Zapadła głęboka cisza, której jedyną racją bytu zdawał się
być fakt, że słowa Michelle odbiły się od świadomości barmana. Przez ułamek
sekundy był o krok przed wyjawieniem jej wszystkich swoich motywacji,
spełniania jej prośby, zrzucenia z siebie tej gryzącej niepewności. Zapewne by
to zrobił gdyby tylko był tylko w stanie wyrazić to jednym słowem, gdyby wstyd,
a może nawet duma nie trzymały jego języka na uwięzi, by ten przypadkiem nie
odsłonił swojej nieporadności i obaw. Najpewniej jeszcze tego wieczora siedzieliby
razem na kanapie, oglądając film z kubkiem herbaty w ręku, komentując zawiłości
fabularne czy ignorując ekran Retrys z większą dozą współczucia i zrozumienia
wysłuchał szczegółów draśniętej ledwie historii o napastliwej uczennicy.
Rzeczywistość jednak była z goła inna. Jedynym dźwiękiem przebijającym się
przez zaległą ciszę był nieco nerwowy oddech kobiety. Calaney stał jednak jak
słup wsłuchany w odbijające się echem w jej głowie „wyjdź”, oczami duszy
widział wystrzelony w stronę drzwi palec, choć w rzeczywistości wszystkie one
kurczowo przylegały go kudłatej sylwetki Oriona.
To właśnie to jedno słowo, rozkaz wypowiedziany w tak
stanowczy i ostry sposób ocuciły go. W ułamku sekundy pożałował swojej uwagi,
uwagi, która w oczywisty sposób miała pozwolić mu sobie ulżyć, nie zważając na
to, jedyne wypowiedziane przez niego zdanie okaże się dla niej ostrzem noża.
Zawahał się, po raz kolejny czując zryw, by ją przeprosić, opowiedzieć co
działo się przez te trzy dni, co tak okrutnie nadwyrężyło jego psychikę, jednak
i tym razem zryw nie zdołał zerwać łańcucha, który na powrót uśpił wszelkie
emocje.
Ze spokojem na twarzy spojrzał na blondynkę, której oczy
zeszkliły się łzami błyskającymi złością i żalem. Rozsądek kazał mu spełnić
polecenie nauczycielki nie tyle z obawy przez kobiecymi emocjami ile szacunek,
chciał dać jej czas, by ochłonęła, działanie w emocjach w końcu nie przynosiło
niczego dobrego, o czym zdążył się przekonać w ciągu ostatnich kilku dni.
Dźwięk zamykających się drzwi wypełnił go dziwnym uczuciem
spokoju, ale i pustki. Nie czuł się z tym dobrze, nie mógł, nikt nie mógł.
Retrys wziął głęboki wdech, wypuszczając powoli powietrze
przez nos, rozglądając się przy tym po klatce schodowej zdającej się nieść we
wszystkich kierunkach głos Michelle. Schodząc po schodach, słyszał każdy krok,
otarcie podeszwy buta o stopień czy chociażby odbijające się echem
westchnienie, zawsze go to irytowało. Wysokość budynku jedynie wzmagała
wszystkie dźwięki wwiercające się w głowę. Jak gdyby tego było mało, na jednym
z półpięter natknął się na starszą kobietę, w której od razu rozpoznał
staruszkę z opowieści nauczycielki, a to wszystko za sprawą niewielkiego pudla
stojącego u jej boku.
— Co tam się dzieje, co to za krzyki? Słychać was w całym
bloku — spytała z wyrzutem, sama nie szczędząc głosu. — Możecie się następnym
razem kłócić trochę ciszej. Fifi się denerwuje — pochyliła się nad wyraz
dziarsko, głaszcząc swojego białego towarzysza.
Calaney jedynie zmierzył kobietę oschłym wzrokiem, a
następnie psa, w myślach przyznając rację pannie Hobart, jakoby suczka nie była
warta uwagi Oriona. Paskudne psisko — przeszło mu przez myśl. Nie chcąc wdawać
się w dyskusje, ani tym bardziej denerwować się jeszcze bardziej,
najzwyczajniej w świecie puścił mimo uszu słowa emerytki, choć miał
najszczersze chęci kazać jej się zamknąć, nie miała pojęcia, o czym mówi, a już
tym bardziej nie zdawała sobie sprawy, jak jej uwagi byłby nie na miejscu, choć
może właśnie zdawała i to właśnie ta świadomość popchnęła ją do wygłoszenia
ich.
W końcu zarzuty kobiety umilkły, a ta nie otrzymawszy żadnej
konkretnej reakcji, zniesmaczona po prostu wróciła do swojego mieszkania, co
bardzo ucieszyło barmana, który słysząc kolejną, choćby najmniejszą zapewne by
wybuchł. Cała ta sytuacja z Michelle, a uprzednio Jamesem kompletnie wytrąciła
go z równowagi. Był zmęczony, psychicznie, bał się wszystkiego, co mógłby
zrobić Brink, a wiedział, że mógłby wszystko. Żaden człowiek nie jest w stanie
utrzymać pełnego skupienia przez trzy dni bez przerwy, a tak właśnie
funkcjonował Calaney. Obserwował każdy ruch nemezis, przysłuchiwał się każdemu
słowu, starając się dostrzec w nich cokolwiek, co mogłoby wskazywać na
planowanie czegoś złego, zemsty, której nie zdołał dopiąć poprzednim razem.
Przez te całe trzy dni spędzone w warsztacie Nicka jednak nie stało się
kompletnie nic, co tym bardziej nie dawało spokoju Retrysowi. Był przekonany,
że prędzej czy później coś się wydarzy, podczas gdy James bez przerwy
zachowywał się, jak gdyby widzieli się po raz pierwszy w życiu. Przez chwilę
przeszło mu przez myśl nawet, że zwyczajnie miał paranoję, że to wszystko to
jedynie wytwór jego wyobraźni, leków, szybko jednak wyparł tę myśl to przecież
nie możliwe, a Brink był przebiegły, zawsze o krok przed nim, na pewno coś
planował.
Jeden z kręgów w karku czterdziestopięciolatka chrupnął
boleśnie, gdy ten pokręcił głową, chcąc wytrząsnąć z niej dręczące myśli.
Niewiele to jednak pomogło, w drodze do mieszkania Alice nemezis nawiedziła go
jeszcze kilkukrotnie.
Powiedzieć, że był nie w sosie, to nie powiedzieć nic. Te
trzy dni spędzone z Jamesem kompletnie go rozstroiły, nie podejrzewał nawet, że
po tylu latach i takim doświadczeniu jakie zdobył, było to w ogóle możliwe, a
jednak Retrys, bez względu jak bardzo by chciał, był tylko człowiekiem, jak
wszyscy inni. Czasem łudził się, że udało mu się posiąść tę mistyczną zdolność
zachowania spokoju i trzeźwości umysłu w każdej sytuacji, a jak zdołał się
brutalnie przekonać, do tego była jeszcze daleka droga, na której przejście
zapewne braknie mu życia. Żadną pociechą w tym stanie nie okazał się nawet fakt
zobaczenia wiecznie uśmiechniętej buzi Alice, która przecież zawsze poprawiała
mu humor, z ciężkim sercem przyznał, że jednak nie tak zawsze, choć tym razem
miał szczerą nadzieję, że to zjawisko będzie miało miejsce.
— Ret proszę — rzuciła z żalem dziewczyna. — Nie zabieraj mi
go, zakochałam się w nim — dodała,
ściskając w ramionach absolutnie zachwyconego szczekania.
— Alice — podjął biorąc głęboki wdech, by nie dać po sobie
poznać, w jakiej był rozsypce. — Oddaj mi psa, śpieszę się, twój samochód stoi
na parkingu.
Nie był zachwycony faktem, że jedyną osobą, którą mógł
poprosić o opiekę nad Vincim była właśnie młoda barmanka, zważywszy na fakt, że
doskonale wiedział, jak ta opieka będzie wyglądać, nie chciał dokładać Michelle
obowiązków, w końcu i tak była zapracowana, a pozostawiając szczeniaka ze swoim
współlokatorem, był pewny, że ten zdąży zagłodzić malca w ciągu tych trzech
dni, lub samemu zejść na zawał próbując go nakarmić. Nie było lepszej opcji niż
Alice.
— A nie możesz przyjść wieczorem? — spytała, robiąc podobnie
błagalną minę, jaką Calaneyowi zdawało się widzieć na mordce terriera.
— Już jest wieczór — zauważył sucho, naprawdę nie miał
ochoty ani nawet siły dochodzić się o oddanie psa, to przecież absurd.
— Jutro — odparła tonem, jak gdyby nie zdążyła dokończyć
poprzedniego zdania.
Proszę cię, odpuści mi dzisiaj — przeszło mu przez myśl,
wciąż jednak najmniejszy mięsień na jego twarzy nie ośmielił się drgnąć. Było
mu ciężko, w pewnej chwili poczuł nawet potrzebę wyznania wszystkie, by choć na
chwilę poczuć się lepiej. Chciał powiedzieć jedynie „pokłóciłem się z Michelle”
to by wystarczyło, tylko tyle, wiedział jednak, że chronicznie bezrobotne ucho
współlokatorki dziewczyny uważnie nasłuchiwało wszystkiego, co się działo.
— Nie — odparł stanowczo, nieco zbyt ostro niż zamierzał. —
Śpieszy mi się, mam jeszcze sporo do zrobienia — powtórzył znacznie łagodniej,
wciąż utrzymując przy tym kamienną twarz.
— Coś się stało? — spytała z troską posłusznie oddając mu
szczeniaka, który w przeciwieństwie do panującej atmosfery zamerdał wesoło
ogonkiem liżąc zawzięcie mężczyznę po twarzy.
— Nie — odparł odsuwając malca, by ten nie zlizał mu nosa. —
Po prostu jestem zmęczony — skłamał odwracając się i kierując do wyjścia. —
Dzięki.
Brunetka została sama w drzwiach, osłupiała i zmieszana
przyglądała się znikającemu na półpiętrze barmanowi. Cała ta sytuacja wydała
jej się skrajnie dziwna i niepodobna do niego. Nie przypominała sobie, by ten
kiedykolwiek się tak zachowywał. W jej głowie powstała już cała masa różnych
scenariuszy, z których dokładnie wszystkie były złe, jedne tylko bardziej od
drugich, ale przecież co mogła zrobić?
…~~*~~…
Następnego dnia barman wziął wolne w pracy, nie chcąc
ryzykować przedwczesnej konfrontacji z nauczycielką. Wiedział doskonale, że
jedynym czego było to dowodem to tchórzostwa, choć usilnie tłumaczył je sobie
troską i zwykłym poszanowaniem uczuć, oboje w końcu musieli trochę ochłonąć i
przemyśleć parę spraw. Przez noc jednak brakowało mu bliskości kobiety, która w
tej sytuacji była dotkliwsza niż wszystkie inne, kłótnie w końcu mnożą
przykrości.
Nie był jednak w stanie uwierzyć skąd brała się w nim ta
paranoja, przeszłość w końcu była zamkniętym rozdziałem, jak zdołał dostrzec
także dla Brinka, co więc tak go dręczył? Co sprawiało, że w imię tej
bezpodstawnej obawy zranił kobietę, którą kocha? Myślał o tym niemal cały dzień
popijając whisky. Wkładać w to całe siły, ale nie był w stanie rozszyfrować ani
siebie, ani zamiarów Jamesa, o które go podejrzewał. Wieczór upłynął mu w lwiej
części na próby przetłumaczenia sobie, że był głupi i przewrażliwiony, że to
wszystko zwyczajnie jego chore domysły, że nic się nie dzieje. Byłby już bliski
zaakceptowania afirmacji, gdyby nie niespodziewany telefon.
Zacięte do tej pory usta gangstera wykrzywiły się, gdy na
ekranie telefonu miast dopiero co uświadomionej nadziei na ujrzenie kontaktu
"Michelle" wyświetlił się jedynie komunikat "Numer
zastrzeżony". Mężczyzna doskonale wiedział co to oznacza. Joker chciał się
z nim widzieć, a co za tym idzie pewnie i z panną Hobart. Nie byłoby to niczym
zaskakujący, zważywszy, że ich poprzednie zadanie przebiegło bez większych
zakłóceń, jedynie z nieco zbyt wielką dozą gorliwości, która nieco ubodła
Szefa. Młody przywódcą wbrew pozorom był bystry, choć zdaniem Retrysa zbyt
pyszny i za mało doświadczony, młodzieńcza werwa mogła zdradzić go w każdej
chwili. Joker widział jednak, że Blaidd i Ursus dobrze współpracowali, nie
wiedział jednak, jak zakłócona była relacja między nimi o tamtej misji. Nie
mógł tego wiedzieć, Calaney szczerze wątpił, by chłopak posuwał się do
szpiegowania swoich ludzi, to w końcu był najzwyklejszy w świecie gang, a nie
mafia rządząca połową kraju.
Gdy tylko nacisnął zieloną słuchawkę, z głośnika dało się
usłyszeć jedynie krótki rozkaz „do mnie”, po czym Joker się rozłączył. To
wszystko miało miejsce nim Retrys zdążył choćby unieść telefon do ucha, z tonu
i pośpiechu wnioskował jednak, że była to jakaś nagląca sprawa, a barman
jakiegokolwiek nie miałby zdania o mocodawcy, nie można było odmówić mu
lojalności i pewnego posłuszeństwa. Nie minęła więc nawet chwila, gdy porwał z
wieszaka klubową kurtkę i ruszył do kasyna. Droga była aż nadto spokojna,
ciekawość wzbudzała w nim tylko ciekawość kolejnego zadania, choć nie
wykluczał, że było ono spowodowane jakąś kolejną niejawną próbą dla niego i
Michelle. Dopiero naciskając na klamkę, kobieta uderzyła go w myślach,
wzbudzając to dziwne i nieprzyjemne uczucie. Zawahał się przed lękiem sceny,
jaką mogłaby odstawić rozgniewana nauczycielka lub wyłapanej przez Jokera
wrogości z jej strony, która zostałaby skwitowana przez chłopaka pogardliwym
spojrzeniem, którego przecież Retrys tak nie znosił. Na całe szczęście, albo i
nie, Michelle nie było w zasięgu wzroku. Z niewiadomych przyczyn Calaney czuł
się nieco pewniej ze świadomością i nadzieję, że będzie pierwszy, choć było to
irracjonalne. Z typową dla siebie ciężkością i niezgrabnością zszedł do
piwnicy, gdy czekał już Szef. Na moment spojrzenie mężczyzny zatrzymało się na
kanapie. Tym razem na niej nie usiadł. Stał spokojnie nie odzywając się przy
tym ani słowem, tak samo jak Joker. Oboje czekali na kobietę, która zjawiła się
po kilku niewyobrażalnie ciągnących się minutach.
Weszła szybkim krokiem, jakby wiedziała, że się spóźniła,
choć przecież nie mieli wyznaczonego czasu na dotarcie na miejsce. Sylwetka
czterdziestopięciolatka napięła się nieznacznie, jak gdyby szykował się na
atak, który ma nadejść nie wiadomo skąd. Podobnie stało się z Blaidd, tej
jednak prócz nienaturalnej sztywności towarzyszył również ledwie widoczny
grymas, Ursus jednak nie wiedział, czy był to bardziej żal i smutek, chęć
mordu, a może wszystko na raz. Na pewno jednak z perspektywy trzeciej osoby
oboje wyglądali jak przepełnione respektem do rodzica dzieci czekające na
reprymendę.
— Siadać — polecił w końcu chłopak nie odwróciwszy się nawet
w ich stronę.
W pewnym sensie było to barmanowi nawet na rękę, w natłoku
dręczących go myśli brakowało mu już jedynie politowania w spojrzeniu Jokera,
wystarczająco bardzo naprzykrzyły mu się ostatni uwagi lidera. Jeśli o nie
chodzi Calaney nie miał zamiaru ich wybaczyć, nawet swojemu nowemu szefowi,
choć trzymał urazę głęboko w sobie, jak wszystko to co dotykało tak
newralgicznego rozdziału jego życia.
— Mam dla was zadanie — oznajmił, co było wręcz oczywistą
chęcią zwrócenia ich pełnej uwagi, w końcu wszyscy obecni w pomieszczeniu
doskonale zdawali sobie sprawę, po co tam byli.
Retrys wciąż miał zamiar stać, przekonała go jednak Blaidd,
która ostatecznie zdecydowała się spełnić życzenie prezydenta gangu, choć w jej
ruchu było jakieś zawahanie, prawdopodobnie identyczne do tego, które dręczyło
barmana. Odczekawszy chwilę, w końcu sam usiadł na kanapie ze wzrokiem wbitym w
chłopaka, nie będąc nawet świadomym, że tym celowym zabiegiem może sprawiać
wrażenie ignorowania Michelle. Nie chciał pogłębiać awersji kobiety, nie robił
tego ani świadomie, ani celowo.
— Kilka miesięcy temu pożyczyliśmy pieniądze pewnej kobiecie
— kontynuował Joker, w końcu decydując się odwrócić do podwładnych. W tym samym
czasie przeczucie Ursusa podpowiadało mu, że cała ta misja, choć z pozoru
Błacha najpewniej zakończy się czymś więcej niż odzyskanie długu. — Termin
minął w tamtym tygodniu, a ona zaczęła nas unikać, ukrywa się, ale oczywiście
znaleźliśmy ją — stwierdził z domieszką dumy w głosie, co nie było niczym
dziwny dla Calaneya, wcześniej tysiące razy słyszał go w ustach innej młodej
osoby przewodniczącej gangowi. — Dostaniecie potrzebne informacje od zwiadowcy.
Jedźcie tam i odbierzcie co moje — polecił w końcu, na co mężczyzna tylko
czekał.
Nastała wymowna cisza, w której dźwięczał bardziej dosadny
rozkaz. Retrys podniósł się z kanapy, natychmiast opuszczając piwnicę, zaraz za
nim wyszła Michelle
— O, Retrys! — usłyszał zza baru charakterystyczny głos
Alice. Spojrzawszy w jej stronę, spostrzegł, że ta machała doń z szerokim
uśmiechem na ustach, które ten zignorował. — Pogodziliście się w końcu? —
spytała godząc w duszę mężczyzny.
Młoda barmanka, była bardzo niepozorna, ale wyjątkowo bystra.
Zwykle widywała Blaidd i Ursusa razem, ostatnimi czasy jednak spotykała ich
osobno lub, co znacznie częstsze, w ogóle, to w połączeniu z ostatnim
spostrzeżonym przez nią stanem gangstera podsunęło jej oczywiste wnioski.
Po chwili jego wzrok znów spoczął na blondynce, chciał jakoś
podjąć temat, zdementować wszelkie domysły jakoby miał rozmawiać o ich
prywatnych sprawach z małolatą, ale wszelkie słowa więzły mu w gardle.
Zwyczajnie nie wiedział jak mówić o takich rzeczach.
— Chodźmy — powiedział w końcu sucho, puszczając mimo uszu
słowa brunetki, mieli w końcu ważne zadanie.
Michelle?
(Słów: 2323)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz