wtorek, 8 grudnia 2020

Od Vicktorii

Weszłam do ogromnego, białego budynku widząc przechodzących między mną, jak i sobą młodych ludzi, którzy niezbyt zwracali uwagę na to, co się wokół nich działo. Zmierzyłam wszystkich wzrokiem, po czym przymykając nieco powieki, zarzuciłam za ramię czarną teczkę i ruszyłam w swoją stronę, dokładniej do pokoju nauczycielskiego. Przechodząc tą jakże długą drogę, wielu z tych młodzików mówiło mi dzień dobry czy też inne formy powitalne, a które odpowiadałam tylko skinieniem głowy. Jakoś nie było mi potrzebne odzywanie się do nich bez większej potrzeby.
Stanęłam przed ciemnobrązowymi drzwiami i zastanawiając się jeszcze raz, co ja tu tak właściwie robię, zdmuchnęłam niesforny kosmyk włosów z twarzy, po czym złapałam za klamkę i pchnęłam drzwi przed siebie z impetem, zwracając tym samym na siebie uwagę większości ludzi siedzących obecnie w tym miejscu. Minęły już dwie godziny zajęć, a że widać tu większość nauczycieli, którzy tutaj uczą, którzy powoli zbierają potrzebne papiery czy inne rzeczy, można wywnioskować, że kończy się przerwa tak uwielbiana przez uczniów. Zatrzymałam się na chwilę i skinęłam głową w ich kierunku, na co oni zrobili to samo, niektórzy nawet się odzywając. Podeszłam do tablicy korkowej, na której pozawieszane były jakieś papiery, plany zajęć i jakieś śmieszne zasady oraz to, czego szukałam, czyli klucze do mojego pokoju. Nie zastanawiając się dłużej, chwyciłam za pąk kluczy i czym prędzej wyszłam z tego miejsca, zostawiając po sobie dziwną aurę. Mimo że pracujemy razem już jakiś czas, to nadal mogę powiedzieć, że mierzą mnie tym starym, obawiającym się mojego kolejnego ruchu, wzrokiem. No tak, plotki zawsze szybko się rozchodzą tym bardziej, jeżeli mówią o kimś, że jest powiązany z czymś szemranym. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc przy tym głową. Głupie myślenie. Nawet jeżeli byłaby to prawda, to co by zrobili w tej sytuacji? Niestety, ale jestem tu tak jakby z polecenia kogoś z góry i nie mogę niczym poradzić na moją obecność. Wyjrzałam za okno, by jeszcze raz przyjrzeć się, o dziwo, słonecznemu dniu, który od samego swojego początku nie zapowiadał niczego specjalnego.
Stanęłam przed drzwiami do swojego sanktuarium, kręcąc przy tym kluczami na swoim palcu. "Po co tu w ogóle przyszłam?" cały czas zadawałam sobie to pytanie, choć jak zwykle nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, bo niby jak? Pokręciłam głową i włożyłam do zamka odpowiedni klucz, tym samym otwierając salę. Weszłam do niej, rzucając teczkę przy brązowym biurku, sama jednak podążyłam do jednego z trzech okien, które było otwarte.
- Oczywiście, że nikt ze sprzątaczy tu nie zajrzy, a co by było, gdyby weekend był ulewny? - wyszeptałam do siebie, zamykając uchylone okno.
Obawiają się mnie nie tylko uczniowie czy nauczyciele, ale również sprzątacze mają mnie za jakąś wiedźmę. Przeczesałam włosy dłonią i zwróciłam się w kierunku pustego, białego pokoju opierając się przy tym o parapet. Skrzyżowałam nogi, jak i ręce przymykając przy tym oczy i zwieszając do tego głowę. Co ja takiego zrobiłam, że muszę tu teraz siedzieć? Czy nie dość wycierpiałam? Nie to, że robię coś, co zupełnie mnie nie pasuje, bo jednak jestem pierwszym niby lekarzem, ale wolałabym siebie w wersji pełnoprawnego doktora z certyfikatem, własnym oddziałem i wieloma nagrodami za osiągnięcia medyczne. Oczywiście życie nie jest tak kolorowe, jakby się chciało. Kto by jednak pomyślał, że niekoniecznie sami robimy sobie pod górkę, a mogą to robić nasi najbliżsi. Westchnęłam głośno i podeszłam do wieszaka, na którym widniał długi, biały kitel.
- No to zaczynajmy - powiedziałam, spoglądając w lustro.
Dzisiaj nie było aż tak strasznie, jakbym przypuszczała. Trzy zranienia, jedno omdlenie, dwa skręcenia i jedna bójka to naprawdę nic, przy tych pojedynczych dniach, co się tutaj wydarzyły. Odstawiłam torbę na ziemię i włożyłam klucz do zamku, przekręcając go przy tym, by zamknąć drzwi. Zmarnowana chwyciłam za torbę i ruszyłam do pokoju nauczycielskiego. Dziwnym trafem dzisiejszy dzień mimo wszystko był wykańczający i strasznie długi. Zapewne to przez papierkową robotę, ale żeby kończyć pracę dopiero o osiemnastej? Coś niewyobrażalnego. Weszłam z tym samym impetem do pokoju, jak to zrobiłam rano, rozglądając się przy tym za choć jedną żywą duszą z kadry nauczycielskiej. Na szczęście nie byłam tu całkiem sama. Przy jednym biurku siedziały panie Russo i Tomilson, przed oknem kontemplował pan Burton, a przy tablicy stał nie kto inny, a Hutchins, który po moim spektakularnym i głośnym wejściu nawet się do mnie nie odwrócił, bo zaczytał się w jakiś dokumentach z czerwonej teczki. Wypuściłam z jakimś dziwnym ciężarem powietrze przez nos, podchodząc przy tym do znajomego mężczyzny. Niestety dla mnie, mężczyzna stał akurat w taki sposób, że nie mogłam odwiesić kluczy, dlatego cicho odchrząknęłam, aby go obudzić z tej mantry. Udało się. Kilka razy zamrugał, po czym spojrzał w moją stronę. Chwilę mu zajęło zarejestrowanie, co się właśnie stało, ale po chwili uśmiechną się do mnie radośnie.
- O proszę, kogo ja tu w końcu widzę! Myślałem, że umówiliśmy się na kawę w trakcie lunchu? Czyżbyś zapomniała? - zaśmiał się, obijając swoje ramię trzymaną teczką.
Po jego pełnej ekscytacji, wypowiedzi poczułam na sobie wzrok pozostałych ludzi będących w pokoju. Przewróciłam oczami i delikatnie popchnęłam Karola, torując sobie tym samym drogę do wieszaczka na moje klucze.
- Miałam dużo pracy -odpowiedziałam krótko, choć wiedziałam, że ta odpowiedź go nie usatysfakcjonuje.
- Och czyżby? Jakoś nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty wziął się do pracy haha -odchylił delikatnie głowę do góry.
- Najwidoczniej mało wiesz - spojrzałam na niego, na co ten odwzajemnił spojrzenie. Zmrużyłam natychmiastowo oczy -Wychodzę.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam, słysząc zza powoli zamykających się drzwi ciche jęki Hutchins'a. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę głównych wrót tego piekła. Nie szłam jednak jakoś specjalnie szybko, a to przez to, że czekałam na tego półgłówka, bo zaprosił mnie dzisiaj na małą posiadówę w barze, przekonując mnie postawieniem kilku drinków. Po kilku chwilach mężczyzna dołączył do mnie, a na parkingu zaprosił mnie do swojego wozu. Wpierw pojechaliśmy do naszych mieszkań, by zmienić ciuchy. Przeczuwałam, że ta noc coś nam zgotuje.
Dotarliśmy do jednego z nocnych barów, dokładniej do Caña Rum Bar gdzie byliśmy już kilka razy i jak na razie nam się ani trochę nie znudziło. Stanęliśmy na jednym z pobliskich parkingów i ruszyliśmy w stronę baru, chwilę ze sobą rozmawiając. Po wejściu do zaciemnionego miejsca od razu poczuliśmy mieszankę zapachową potu, cygaretek, alkoholu i szybkiego żarcia-przekąsek. Spojrzeliśmy na siebie i od razu się uśmiechnęliśmy. Podeszliśmy do baru, przy którym zasiedliśmy i zamówiliśmy dwie czyste whisky, rozmawiając przy tym z Adamem - barmanem, z którym zdążyliśmy się już całkiem dobrze poznać. Opowiedział nam kilka historii, co się działo pod naszą nieobecność, wszyscy oboje ponarzekali na swoje problemy, a końcowo komentowaliśmy jakąś sprzeczkę na środku sali, gdzie wkroczyło dwóch spośród kilku, ochroniarzy. Mimo tego nie mogłam wyzbyć się przeczucia, że coś ma się zaraz wydarzyć, przez co byłam trochę bardziej niż zazwyczaj nieobecna. Po krótkiej chwili zauważyłam, że nie ma przy mnie Karola ani Adama, bo akurat zajmował się nowymi klientami. Westchnęłam cicho i odpaliłam papierosa na rozluźnienie, zamykając oczy i łapiąc się palcami za skroń. Wtedy usłyszałam czyiś głos, na który nawet bez spojrzenia na osobę mogłam wywnioskować, że jest to jakiś prostak, który udaje ważniaka.
- Co tu robi taka ładna dama sama? Może ci potowarzyszyć, hm? -otwierając oczy, ujrzałam dziwnie szeroki uśmiech mężczyzny, na oko czterdziestolatka, który delikatnie ruszał się w rytm puszczanej z głośników muzyki.
- Nie dzięki, jestem z kimś -odpowiedziałam, strzepując popiół do naczynia.
- Jesteś? Jakoś nikogo nie widzę... no weź, trochę się zabawimy i tyle... -prychnął, łapiąc mnie przy tym za rękę.
Zwróciłam się w jego kierunku, obrzucając go lodowatym spojrzeniem, pytając, co on takiego wyrabia. Mężczyzna oblizał wargi i dalej próbował swoich upokarzających zalotów, ja jednak sobie nic z tego nie robiłam tak jak on. Odczekałam, aż papieros się wypalił do końca, po czym wyszarpnęłam dłoń z jego uścisku, dając mu tym samym z liścia. Ten potrzebował chwili na zarejestrowanie tego, co się właśnie stało.
- Hej, hej hej... Co to miało znaczyć, co? Kto ci pozwolił mnie uderzyć, hę?! -o proszę, jednak to nie w jego gustach. Uśmiechnęłam się niemrawo, a następnie dotknęłam go butem w brzuch.
- Posłuchaj -zaczęłam, krążąc stopą po jego cielsku -Albo sobie teraz grzecznie odejdziesz, a najlepiej stąd wyjdziesz, albo zrobi się nieprzyjemnie - na ostatnie słowa opuściłam nogę do jego krocza, patrząc się przy tym na niego zza ściany włosów -to jak to będzie, misiu?
Było widać, jak mężczyzna zaciska szczęki, ale na szczęście nie był tak głupi, jak niektórzy i po prostu odszedł, Z niesmaku wzięłam szklankę i upiłam do dna swojego trzeciego drinka. To naprawdę trudny dzień...
<Ktoś? Coś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz