystentką, gdy pewnego dnia bez ostrzeżenia wróciła wcześniej do domu, by przejrzeć na oczy. Mieszkanie na dobrą sprawę było jej, więc przynajmniej miała tę przyjemność wyrzucenia go wraz z całym jego dobytkiem i nie do końca jeszcze ubraną kochanką na bruk. Dopiero po tygodniu ogarnął ją smutek, smutek tak bezbrzeżny, w którym nie miała u kogo szukać pomocy, że w końcu przestała widzieć inne wyjście niż to najbardziej drastyczne. Pewnego wieczoru przekroczyła trzykrotnie zalecaną dawkę środków nasennych i dla pewności popiła je wódką. Uratowała ją znajoma, która jakiś czas wcześniej zostawiła u niej jakiś drobiazg — przyszła tylko by go odzyskać, jednak gdy Michelle nie otwierała drzwi, choć z mieszkania wyraźnie dobiegały dźwięki włączonej telewizji, ani nie odbierała telefonu, postanowiła wezwać pomoc. Płukanie żołądka nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w życiu Michelle. Cudem, a raczej z pomocą rodziców, uniknęła pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Pozbierała się z pomocą psychologa, starego profesora, znajomego jej ojca. Kilka lat później ostatecznie odcięła się od przeszłości, przeprowadzając się, zmieniając miejsce pracy, mieszkanie i ogólnie środowisko. W swoim nowym mieście usłyszała w końcu o dwóch wrogich sobie klubach, do jednego z których, gangu South Side Serpens postanowiła ostatecznie dołączyć — od zawsze przecież uwielbiała porządny zastrzyk adrenaliny.
Rodzina
  • Sylvia Hobart — matka kobiety, licząca sobie pięćdziesiąt dwa lata szanowana prawniczka. Dość wysoka szczupła kobieta o blond, gdzieniegdzie już posiwiałych, włosach i stalowoszarych oczach, budząca respekt samym swym wyglądem. Pozory nie powinny jednak nikogo zwieść, ponieważ surowa i bezwzględna jest ona jedynie w swojej pracy lub w innych sprawach z nią związanych. Prawie w niczym nie zgadza się z Michelle, lecz nie przeszkadza jej to być kochającą, uśmiechniętą i wspierającą matką zarówno dla niej, jak i dla jej brata, z którym o wiele łatwiej jest jej znaleźć wspólny język.
  • Richard Hobart — ojciec Michelle, pięćdziesięciodziewięcioletni sędzia. Siwy już mężczyzna, który często przybiera surową minę, lecz jest zdradzany przez swoje ciepłe brązowe oczy. Jako mała dziewczynka Michelle była córeczką tatusia, lecz gdy wkroczyła w wiek nastoletni i zaczęła się buntować, ich więzi uległy osłabieniu. Obecnie najłatwiej jest im się porozumieć, gdy rozmawiają o literaturze, do której miłość nauczycielce wszczepił właśnie ojciec.
  • Matthew Hobart — brat panny Hobart, młodszy od niej o dwa lata. Ma włosy w ciemnym odcieniu blondu i oczy brązowe, po ojcu, jest wysoki i raczej szczupły. Jeśli chodzi o zawód, to w przeciwieństwie do siostry nie uciekał nigdy od prawniczych genów i obecnie pracuje w tej samej kancelarii, w której pracuje ich matka. Jak kiedyś wyznał Michelle prosto w twarz, jako dziecko zawsze czuł, że dorasta w jej cieniu, więc gdy ona nieco oddaliła się od rodziców, szybko wkradł się w ich łaski. Obecnie lubi się wywyższać nad siostrą, czy to z dumą opowiadając o swojej wysoko płatnej pracy, czy to nawiązując do jej staropanieństwa. Sam od kilku lat jest w związku ze swoją rówieśniczką, która z zawodu jest pediatrą.
Partner: Retrys Calaney.
Pojazd: Nie posiada, korzysta z komunikacji miejskiej.
Zwierzak: Orion.
Ciekawostki
  • Mimo tego, że jej życie bywało czasem dość szalone, nigdy nie sięgnęła po narkotyki. Jeśli chodzi o inne używki, to alkohol pija rzadko, raczej „od święta”, lecz z papierosami w pewnym momencie swojego życia miała drobny problem. Kilka lat temu udało jej się je rzucić, lecz do tej pory w sytuacjach stresowych czasem łapie ją chęć zapalenia.
  • Od swojej próby samobójczej unika jak ognia zażywania tabletek nasennych (innych tabletek również nie bierze, jeśli już naprawdę nie musi) oraz mocniejszego alkoholu, takiego jak wódka czy bimber. Pija głównie wino, za piwem czy whisky niekoniecznie przepada.
  • Przez większość swojego życia nie miała problemów z porannym czy w ogóle całodziennym funkcjonowaniem bez kawy. Dopiero stosunkowo niedawno dopadło ją uzależnienie od kofeiny, które jednak nie jest jeszcze porażająco silne — zazwyczaj wystarcza jej jeden kubek kawy (najlepiej nieco słodzonej) z rana. 
  • Jest stosunkowo dobrą „aktorką” (z szacunku do osób rzeczywiście pracujących w takowym zawodzie ona sama nazywa się tak właśnie z użyciem cudzysłowu), co zdarza jej się wykorzystać, by wydostać się z jakichś tarapatów czy dla rozrywki (niegroźnie sobie z kogoś żartując), lecz nigdy typowo dla własnych korzyści
  • Jej umysł jest prawdziwym skupiskiem cytatów z dzieł literatury — jej ulubionych lub po prostu tych omawianych na lekcjach z uczniami — które lubi wykorzystywać, gdy tylko okazja ku temu sprzyja. 
  • W przeciwieństwie do tego, co opisane zostało w poprzednim podpunkcie, ma bardzo słabą pamięć do twarzy — tak słabą, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeśli ma poznać wiele nowych osób naraz, nie zapamięta twarzy ani jednego z nich. Po przebudzeniu nie pamięta też twarzy osób, które występowały w jej śnie (są one po prostu rozmazane), nawet jeśli jest w pełni świadoma tego, kogo w nim „spotkała”.
  • W życiu codziennym często przeszkadza jej stosunkowo silna choroba lokomocyjna. Mdłości wywołuje u niej nie tylko jazda samochodem czy autobusem, ale również (co, jak łatwo się domyślić odczuwała częściej jako dziecko) zabawa na huśtawce czy trampolinie. Dodatkowo po takiej sytuacji zazwyczaj aż do końca dnia męczy się z bólem głowy i nawracającymi mdłościami (choć czasem pomaga po prostu drzemka).

Autor: Maerose#4026



Towarzysz


(Autorka postaci zabrania kopiowania tego zdjęcia — jest ono jej  autorstwa.)
Imię: Orion.
Rasa: Terier walijski.
Opis: Orion to czteroletni terier walijski, dość typowy przedstawiciel swojej rasy. Mierzy idealne trzydzieści dziewięć centymetrów w kłębie i waży około dziewięciu kilogramów. Ma szorstką, regularnie trymowaną sierść w barwie czarny podpalany. Brązowe oczy psa często zdają się jego właścicielce mieć w sobie jakiś zawadiacki błysk. Jest towarzyski, skory do zabawy i wesoły. Potrafi godzinami biegać za ukochaną piłką i praktycznie się nie zmęczyć. Bywa uparty — jeśli czegoś nie chce zrobić, to tego nie zrobi — lecz wytrwała i konsekwentna tresura nieco go utemperowały. Michelle udało się nawet nauczyć go kilku sztuczek, bardziej czy mniej przydatnych. Prawie niczego się nie boi, uwielbia poznawać nowe miejsca czy nowych ludzi. Najsilniej związany jest z Michelle, lecz stosunkowo szybko za „swojego” uznał też jej partnera, Retrysa. Jeśli chodzi o jego psa, szczenię bulteriera, Vinciego, świetnie się ze sobą dogadują, jeśli chodzi o zabawę, lecz wciąż walczą o dominację jednego nad drugim.