Myjąc ręce w nieskazitelnie czystej umywalce w mieszkaniu Vanyi, Valerian przyglądał się swojej twarzy, która była taka jak zawsze, ale mimo to wydawała się chłopakowi całkiem inna. Blada skóra nabrała delikatnych rumieńców od rozmów ze swoją drugą połówką, a na usta sam pchał mu się uśmiech. Zdawało mu się, że oblicze spoglądające mu w oczy z lustra należy do całkiem inne osoby, jednak gdy uniósł ociekającą wodą dłoń ku kosmykowi włosów opadającemu mu na czoło, postać z lustrzanego odbicia podążyła za nim, idealnie kopiując każdy jego ruch. Przestał mieć wątpliwości, to musiał być on, to jego twarz odbijała się w tafli, to w jego ciemnych oczach grały wypełnione życiem iskierki. Nie często mógł to sobie powiedzieć, ale w tym momencie przyznał sam przed sobą, że podoba mu się to, jak wygląda.
Odgarnął z czoła niesforny kosmyk, pozostawiając na nim kropelki wody, następnie wplótł palce we włosy po obu stronach głowy, przez co delikatnie zwilżył ciemne kędziorki. Jeszcze raz przyjrzał się sobie w lustrze, robiąc przed tym dwa kroki w tył, by przedmiot mógł uchwycić większą powierzchnię jego ciała, które nie zmieniło się od ostatniego razu kiedy je oglądał. Przyjrzał się krytycznym wzrokiem obcisłym spodniom, które opinały jego długie, szczupłe nogi. Wspinając się w górę swojego ciała, poprawił koszulę, by lepiej prezentowała się na piersi i wygładził drobne zagięcie na ramieniu. Kiedy nareszcie uznał, że jego strój wygląda nienagannie, opuścił pomieszczenie, wracając do czekającego na niego w salonie chłopaka.
Od razu wyczuł zmianę, nie wiedział, czym była ona spowodowana, ale nie uszła jego uwadze. Atmosfera w pomieszczeniu wyczuwalnie zgęstniała, wręcz poczuł lodowaty powiew zimna na karku. Starał się wybadać, co mogło spowodować dziwny nastrój między nimi, ale blondyn zachowywał się normalnie, jedynie co, to był lekko zgryźliwy, ale Banter zakładał, że to przez późną porę, chłopak mógł już być zmęczony.
Po skończeniu kolejnego odcinka serialu, który razem oglądali, Valerian podjął decyzję, aby wrócić do domu, nie chciał dłużej męczyć ukochanego swoją obecnością. Ostatni raz pocałował go i opuści jego drogie mieszkanie.
Przeszedł go lekki dreszcz na myśl o nocnym powrocie, ostatnio kiedy to robił, został napadnięty i przebywał przez kilka dni w szpitalu. Bał się czy, przypadkiem jego napastnicy nie będą chcieli po raz kolejny zabawić się jego kosztem, ale tym razem tak, aby naprawdę już nigdy więcej nie wszedł na ich terytorium. Po głowie zaczęły kłębić mu się mroczne myśli, oczami duszy widział już, jak członkowie wrogiego gangu katują go, by później pozostawić go gdzieś obok śmierdzącego śmietnika, gdzieś w ciemnym zaułku. Skonałby otoczony śmieciami, myśląc o nowym świetle jego życia, które nawet w mrocznych odmętach jego umysłu świeciło jasnym światłem.
– Vanya… – cichy szept opuścił jego usta i nawet delikatny wietrzyk owiewający bladą twarz miał problem, by usłyszeć wypowiedziane imię.
Powtórzył imię blondwłosego chłopaka jeszcze kilka razy i sam nie był pewien czy wypowiadał je na głos, czy tylko kołatało się ono w jego głowie. Przez jego imię i oblicze, które Valerian cały czas miał przed oczami, strach zniknął. Dumnie i pewnie ruszył ulicą rozświetloną jedynie przez latarnie, obserwując panującą przed nim pustkę. Pomimo później pory spodziewał się wpaść na kogoś przechadzającego się na ulicy lub myślał, że zostanie chwilowo oślepiony przez reflektory nadjeżdżającego z przeciwka samochodu. Żadne z jego podejrzeń nie doszło do skutku.
Zakończył długi marsz pod drzwiami swojego bloku, nie zdziwił go fakt, że drzwi były lekko uchylone, zepsuły się jakiś czas temu i do tej pory nie zostały naprawione. Nawet nie myślał, by próbować je zamknąć na siłę, po wejściu do środka, pozwolił im przymknąć się z głośnym jękiem zawiasów. Niespiesznie zaczął wspinać się w górę schodów, pomimo późnej pory z niektórych mieszkań mógł usłyszeć głosy. Wcale go nie zdziwiło, że większość z tych słów to były przekleństwa, widocznie jego sąsiedzi postanowili urządzić sobie nocną kłótnię, miał tylko nadzieję, że dzieci małżeństwa z mieszkania z numerem 7 już śpią albo są u babci, która czasem zabierała je do siebie. Valerian przypomniał sobie spokojne oblicze starszej kobiety, która uśmiechnęła się do niego, kiedy jakiś czas temu minęli się na klatce. Wydała mu się sympatyczna i wcale się nie dziwił, że maluchy wolały spędzać czas z matką ich ojca, niż z wiecznie kłócącymi się rodzicami.
Banter nie miał zamiaru ich oceniać, skoro mieszkali w tej kamienicy, musieli nie śmierdzieć groszem, zapewne ich wieczne sprzeczki kręciły się naokoło tego tematu. Chłopak sam wiedział, że nie jest łatwo, kiedy nie jesteś pewny czy za dwa dni będziesz mieć co do garnka włożyć, mógł sobie tylko wyobrazić, jak ciężko było utrzymać w tym stanie rodzinę. Człowiekowi mogły czasem puścić nerwy.
Nie chcąc dłużej przejmować się dramatami innych ludzi, wspiął się na kolejne stopnie, a jego kroki odbiły się echem od pustych ścian. Wsłuchiwał się w ten dźwięk, starając się oczyścić umysł. Z każdym kolejnym stopniem, myśli zaczynały mu się układać, stały się klarowne i poukładane. Chociaż przez chwilę poczuł spokój, którego potrzebował. Nie trwał on jednak długo, wchodząc na swoje piętro przypomniał sobie gęstą atmosferę pod koniec jego pobytu u Vanyi, coś musiało się stać, tylko blondyn nie chciał mu powiedzieć co. Obiecał swojemu ukochanemu, że nie będzie na niego naciskać, więc jedyne co mu pozostawało, to snuć własne teorie na temat tego co mogło się stać i mieć nadzieję, że wkrótce blondyn sam mu o wszystkim powie.
Wyciągnął z kieszeni klucz, który zabrzęczał, kiedy łańcuszek odbił się od metalowego kółka spinającego razem klucz do mieszkania i piwnicy. Włożył języczek klucza do zamka w drzwiach i przekręcił dwa razy, aż zapadka całkowicie ustąpiła i drzwi mieszkania otworzyły się z głośnym jękiem. Skrzypienie zawiasów skojarzyło się szatynowi z krzykami potępionych dusz z horroru, który niedawno oglądał. Niespodziewany dreszcze przebiegł mu po plecach.
Po zamknięciu za sobą drzwi zapalił światło w pomieszczeniu i dopiero wtedy sięgnął do kieszeni spodni, by wyciągnąć z niej telefon. Po odblokowania urządzenia wyświetliły mu się dwie wiadomości od nowego najmowego. Kliknął i został automatycznie przekierowany do czatu. Przeczytał wiadomości wysłane do niego ponad godzinę wcześniej, skrzywił się nieznacznie, kiedy zdał sobie z tego sprawę. Chłopka mógł czekać na odpowiedź szatyna, a ten nawet nie zauważył wiadomości. Złapał telefon w obie dłonie, by było mu wygodniej odpisać i napisał krótką odpowiedź. Wpatrywał się dłuższą chwilę na pionową linię, która jednostajnie pojawiała się i znika na ekranie, nie był pewny, czy chce wysłać tę wiadomości. Usunął cały zapisany tekst, napisał go ponownie, usunął, zaczął piać ponownie.
Nigdy nie przypuszczał, że napisanie jednej wiadomości może go przerosnąć. Nie miał już siły bawić się w miłe słówka, był zmęczony myśleniem o tym, co stało się z jego ukochanym, przez co najchętniej rzuciłby w wiadomości do Percy’ego szorstkim tekstem, który może trochę uśmierzyłby zszargane nerwy Banera. Ale nie chciał tego zrobić, już po jednej rozmowie z nowym sąsiadem zdążył zauważyć, że tamten brał do siebie praktycznie każde rzucone w jego stronę słowo, był zbyt wrażliwy. Zbyt wrażliwy na ten świat – przeszło Valerianowi przez myśl.
Westchnął, odłożył telefon na niewielki stolik i zaczął odpinać guziki koszuli. Czuł coraz większy dyskomfort związany ze swoim ubiorem, nie był sobą, czuł, że udaje kogoś, kim nie jest i chciał wrócić do swojego ja. Pozwoliłby zdjęta z ramion koszula, swobodnie opadła na podłogę u jego stóp, tuż za nią na starych panelach wylądowały czarne spodnie. Odpiął z szyi łańcuszek i odłożył go na stolik obok telefonu, następnie przeszukał wzrokiem całe pomieszczenia, starając się namierzyć, porzucone w kącie dresowe spodnie, które przez swoją słabą jakość wykonania kulkowały się na wewnętrznej stronie ud, doprowadzając tym chłopaka do szału. Jednak nie mógł zaprzeczyć, że były to najwygodniejsze spodnie w całej jego garderobie. Na górę włożył rozciągniętą koszulkę zespołu, którego nawet nie znał i nawet nie wpadł nigdy na pomysł, by chociaż sprawdzić, jaką muzykę grają.
Materac ugiął się pod ciężarem chłopaka, kiedy ten na nim usiadł. Sprężyny zaprotestowały z głośnym zgrzytem, przypominając o swojej obecności, dźwięk wywiercał się w umysł Valriana, dlatego starał się jak najszybciej znaleźć wygodne miejsce, by zakończyć kakofonię. Nie zajęło mu dużo czasu, kiedy odnalazł lekko wgniecione miejsce w materacu, które było spowodowane częstym wybieraniem przez chłopaka tego konkretnego miejsca do siedzenia. Uwielbiał to miejsce, mógł oprzeć się o ścianę, która nosiła na sobie lekkie przetarcie farby w miejscu, gdzie plecy Węża się z nią stykały. Chłód ściany odświeżał jego myśli, dzięki czemu mógł snuć swoje rozmyślenia.
Okrył słabe ramiona leżącym obok kocem i zaczął bawić się prującym się brzegiem materiału. Ostatnimi strzępkami kontaktu z rzeczywistością zanotował w głowie, żeby w najbliższym czasie rozejrzeć się za nowym kocem, którego używałby podczas wizyt Vanyi. Na co dzień i tak korzystałby ze starego, nie mógłby go wyrzucić, za bardzo go lubił.
Patrzył ciągle w punkt na przeciwległej ścianie, mały ciemny punkcik, ślad po zabitym dawno temu owadzie. Banter próbował go zmyć, ale zabrudzenie nigdy w pełni nie zniknęło. Miejsce, gdzie kiedyś zakończył swój żywot jeden z żyjących na tym terenie stworzeń, zahipnotyzowało go. Nie wiedział już co dzieje się naprawdę, a co tylko w jego głowie. Ciemny punkt z każdym nieświadomym mrugnięciem stawał się większy i już po niedługim czasie oderwał się od ściany i upadł na podłogę. Szatyn zaczął intensywnie mrugać, licząc, że dzięki temu dziwny obiekt zniknie, na jego nieszczęście stało się coś przeciwnego. Coś, co jeszcze chwilę wcześniej było plamą na ścianie, przybrało kulisty kształt i było już rozmiarów dużego psa. Struktura ciemnego obiektu zdawała się pulsować, sprawiając wrażenie żywej istoty.
Coś, co nagle wyrosło na oczach Węża, napawało go niepokojem, głowa podpowiadała mu, żeby jak najszybciej opuścił pomieszczenie, ale ciało było jak sparaliżowane, mógł jednie poruszać oczami. Licząc, że dzięki temu sytuacja się poprawi, przestał mrugać, przez chwilę wydawało się, że to pomogło, ale nagle kula zaczęła drastycznie rosnąć. Valerian zamknął oczy, kiedy te zaczęły go piec, przez chwile trzymał je zamknięte, w ciemności, jaka zapanowała, szukał ukojenia i miał wrażenie, że wszystko wróciło do normy. W końcu odważył się ponownie otworzyć oczy, a kiedy to zrobił, okazało się, że ciężko jest mu nabrać powietrza. Czarny obiekt napierał na niego całym swoim ciężarem, przygważdżając go do ściany. Próbował odepchnąć od siebie niepokojąco żywy obiekt, ale okazał się na to zbyt słaby, jedynie odkrył z przerażeniem, że kula jest ciepła, zupełnie jak żywe stworzenie.
Przestawał panować nad swoim ciałem, ręce stawały się coraz cięższe. Chciał krzyczeć, wzywać na pomoc, ale z jego gardła nie chciał wyrwać się nawet najmniejszy szept. Wielkie cielsko skutecznie uniemożliwiało mu zaczerpnięcie głębszego oddechu. Ognie piekielne opanowały jego płuca, ból rozchodził się po całym ciele, Wąż mógł przysiąc, że nigdy nie czół tak wielkiego cierpienia. W oczach pojawiły mu się łzy, które zaraz znalazły ujście i popłynęły po zaczerwienionych policzkach.
Dusił się i nie mógł nic z tym zrobić.
Pewny, że właśnie w ten sposób dokona swojego żywota, pogodził się z losem, przestało mu zależeć na wydostaniu się, chciał, tylko by ogarniający całe jego jestestwo ból zniknął.
Nagle wszystko zniknęło, każda odczuwana do tej pory emocja zniknęła niczym bańka mydlana. Napierające na niego cielsko ulotniło się, dzięki czemu Valerian znowu mógł odetchnąć pełną piersią.
Banter otworzył szerzej oczy, by móc objąć jasnymi tęczówkami otaczającą go przestrzeń. Nieskończona czerń roztaczała się z każdej strony, bez względu na to, w którą stronę odwrócił wzrok, ona też tam była. Wytężył wzrok, by dostrzec cokolwiek, ale nic mu to nie przyniosło, wyciągnął przed siebie dłoń, ale nawet jej nie był w stanie zobaczyć. Otworzył usta, żaden nawet najmniejszy dźwięk ich jednak nie opuścił.
Jestem w środku – naszła go niespodziewana trzeźwa myśl. – Jestem w środku tego czegoś.
Świadomość swojego obecnego położenia powinna była być dla niego czymś strasznym, jednak tak nie było. Zaczynał się uspokajać, serce wracało do bicia swoim dawnym rytmem, a zesztywniałe mięśnie odpuszczały i zaczęły się rozluźniać. Czuł się bezpiecznie w tej czarnej bańce odgradzającej go od świata, który tylko czyhał na to, by ponownie go zranić. To miejsce stało się jego ostoją, spokojnym miejscem, gdzie mógł się zregenerować i zebrać siły, by ponownie stoczyć walkę ze światem rzeczywistym, który przerażał go na każdym kroku. Spokój zakłócała mu jedynie jedna, niewielka myśl gdzieś z tyłu głowy, że czeka go coś strasznego, co może diametralnie zmienić jego życie i to najpewniej na gorsze, niż dotychczas, ale nie chciała o tym myśleć. Oddał się ciemności, pozwoliłby, otoczyła go swoimi zimnymi ramionami i zamknęła w uścisku, wbijając ostre pazury w delikatną skórę na jego ramionach.
Wraz z nastaniem poranka, gdy pierwsze leniwe promienie słońca wdarły się przez okno do jednego z pokoi w starej kamienic, zajmująca prawie całą powierzchnię pomieszczenia czarna kula syknęła przeciągle, niczym rozgniewany kot i stopniowo zaczęła się wycofywać. Wypuściła ze swoich objęć ciemnowłosego chłopaka, przez co tajemniczy obiekt zmniejszył się zauważalnie, a kiedy zaczął zbliżać się do ściany, z której odpadł poprzedniego wieczoru, stał się jeszcze mniejszy. Kuleczka wielkość mandarynki zaczęła wspinać się po ścianie, by w końcu zatrzymać się na wysokości twarzy Valeriana, który cały czas przyglądał się zaistniałej sytuacji. Stworzonko wydało z siebie ciche piśnięcie i ponowie zamieniło się w brzydką plamę po wnętrznościach owada.
Banter został sam.
Młody członek gangu zamrugał kilkukrotnie, starając się sobie przypomnieć, co się z nim właściwe stało. Pamiętał tylko, że po powrocie do mieszkania, usiał i nagle odpłynął gdzieś myślami. Reszta była rozmazana i niewyraźna, strzępi kłębiących mu się wtedy myśli ulatywały mu pomiędzy palcami. O czym wtedy myślał? Nie był w stanie sobie przypomnieć, a pustka, jaką odczuwał w związku z tym, dodatkowo go dobijała. Jedyne co wiedział, to to, że tej nocy nie zmrużył oka.
Przetarł twarz lodowatymi dłońmi, które ochłodziły skórę i zmotywowały umysł do rozbudzenia się.
Nieprzespana noc nie była dla niego niczym nowym, już dawno przestał liczyć noce, które upłynę mu na robieniu masy innych rzeczy, niż ta jedna konkretna podobno, do której służyła ta pora. Nie miał z tym większego problemu, ale nienawidził tego momentu, kiedy uświadomił sobie, że nie spał. Przypuszczał, że nigdy nie przyzwyczai się do takich poranków i już zawsze będą one jego utrapieniem.
Myśli docierały do jego głowy ze znacznym opóźnieniem, gdyby nagle spadł mu kubek, zarejestrowałby to dopiero w chwili, gdy przedmiot już od dłuższego czasu leżałby w kawałkach na podłodze. Spięte mięśnie, które od kilku godzin były ciągle w tej samej pozycji, wręcz krzyczały prosząc by Valerian w końcu się ruszył, bo inaczej istniała spora szansa, że pozostałyby w tej pozycji na zawsze.
Przeciągnął się, wyciągając w górę ramiona i wyginając kręgosłup w łuk, spomiędzy ust wyrwał mu się cichy pomruk, kiedy poczuł te specyficzne przyjemne uczucie rozciągających się mięśni, ścięgien i kości. Wygrzebał się spomiędzy fałd pościeli, stanął na równych nogach, a po plechach przeszedł go dreszcz, kiedy nagie stopy zetknęły się z zimną podłogą. Objął się ramionami, chcąc chociaż trochę zablokować dostęp zimna do swojego chudego ciała. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się okryć, w końcu jego wzrok padł na stertę ubrań porzuconych na oparciu kanapy. Spod kilku innych rzeczy wystawał rękaw granatowej bluzy, którą chłopak zaraz wydobył i włożył na siebie, nie przejmując się tym, że stos różnych materiałów przewrócił się i w potwornym nieładzie ułożył się na poduszce kanapy. Po założeniu bluzy było mu trochę lepiej, ale i tak gęsia skóra pojawiła się na jego nagich nogach.
Kolejna rzecz, przez którą nie cierpiał poranków po nieprzespanej nocy, zawsze było mu cholernie zimno.
Ruszył w stronę kuchni, gdzie zamierzał zrobić sobie, tak bardzo potrzebną mu w tamtym momencie kawę. Zatrzymał się w połowie drogi, gdy usłyszał kroki na klatce schodowej. Mieszkał w tym miejscu już na tyle długo, że był w stanie stwierdzić po szybkości i natężeniu kroków, który z jego sąsiadów przemierzał korytarz w drodze do swojego mieszkania.
Wsłuchał się w stawiane ze jego drzwiami kroki, chcąc zabawić się w swoją małą grę pod nazwą „Zgadnij, kto to”. Osoba na klatce schodowej miała lekki chód, może nawet starała się wydawać jak najmniej dźwięków, bojąc się, że zbyt głośnym chodzeniem zdenerwuje któregoś z sąsiadów. Po znalezieniu się na półpiętrze tajemnicza osobnik powłóczył stopami w sposób, który był ledwo słyszalny.
Valerian uważnie wsłuchiwał się w korki, ale z zaskoczeniem przyjął do wiadomości, że nie ma pojęcia, do kogo mogą należeć. Tym razem przegrał grę.
Pewnie jakiś obcy – pomyślał, jednocześnie stracą zainteresowanie całą sprawą.
Postąpił krok naprzód w stronę kuchni i swojej upragnionej kawy, ale ponownie stanął w miejscu, słysząc pukanie do drzwi. Automatycznie odwrócił wzrok w tamtą stronę. Czy na pewno ktoś pukał do jego drzwi? Może tylko mu się wydawało. Druga seria trzech spokojnych stuknięć w średniej jakości drzwi (Banter podejrzewał, że właściciel budynku chciał zaoszczędzić i drzwi były wykonane ze zwykłej sklejki, która jedynie miała imitować prawdziwe drewno), upewniła chłopaka, ze to właśnie do niego ktoś miał jakąś sprawę.
Zbliżył się do źródła dźwięki, przy czym prawie przewrócił się przez ładowarkę, która nie wiedzieć jakim sposobem znalazła się na podłodze. Z przekleństwami cisnącymi się na usta, udało mu się utrzymać pionową pozycję, zapisując w pamięci, by gdy już nareszcie napije się kawy, będzie musiał zabrać się za sprzątania mieszkania, jeśli nie chciał stać się zakładnikiem swojego własnego nieporządku.
Przekręcił zamek w drzwiach i uchylił drzwi, by spojrzeć na osobę stojącą na wycieraczce, uchylił je szerzej, widząc przed sobą chłopaka z bujnymi ciemnymi lokami.
– Percy – przez poranną chrypę jego głos załamał się w połowie wypowiadania imienia. Odchrząknął.
– Hej – wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zawahał się po spojrzeniu na twarz Węża i zmieniając myśl, zapytał: – Wyglądasz, jakbyś nie spał całą noc, coś się stało?
– Wszystko w porządku – uśmiechnął się, kiedy kłamstwo gładko przeszło przez jego usta. Percy nie wydawał się przekonany odpowiedzią Bantera, ale najwidoczniej nie chciał ciągnąć tego tematu, za co Wąż był mu wdzięczny.
– Wiesz… pisałem wczoraj do ciebie – powiedział, opuszczając wzrok, by podziwiać czubki własnych butów i speszony podrapał się w tył głowy.
– Wybacz, komórka mi padła, a dzisiaj jeszcze nie miałem jej w ręce – oparł się barkiem o framugę.
Kolejne kłamstwo. Ile jeszcze zamierzasz kłamać?
– To było coś ważnego?
– Rozumiem – chłopka wydawał się lekko urażony. – Chciałem cię o coś zapytać, ale to może nawet lepiej, że mogę zadać ci to pytanie osobiście.
Zaintrygowany tymi słowami Wąż uniósł brew, czekając na ciąg dalszy wypowiedzi, która długo nie nadchodziła. Percy wydawał się niepewny, jakby nagle stracił pewność co do słuszności tego, czy powinien był przychodzić do Valeriana. Splótł ze sobą drobne dłonie, bijąc się z myślami.
– Śmiało, przecież nie może to być nic złego – z gardła członka gangu wydobyło się sapnięcie, które miało imitować śmiech, ale zabrzmiało bardziej jak dźwięk wydawany podczas dławienia się.
Zdezorientowany sąsiad z góry uniósł wzrok, ale widząc, że wszystko jest w porządku, ponownie go opuścił.
– Jakiś czas temu dostałem od rodziców dwie wejściówki do muzeum. Stwierdzili, że skoro będę mieszkał w mieście, to powinienem zachłysnąć się odrobiną kultury – zaśmiał się niepewnie, wyłamując sobie palce lewej dłoni.
Przez usta Bantera przebiegł cień uśmiechu na to ciekawe określenie.
– Nie chciałem iść sam, a do tej pory nikogo tutaj nie znałem i cały czas to odkładałem. Wczoraj zdałem sobie sprawę, że wejściówki są ważne do dzisiaj, a nie chciałbym, żeby się zmarnowały, więc pomyślałem sobie, że może chciałbyś pójść tam ze mną?
– Do jakiego muzeum masz te wejściówki?
– California State Capitol Museum.
Valerianowi na te słowa zaświeciły się oczy i od razu stał się bardziej zainteresowany całą sprawą.
California State Capitol Museum od dawna znajdowało się na jego liście miejsc, które chciałby odwiedzić, niestety nigdy nie miał ku temu okazji. Kluczowym powodem był koszt wejścia do obiektu, budynek dalej był używany jako siedziba stanowego rządu, więc wejście tam kosztowało małą fortunę. Wąż usilnie zbierał fundusze na spełnienie swojego malutkiego marzenia, ale parszywy los ciągle podkładał mu kłody pod nogi, przez co musiał wydawać pieniądze na bardziej przyziemne rzeczy. Nareszcie nadarzała mu się okazja rzeczy przekroczyć próg pięknego budynku.
– Twoi rodzice nie mają, co z pieniędzmi robić? – zapytał, jednocześnie pocierając dłońmi twarz. Miał wrażenie, że jeszcze spał, musiał się przekonać, czy rzeczywiście tak było. Skrzywił się, po tym jak dosyć mocno uszczypnął się w ramię, rzucił przy tym krótkie spojrzenie na ciemnowłosego chłopaka. Percy patrzył na niego z niezrozumieniem wypisanym na twarzy, najwidoczniej słowa, które uciekły z ust Bantera były na tyle zagłuszone jego dłońmi, że tamten nie był w stanie ich zrozumieć, tak samo jak uszczypnięcia, które Wąż sobie zafundował. – Na pewno chcesz iść tam ze mną?
– No… Tak, nie proponowałbym gdybym, nie chciał – nieśmiały uśmiech rozjaśnił jego twarz. – To jak, pójdziesz ze mną?
Członek gangu South Side Serpens miał ochotę od razu się zgodzić, ale ta niewielka część jego umysłu, która była ukryta gdzieś w najgłębszych czeluściach jego głowy, podpowiadała mu, że to może nie być najlepszy pomysł. Z doświadczenia wiedział, że jeśli nagle przytrafi mu się coś dobrego, to od razu pozytywne emocje zostaną przygniecione przez kolejny problem, z którym chłopaka przez dłuższy czas nie będzie mógł sobie poradzić. To jak poprzedniego wieczoru zmieniła się atmosfera między nim a Vanyą wydało mu się bardzo niepokojące, co jeśli kolejne poważne zmartwienie będzie miało jakichś wiązek z blondwłosym chłopakiem? Zniósłby wszystko, utratę domu, brak środków do życia, to nic, jakoś wyszedłby z nieprzyjemnych sytuacji, ale nie wyobrażał sobie, że jego ukochanemu mogłoby się coś stać, że mogłoby go zabraknąć. Gdyby tak się faktycznie stało, Valerianowi pękłoby serce i zapewne już nigdy nie wróciłoby do swojej pierwotnej formy. Chociaż z drugiej strony, co mogło być złego w wyjściu do muzeum?
Nie był pewny, ile trwały jego rozmyślenia, ale kiedy w końcu je zakończył, westchnął ciężko i zmierzwił palcami niesforne włosy.
– Chętnie z tobą pójdę – powiedział z życzliwym uśmiechem, mimo że w jego głowie dalej kłębiło się masę wątpliwości.
Twarz Percy’ego rozjaśnił szeroki uśmiech, spowodowany twierdzącą odpowiedzą na jego pytanie.
– Bardzo się cieszę! – stwierdził podekscytowany, przy czym jego głos podniósł się o przynajmniej dwie oktawy, przez co przypominał bardziej dziewczęcy pisk, niż głos młodego mężczyzny. Zdawszy sobie z tego sprawę, w mgnieniu oka się uspokoił, zakrył dłonią usta, a na jego policzkach wykwitły solidny rumieniec. – Przepraszam.
Banter w odpowiedzi machnął jedynie dłonią, by dać chłopakowi znak, żeby nie przejmował się zaistniałą sytuacją, mimo że prawie uszkodził mu słuch.
– O której chcesz iść? Która jest właściwie godzina…
Dopiero zdawszy to pytanie Valerian zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo był poza czasem tego dnia. Kolejna rzecz, która była charakterystyczna dla jego znienawidzonych poranków. Tracił poczucie czasu, a godziny zlewały się ze sobą, tworząc jedną zbitą masę, która nie miała dla niego żadnego znaczenia. Był w stanie przeleżeć cały dzień w łóżku, a i tak twierdziłby, że spędził w nim zaledwie dziesięć minut.
– Jest po ósmej, jeśli nie masz nic przeciwko, to najlepiej byłoby iść około dziesiątej. Wiesz, jest tam kawał drogi i dobrze byłoby mieć czas na zwiedzanie…
– Jasne, będę gotowy.
– Świetnie – ucieszony klasnął w dłonie. – To ja już nie będę przeszkadzał, pewnie masz coś do zrobienia, a ja i tak zająłem ci już dużo czasu. Daj znać, jak już będziesz gotowy, do zobaczenia później!
Valerian otworzył usta, by odpowiedzieć, ale właściciel ciemnych loków zdążył już zniknąć na prowadzących na wyższe piętro schodach.
Wąż wrócił do wnętrza swojego mieszkania i rozejrzał się po panującym tam bałaganie.
Zdaje się, że sprzątanie będzie musiał jednak zaczekać…
– Nigdy wcześniej tutaj nie byłem, jesteś pewny, że idziemy w dobrą stronę?
– Tak – odparł Valerian, nie wyściubiwszy nawet nosa znad ekranu telefonu. – A przynajmniej według nawigacji idziemy dobrze. Na końcu ulicy mamy skręcić w lewo, potem na przejściu dla pieszych przechodzimy na drugą stronę i kawałek dalej ma być wejście – wyjaśnił swojemu towarzyszowi, starając się przy tym uchodzić za pewnego swoich słów, mimo że sam był w tej części miasta pierwszy raz i polegał tylko na sztucznej inteligencji.
– Okej, skoro tak mówisz…
Po porannej rozmowie z Percym Banter od razu zabrał się za przygotowania do wyjścia, stanął przed lustrem i od razu pożałował, że otworzy drzwi swojemu sąsiadowi, kiedy ten zapukał. Wyglądał fatalnie, wielkie sińce pod oczami od razu zdradzały, że w nocy nie zmrużył oka, a jego cera nabrała niezdrowego ziemistego koloru. Zazwyczaj malinowe usta straciły cały kolor i były na tyle suche, że chłopak dziwił się, że delikatna skóra jeszcze nie popękała. Podejrzewał, że do miejsca, do którego wybierał się razem ze swoim nowym sąsiadem, chodzili ludzie eleganccy, dlatego nie pozwolił sobie na odbieganie od normy i w ostatecznym rozrachunku wydawało mu się, że cel został osiągnięty. Warstwa korektora zakryła wszystkie skórne niedoskonałości, przez co jego twarz wyglądała znacznie lepiej. Gorący prysznic pobudził otępiały mózg do trzeźwego myślenia, a mięśnie znacząco się rozluźniły, wprawiając go tym w dobry nastrój.
– South Side Serpens? – przeczytał na głos Percy napis na skórzanej kurtce Valeriana, który schodził przed nim po schodach. – O co z tym chodzi? To jakiś gang?
– Coś w tym guście – uciął Banter, słysząc za sobą delikatny śmiech.
Nie był pewny, czy mógł mówić o gangu przy swoim nowym znajomym. Jego ukochany okazał się należeć do wrogiego gangu, co jeśli Percy również do niego należał? Kiedy o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że samo to, że miał przy nim na sobie kurtkę z logo wydawało mu się nagle potwornie głupie i nieodpowiedzialne.
Planowali przejechać autobusem, aż pod samo muzeum, ale ścisk panujący w środku komunikacji miejskiej szybko wybił im ten pomysł z głów. Już po trzech przystankach mieli dość ocierających się o nich ludzi i braku dostępu do świeżego powietrza, skłonił ich do wcześniejszego opuszczenia środka lokomocji. Ruszyli w dalszą drogę na piechotę, wspomagając się nawigacją, by nie zgubić się wśród wielu podobnych do siebie ulic. Spacer wcale nie okazał się złą opcją, okazało się, że obaj lubią przemieszczać się w ten sposób, a odbieranie różnych bodźców z otoczenia, dodatkowo pobudzało ich do prowadzenia niezobowiązującej rozmowy. W ten sposób upłynęła im prawie cała droga.
W pewnym momencie po karku Valeriana przeszedł dreszcz, miał wrażenie, że ktoś się na niego patrzył. Zatrzymał się w połowie kroku i odwrócił, starając się wypatrzeć w tłumie, parę oczu, która go obserwowała, jednak nikogo nie dostrzegł. Przeniósł wzrok na drugą stronę ulicy, powtarzając czynność z tym samym skutkiem co poprzednio, ale kiedy już miał ponownie skupić się na kierunku, w którym chciał się udać, wśród obcych mu ludzi mignęła mu jakby znajoma blond czupryna.
– Wszystko w porządku?
Pytanie Percy’ego wyrwało członka ganku z konsternacji, Valeria spojrzał na swojego towarzysza, wracając do rzeczywistości.
– Tak, to nic takiego – oznajmił, jeszcze raz spoglądając w stronę, gdzie zobaczył burzę blond włosów, ale już jej tam nie było.
Chyba zaczynam mieć halucynacje – pomyślał, mrugając intensywnie oczami.
– Chodźmy dalej – mruknął, ruszając przed siebie. – Już prawie jesteśmy.
Nie wiedzieć kiedy we wnętrzu Bantera zrodziła się myśl, że tak naprawę nie chciał iść do muzeum, nie z właścicielem czarnych loków. Dlaczego nie mógł się tam wybrać razem z Vanyą? Nagły ucisk w klatce piersiowej odebrał mu na chwilę dech. Pustka ogarnęła jego trzewia i nie mógł nic na to poradzić. Czy tak to jest jak się za kimś tęskni? To śmieszne, widzieli się zaledwie poprzedniego wieczoru, a on już tęsknił za swoim ukochanym. Tak cholernie za nim tęsknił.
- Tak to już będzie wyglądało? – zapytał sam siebie. – Chyba umrę od tych uczuć.
Wyłączył nawigację w telefonie i przeniósł się na aplikacje oznaczoną ikonką pocztówki, wybrał konwersację noszącą nagłówek „Vanya” i napisał:
„Hej Ptaszyno, może spotkamy się wieczorem?
Stęskniłem się za Tobą”.
Przez chwilę wpatrywał się w napisane słowa, zastanawiając się, czy wysłanie takiej wiadomości nie będzie przesadą. Nie chciał narzucać się ze swoimi uczuciami i wolał uniknąć sytuacji, w której blondyn mógłby poczuć się osaczony. W końcu ich związek dopiero zaczynał się rozwijać i Valerian bał się, że zbyt mocnymi słowami, mógłby coś zepsuć między nimi. Jednak z drugiej strony chciał, żeby chłopak wiedział o uczuciach, jakie do niego żywił, chciał być z nim szczery, Vanya zasługiwał na szczerość. To przeważyło szalę.
Wąż westchnął ciężko i kliknął strzałkę, wiadomość została wysłana. Miał tylko nadzieję, że szybko doczeka się odpowiedzi.
Vanya?
(tak jak mówiłam, opko o niczym, haha, przepraszam)
(4548 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz