wtorek, 17 sierpnia 2021

Od Retrysa CD Michelle

    Mężczyzna zapadł się powoli, w chyba równie umęczonym jak on sam, fotelu. W tamtym momencie niezwykle ciężko było mu zebrać myśli, które w każdej wolnej chwili uparcie oscylowały dookoła Michelle. Ich ostatnie spotkanie, choć z całą pewnością przerażające i piękne, skończyło się wyjątkowo niefortunnie. Wzburzenie całą kłótnią bardzo szybko ustąpiło miejsca nieustannej obawie o bezpieczeństwo kobiety. Gdyby okoliczności były inne, z pewnością po kilku dniach, które dałby pannie Hobart na ochłonięcie, zadzwoniłby lub po prostu przyjechał jakby nigdy nic. Zrobiłby tak, gdyby nie James, gdyby za młodu nie był takim idiotą, gdyby nie musiał wyjechać, by spłacić "dług" i gdyby dla bezpieczeństwa nie uznał za konieczne ograniczenie kontaktu z Blaidd do absolutnego minimum. Fakt, że ta najprawdopodobniej wciąż była ma niego zła, a przynajmniej na tyle uparta, by podsycać swój gniewny żar do tego momentu, był mu wręcz na rękę. Martwił się, to oczywiste, ale wbrew pozorom dzięki niewiedzy był w stanie lepiej skupić się na swoim zadaniu.
    Dłoń barmana uniosła się delikatnie, po chwili składając w pięść. Wpatrując się w zaczerwienione i pozdzierane knykcie, Calaney niemal usłyszał dźwięk strzelających kostek, odbijający się w głowie nieprzyjemnym echem. Z niejakim trudem i niesmakiem przyznał sam przed sobą, że zadanie, które otrzymał do pewnego stopnia go przerosły, a już z pewnością jego wiek. Co prawda sporym nadużyciem byłoby nazwanego go starym, jednak wiek, którym mógł się obecnie poszczycić, sprawiał, że takie zagęszczenie „bijatyk” wymuszało na nim znacznie większego nakładu energii niż kiedyś. Na domiar złego nie zapewniało mu to już tylko pozytywnych emocji, nie sprawiało już tyle satysfakcji. Niepokoiła go myśl, że coraz bardziej cenił sobie spokój, choć wciąż pragnął zastrzyku adrenaliny, jedynie nie w tej formie.
    
Subtelne milczenie rozpierzchło się w przerażeniu, gdy odezwał się wściekły dzwonek systemu Pentagram Monstera. Czterdziestopięciolatek wzdrygnął się, nie spodziewając już żadnego telefonu. W pierwszym momencie od razu pomyślał, że wbrew zapewnieniom Nemezis to jeszcze nie koniec. Z pewnego rodzaju ulgą i radością rozczytał widniejącą na ekranie "Miśkę". Mimo wszystko odruchowo chciał odrzucić połączenie, jak za każdym razem, gdy robił to w myślach, jednocześnie przypominając, a raczej wmawiając sobie, że to wszystko, to jedyny sposób, żeby ją chronić.
    Ten dźwięk jednak był nieco inny od tego, który pamiętał, pomijając fakt, że ton dzwonka, gdy dzwoniła blondwłosa nauczycielka zawsze był inny, przez co dopadło Ursusa dziwne wrażenie, że powinien odebrać, i odebrał.
    — Halo? — podjął nieco ochrypłym i zmęczonym głosem, którego nie uratowało nawet podwyższone nagle stężenie adrenaliny.
    — Cześć Retrys, ja... — z kolei głos Blaidd brzmiał, jakby ta się dusiła, nie starała się nawet ukryć, że nie wszystko było w porządku, o co gangster nie omieszkał zapytać. — Tak... Nie. Słuchaj, czy... Jeśli nie jesteś zajęty... Mógłbyś do mnie wpaść? Chociaż na chwileczkę. Proszę.
    Retrys mógłby się oszukiwać, że tak nie było, ale wystarczyło "proszę", by w ułamku sekundy, pomimo zmęczenia był gotowy do kilkugodzinnej drogi z powrotem. James w końcu powiedział "to wszystko, dzięki za pomoc", a uchodząc za słownego, przecież nie mógł go już powstrzymać; choć nawet jeśli by chciał, w tej sytuacji już raczej nie byłby w stanie.
    — Będę wieczorem — oznajmił jedynie, po czym bezceremonialni zakończył połączenie, nie dając nawet Michelle okazji na powiedzenie „Dziękuję” czy po prostu „Do zobaczenia”.
    Wystarczyło zaledwie kilka minut, by rosły mężczyzna z wyjątkową wprawą zgarną wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy; wyłącznie te, z którymi przyjechał, wyłączając kilka ubrań, które kupił na miejscu, gdzie również pozostawiając je dla oszczędności czasu i miejsca. Był już w drodze do samochodu, gdy szybkim rzutem oka na zegarek oszacował, że krótka wskazówka dobijała piątą po południu. Skrzywił się delikatnie, uświadamiając sobie, że była to godzina, w której Michelle już mogła oczekiwać jego przybycia, a to wymagałoby jego teleportacji, co pomimo szczerych chęci nie było możliwe.
    Dopiero w pojeździe przypomniał sobie, że już od rana, na desce rozdzielczej świeciła się kontrolka paliwa. Miał zatankować, od razu po zakończeniu akcji, ta jednak była dla niego na tyle wyczerpująco, że najzwyczajniej w świecie uległ zmęczeniu, odkładając to na następny dzień, który najwyraźniej nadszedł już teraz.
    Zatrzymując się na najbliższej stacji, przed wyjściem z samochodu spojrzał w lusterko, od razu dostrzegając wylewające się spod plastra zasinienie na łuku brwiowym. Nie wyglądało to apetycznie, a zestawiając z całokształtem jego osoby, niczym dziwnym nie byłoby, gdyby ten młody wątły chłopak za kasą, którego dostrzegł przez szybę, pomyślałby, że ten, zamiast uczciwie zapłacić za paliwo i kilka mrożonych kaw w puszce, miał zamiar okraść stację. Na całe szczęście, nic takiego nie miało miejsca. Barman został jedynie obdarzony lekko zmieszanym, choć wciąż niebywale znudzonym i lekceważącym spojrzeniem, tak często spotykanym u personelu w tego typu miejscach.
    Droga była długa i męcząca dla Calaneya, który nigdy nie był miłośnikiem nocnej jazdy, zwłaszcza na tak tasiemcowatej trasie. Mijane samochody oślepiały go reflektorami, nie mówiąc już o często niewyłączanych światłach drogowych, przez które momentami nie widział niczego. Nieustająca migawka sprawiła, że po niespełna godzinie rozbolała go głowa, co zwalał na karb zmęczenia, jednocześnie woląc nie myśleć, jak sprawa będzie się miała, gdy już całkiem się ściemni. Lecz nawet to miało swoje plusy, drażniące światła choć trochę pomagały mu w utrzymaniu się w stanie trzeźwości i skupienia. W ciągu ostatnich kilku dni sypiał niewiele, co teraz szczególnie dawało wyraz.
    Retrys dotarł na miejsce, gdy Kalifornia pogrążona już była w całkowitej ciemności, gdzieniegdzie rozpraszanej przez lampy uliczne. Zaparkował tam, gdzie zawsze, na parkingu w okolicy bloku partnerki. Westchnął ciężko, gdy warkot silnika, w końcu umilkł. Nie był nawet w stanie opisać, jak strasznie chciało mu się spać. Pomimo całej troski o kobietę i chęci pomocy w jej problemu, to miał nadzieję, że nie było to nic poważnego, byle tylko mógł szybko położyć się spać. Nie miał zamiaru wytykać błahości tego co ją trapiło, nie tym razem, tej nocy po prostu nie pragnął niczego innego niż drobnostki do rozwiązania.
    Z trudem wygramolił się z auta, miał wrażenie, że zatrzaskujące się drzwi słyszała cała ulica, a nieznośna sąsiadka z piesko-szczurem zaraz wychyli się z okna, rzucając w jego stronę niewybredną uwagę o później porze i szacunku do ludzi.
    Po kilku próbach trafienia kluczykiem do zamka, w końcu udało mu się zabezpieczyć samochód przed kradzieżą. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie było to zabezpieczenie, a jedynie drobne utrudnienie. Nie miał jednak siły przejmować się tym, ostatecznie szanse na to, że to on zostanie ofiarą, były minimalne, zwłaszcza że zawsze zostawiał tak swój pojazd.
    Z zewnątrz widział już wciąż palące się światło w mieszkaniu Michelle. Przez moment zdawało mu się nawet, że widział jej cień w oknie. Nie przejmował się już ich wcześniejszą kłótnią, był pewien, że to po prostu incydent, że oboje zachowali się nieodpowiednio. Był przy tym przekonany, że oboje tego żałują, i że teraz już będzie lepiej, znacznie lepiej, mimo to, emocje towarzyszące mu pukając do drzwi, sprawiły, że na moment zapomniał o zmęczeniu, w ogóle zapomniał o wszystkim. Tym bardziej chwilą, w której panna Hobart wyłoniła się przed nim, otoczona blaskiem jarzeniówki uświadomił mu, jak bardzo tęsknił.
    Stali, oboje wykończeni ostatnim czasem, emocjami, codziennością, wszystkim. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jak za każdym razem, gdy nie wiedzieli jak się zachować.
    — Hej — podjęła w końcu kobieta, opuszczając wzrok. — Myślałam, że już nie przyjedziesz — dodała po chwili, przejeżdżając dłonią po futrynie, jakby zgarniała z niej energię i pewność siebie, którą od razu wchłonęła.
    — Obudziłem cię — sam nie był pewny, czy pyta, czy stwierdza fakt, wpatrując się w tak lubianą przez niego „kreację” składającą się jedynie z koszulki i majtek, w których ta zwykła sypiać.
    — Nie — odparła od razu, kręcą głową, chociaż wszystko wskazywało na to, że była na najlepszej drodze, by zasnąć.
    Zapadła cisza, podczas której kobieta zdawała się utracić część dopiero co odzyskanej witalności. Ostatecznie nie mówiąc nic, przesunęła się z wejścia, pozwalając partnerowi wejść do środka. Byłoby w końcu krępująco, gdyby postanowiła inaczej po tym jak sama poprosiła go o przyjazd.
    Barman wtoczył się do mieszkania, od razu wpadając na stojącego na środku korytarza Oriona, bacznie przyglądającemu się całej sytuacji. Mężczyzna przez chwilę błądził spojrzeniem po wszystkim, nie szukając jednak niczego konkretnego, może jedynie czegokolwiek co pozwoliłoby mu na złapanie dłuższej interakcji z blondynką.
    — Co ci się stało? — spytała, jak zwykle ratując rozmowę, niespodziewanie pojawiając się przy tym ponownie przed gangsterem.
    Na bosaka poruszała się zaskakująco cicho. Czasem zastanawiał się, czy wynikało to z noszenia obcasów. Większość kobiet poruszała się w nich nadzwyczaj głośno, waląc szpilkami w podłogę, jak dzięcioł w drzewo. Czy to możliwe, że w ten sposób wystukiwały z nóg wszystkie decybele i gdy przychodziło do zdjęcia butów, po prostu nie były w stanie generować już żadnego dźwięku?
    — Nic takiego — skwitował w typowy dla siebie sposób. — Co się stało? — spytał, chcąc przenieść rozmowę na nią.
    — To ja się pytam „co się stało” — odparła, krzyżując ramiona na piersi, taksując go surowym, ale i zmartwionym wzrokiem, który przebiegł krytycznie niemal po każdym skrawku jego ciała.
    Z lekkim wahaniem Michelle zaczęła podnosić ku niemu dłoń. Biorąc głęboki oddech, z niezwykłą delikatnością przejechała opuszkiem palca dookoła plastra przykrywającego rozcięcie. Skrzywiła się delikatnie, jakby to ją zabolało, po czym z jej ust wyrwało się ciche cmoknięcie. Nie było to jednak jedno z tych, które zerwało się ot tak, bez powodu, należało raczej do grona tych będących wyrazem niezadowolenia i bezsilności jednocześnie.
    — Retrys — podjęła tonem, którym zwraca się rodzić do dziecka, z którym już ten nie wie co począć. — Wiesz, że musimy w końcu pogadać — tu jej ton zmienił się nieco, odsłaniając nieco więcej głębokiego zmęczenia psychicznego. — Naprawdę — dodała, jakby na siłę chcąc wyciągnąć od mężczyzny coś więcej niż skinienie głową.
    Calaney zdawał sobie z tego sprawę. Sam chciał zakończyć już ten nieprzyjemny rozdział i chociaż nie chciał w żaden sposób wracać do swojej przeszłości, to chciał wyjaśnić partnerce przyczyny jego ostatniego, a tak nieznośnego dla kobiety, zachowania. Był gotów opowiedzieć jej o wszystkim tym, co musiała wiedzieć, by zrozumieć całą sytuację z Jamesem, bez zdradzania niewygodnych i bolesnych szczegółów.
    — Pójdę zrobić…
    — Nie — zaprotestował, zatrzymując tym samym nauczycielkę w pół kroku do kuchni. — Jutro —    dodał, chcąc zdementować możliwe niezrozumienie, nie chciał zabrzmieć, jakby odmawiał jej rozmowy, na co mogła wskazywać mina blondynki, chciał ją tylko przesunąć, zmęczenie nie pozwalało mu nawet dobrze zebrać myśli, a co dopiero mówić na tak poważne tematy.
    — Dlaczego nie teraz? — spytała, odwracając się do mężczyzny,
    — Proszę — odparł, nie przestając patrzeć jej uparcie w oczy. — Połóżmy się — tym razem to on dotknął ją niespotykanie delikatnie. Łapiąc za ramię, subtelnie zachęcił ją do pójścia do sypialni.
    Blaidd znów się zawahała, przez moment wyglądała, jakby to ona miała teraz zaprotestować z całą stanowczością, żądając przeprowadzenia tej rozmowy. W końcu jednak z jej przecudnej twarzy ustąpiła determinacja i powaga. Spłynęły z niej, pozostawiając na swoim miejscu zrozumienie i zgodę, musiała w końcu dostrzec zmęczenia wylewające się z każdej strony Ursusa.
    — No dobrze — zgodziła się, bo co innego miała zrobić? — Ale masz się iść wykąpać, śmierdzisz, nie wpuszczę się takiego do łóżka — rzuciła od niechcenia, chcąc na sam koniec pokazać mu, że mimo wszystko to ona gra tu pierwsze skrzypce, a fakt, że odwlekł nieuniknione o kilkanaście godzin i będą spać razem, nie sprawia, że może czuć się bezpiecznie. — Chyba że wolisz spać na kanapie.
    Nieprzyjemne dreszcze przebiegł po plecach barmana. Jesteś potworem nie kobietą — pomyślał, nie odważając się wypowiedzieć tych słów na głos. Jednak przesłanie Michelle dotarło do niego w pełni, nawet nie tyle dotarło, ile uderzyło na tyle mocno, że ten miał wrażenie, jak gdyby miał zaraz osunąć się na ziemię zamroczony. Nie miał ochoty na żadną ze wspomnianych przez nią rzeczy. Ciało i umysł tak nieznośnie skamlały o sen, że zwyczajnie czuł, że nie da rady spełnić rozkazu ukochanej dyktatorki. Z drugiej strony kanapa wydawała mu się zimniejsza niż ten nagły powiew chłodu ze strony kobiety.
    Koniec końców płeć piękna zwyciężyła tę walkę, zmuszając samca do posłuszeństwa i wykrzesania z siebie, lub jeśli trzeba, otoczenia potrzebnej do umycia się energii.
    Oboje leżeli na wznak w kompletnej ciemności i całkowitej ciszy. Oboje mieli zwrócone głowy w swoją stronę, starając się ze wszystkich sił przeszyć wzrokiem mrok i oboje nie wiedzieli, że drugie robi dokładnie to samo. Obawiali się pojąć jeszcze jakąś reakcję, łóżko i sypialnia dawały poczucie nieznośnej bezradności, odkrycia i bycia wystawionym na wszystko. Strach było nawet wygenerować jakiś dźwięk, zwykły szelest pościeli przyprawiał oboje o irracjonalny strach. Byli w tym oboje, a oddzielali się murem, chociaż nie musieli, wystarczyło zrobić ruch.
    Chociaż śmiertelnie zmęczony do tej pory mężczyzna w końcu mógł oddać się upragnionemu snu, ten zdawał się nie nadchodzić, co było istną torturą. Zaczął naprawdę obawiać się rozmowy, co skutecznie uniemożliwiało mu spotkanie się z Morfeuszem.
    Calaney zasymulował w końcu mruknięcie śpiącej osoby, któremu towarzyszyło leniwe poruszenie się, by mógł w końcu odkręcić z powrotem głowę. Kołdra zaszeleściła przeciągle, po czym zrobiła to ponownie, gdy panna Hobart zdecydowała się na identyczny ruch. Żadna jednak ze znajdujących się w łóżku osób nie była idiotą, wiedzieli, że żadne nie spało, a jedynie udawało, nie mieli jednak zamiaru wytykać tego sobie, zbyt dobrze rozumieli wzajemną niepewność i skrępowanie. W pewnym momencie barman nawet pomyślał, że był to błąd. To odwlekanie rozmowy, spanie w jednym łóżku, może faktycznie powinien był wypić jeszcze jedną kawę i przymusić się do wyjaśnienia tego wszystkiego? Może wtedy byłby mu dany spokojny sen.
    Wcześniejszy ruch prawdopodobnie i mimowolnie przebił niewidzialną ścianę lub przynajmniej zrobił w niej dziurę, bo po kolejnych niezwykle długich chwilach kobieta bez skrępowania przewróciła się na bok, nieumyślnie zawadzając nogą o nogę mężczyzny. Ten niespodziewany dotyk na moment wstrząsnął gangsterem, na ułamek sekundy napiął wszystkie mięśnie, które rozluźniły się równie szybko, jak blondynka uciekła od niego stopą, zapewne również nie spodziewając się tego co zrobiła.
    — Dobranoc — odezwała się nieco zbyt głośno, chcąc nerwowo zmazać to co właśnie zrobiła chwilą nieuwagi.
    Po chwili jednak Ursus ponownie poczuł bliskość partnerki, znacznie subtelniejszą, ale dzięki temu tym bardziej pokrzepiającą. Zaczął mieć nadzieję, że to wszystko nie będzie tak straszne jak mu się zdaje. Wydało mu się nawet niezwykle zabawne, jak dopiero co ukrzyżował własne myśli na obawie. Nie byli dziećmi, ani głupimi nastolatkami, musieli tylko porozmawiać i wszystko powinno wrócić do normy.
    — Dobranoc.
…~~*~~…
    Na ułamek sekundy Retrys przyłapał się na myśli, czy raczej nadziei, że woda nigdy się nie zagotuje; ale kubek z kawą już stał przed nim, mało tego od kilku chwil obracał go w wielkich dłoniach. Było mu głupio, że zwyczajne zdanie relacji, po prostu mówienie miało sprawić mu aż tyle dyskomfortu. Paranoja.
    — No więc? — podjęła jak zwykle Michelle oparta o krawędź blatu. Płynnym, chociaż wydającym się spowolnionym ruchem odstawiła swój kubek. W chwili, gdy krzyżowała ramiona, delikatnie obejmując brzuch, jej twarz na moment wymknęła się spod kontroli: brwi zmarszczyły się delikatnie, a kącik ust uciekł, nadając jej wyrazu zniecierpliwienia i dezaprobaty z odwlekania wyjaśnień. — Retrys — dodała całkiem spokojnie, na powrót wiążąc wszystkie emocje ciasnym węzłem.
    — Co w ogóle chcesz wiedzieć? — spytał w końcu, samemu nie wiedząc, czy z braku pomysłu, od czego zacząć, czy z chęci strugania idioty.
    — Wszystko — ucięła krótko, była to w końcu najbardziej oczywista rzecz w tamtym momencie. — Co się ostatnio stało. Zachowywałeś się dziwnie, inaczej. Unikałeś kontaktu, tak po prostu zniknąłeś. Dlaczego? — dodała, rozplatając ramiona i wspierając się dłońmi o blat.
    — To długa historia — odparł mrukliwie z wyraźną poranną chrypką. — W dodatku skomplikowana.
    — Całe szczęście, że mamy dużo czasu — wtrąciła Blaidd tym razem wydając się większą i mocniejszą od partnera, który zwykle górował nad nią w tej materii zarówno fizycznie jak i psychicznie. To ona była sędzią, a on tylko biednym skazańcem.
    — Eh… — westchnął, poprawiając się na krześle. Wyprostował się, rozsiadając wygodniej. Chciał odzyskać przynajmniej część swojej pewności, nie dać, nie tyle przed kobietą, ile przed sobą samym poznać, że ta spowiedź może go przerosnąć nawet jeśli z góry postanowił nie zdradzać jej szczegółów. — Miałem kiedyś… — podjął, urywając jednak po chwili, z perspektywy czasu słowo, które i tak ledwie przechodziło mu przez gardło, wydawało się jeszcze bardziej ciężkostrawne. — Przyjaciela — dokończył spokojnie, chociaż z wyraźną nutą odrazy. — Pracowaliśmy razem, mieliśmy jednak innych szefów — tu Retrys ponownie zrobił przerwę, zmuszony był do zwilżenia gardła, które wysychało w zastraszającym tempie. Równolegle z faktycznie wypowiadanymi słowami, przed oczami żywo stawały mu obrazy z tamtego czasu, postacie i sytuacje, o których jednak nie miał zamiaru się zająknąć. — Oboje robiliśmy trochę przekrętów, nie jestem z tego dumny — zwłaszcza biorąc pod uwagę ich skutki. — Ale doprowadziło to w końcu do śmierci naszych szefów, od tamtej pory mieliśmy ze sobą na pieńku.
    Panna Hobart słuchała uważnie, chociaż już od pierwszych wypowiedzianych przez Ursusa słów zaczęły pchać się jej na usta pytania. Chyba nikt nie lubił słuchać suchych faktów. Zawsze znacznie ciekawsze są szczegóły, których ta jednak nie była w stanie wydobyć ze słów partnera. Było to z pewnością irytujące zjawisko, coś jednak nie pozwalało jej przerwać i dopytać. Ciekawość sedna, a może fakt, że w końcu cokolwiek miała dowiedzieć się o jego przeszłości? W końcu zaczął mówić.
    — Ostatnio odnalazł mnie — kontynuował mężczyzna. — Po tych wszystkich latach. Musiałem spłacić dług, dlatego wyjechałem. Unikałem kontaktu, bo chciałem cię chronić. To wszystko — wyznał jak na spowiedzi, na tyle jasno, by oczyścić sumienie i na tyle tajemniczo, by nie wstydzić się grzechu.

Michelle?

Słów: 2801

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz