środa, 17 marca 2021

Od Michelle CD. Retrysa

Melodyjka, dzwonek telefonu, była zdecydowanie zbyt wesoła, zwłaszcza jak na grobowy nastrój, który od poprzedniego wieczoru panował w mieszkaniu panny Hobart. Brutalnie przecięła ciszę, która, choć w żaden sposób nie była komfortowa, dawała kobiecie jakikolwiek spokój. Wywróciła oczami i sięgnęła po komórkę. Odepchnęła w głąb umysłu głupią myśl, że to może dzwonić on.
Nie wiedziała, czy świadomość tego, że miała rację, bardziej ją złościła, czy smuciła.
— Do mnie — warknął głos po drugiej stronie linii, nie czekając nawet na chociażby jakieś „halo” z jej strony, świadczące o tym, że rzeczywiście go słucha. Od razu po tym się rozłączył.
— Joker, jak zawsze czarujący — prychnęła sama do siebie, delikatnie odpychając od siebie Oriona, który do tej pory w najlepsze spał sobie u jej stóp.
Pies jedynie posłał jej rozkojarzone spojrzenie, ziewnął, zmienił pozycję o kilka milimetrów i wrócił do krainy sennych marzeń. Jego właścicielka nie miała jednak czasu nawet na to, by ziewnąć. Musiała się spieszyć. Przywódca gangu nie tolerował spóźnień i nic nie wskórało się u niego tłumaczeniem, że tak naprawdę nigdy nie umawiał się ze swoimi podwładnymi na konkretną godzinę.
Wyglądała tragicznie. Miała na sobie jedynie bieliznę i luźną podkoszulkę — jego podkoszulkę, jak po chwili spostrzegła — czyli to, w czym zamierzała położyć się do łóżka. Makijaż zmyła z twarzy już dawno temu, a włosy związane były w luźnego koka, który może i był praktyczny, ale na pewno nie elegancki.
Musiała wyglądać jak najlepiej. On mógł tam być, czy to stojąc za barem, czy przebywając akurat w siedzibie gangu. Ba, istniało pewne prawdopodobieństwo, że przy tym nowym zadaniu mieli znowu współpracować. Choć narobili trochę zamieszania, ostatnim razem poszło im przecież naprawdę dobrze.
Chyba jeszcze nigdy w życiu aż tak szybko nie rzuciła się w kierunku szafy i, później, drzwi od łazienki. Mogła być nieco spóźniona, ale na pewno musiała wyglądać tak, by Retrys od razu pożałował swojego idiotycznego zachowania.
 
 ***
 
Była spóźniona. Szybko omiotła wzrokiem pomieszczenie i dwa główne wnioski przyszły do niej prawie jednocześnie. Po pierwsze, Joker był bardziej zdenerwowany niż zazwyczaj. Po drugie, w pomieszczeniu, zgodnie z jej wcześniejszymi przypuszczeniami, znajdował się również Ursus. Poczuła, jak cała się spina, nie była jednak pewna, czy to efekt wniosku numer jeden, czy wniosku numer dwa. Delikatny grymas, który wymalował się na jej twarzy i pozostał tam na krótką chwilę, zanim zdołała się opanować, zdecydowanie wynikał z niewygodnej konfrontacji z partnerem, którego niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej pełna złości i żalu wyrzuciła za drzwi swojego mieszkania.
— Siadać — Hero ponownie wyrzucił z siebie jedynie pojedyncze słówko. Przypominał w tym poszczekującego raz na jakiś czas psa obronnego. — Mam dla was zadanie.
Przez chwilę wahała się, lecz w końcu spoczęła na jednym z końców kanapy. Calaney, jak zauważyła kątem oka, poszedł w jej ślady, wtulając się wręcz w drugi róg mebla. Gdyby nie to, że chciała się w pełni skupić na tym, co do powiedzenia miał przewodzący im młody chłopak, przynajmniej przewróciłaby oczami. Zerknęła na niego szybko, lecz zauważyła, że on nawet nie zwracał na nią uwagi.
„Bardzo dobrze, możemy się ignorować”, pomyślała.
— Kilka miesięcy temu pożyczyliśmy pieniądze pewnej kobiecie. Termin minął w tamtym tygodniu, a ona zaczęła nas unikać, ukrywa się, ale oczywiście znaleźliśmy ją. Dostaniecie potrzebne informacje od zwiadowcy. Jedźcie tam i odbierzcie co moje — wyjaśnił, uraczywszy ich nareszcie przynajmniej przelotnym spojrzeniem.
Zapanowała cisza, która, jak Michelle nauczyła się już dawno, oznaczała w tym miejscu po prostu to samo co „spływajcie już”. Retrys pierwszy wypełnił to nieme polecenie, opuszczając pomieszczenie nie, zerknąwszy nawet uprzednio na towarzyszącą mu kobietę, co ta odebrała jako pewien rodzaj zniewagi.
— O, Retrys! — usłyszała dokładnie w momencie, w którym udało jej się wynurzyć z podziemi, w których znajdowała się siedziba gangu.
Głos, na pewno kobiecy, dobiegał zza baru, tam więc swoje spojrzenie skierowała nauczycielka. Widok, który tam na nią czekał był jeszcze weselszy niż irytująca melodyjka dobiegająca pół godziny wcześniej z jej telefonu. Szeroki uśmiech kobiety — Alice, jak wnioskowała Michelle, kojarząc imię współpracowniczki Retrysa jedynie z jego opowieści — i to, jak żywiołowo machała ręką, wskazywały na to, że nie polubiłyby się z Michelle, przynajmniej podczas gdy starsza z nich byłaby w stanie napięcia przedmiesiączkowego, miesiączkowałaby czy byłaby najzwyczajniej w świecie wkurwiona z jakiegokolwiek innego powodu.
— Pogodziliście się w końcu? — zagadnęła ponownie, nie otrzymawszy odpowiedzi na swoje powitanie.
Michelle skrzywiła się. Nie miała pojęcia, skąd młoda barmanka miałaby wiedzieć, że jej kolega z pracy i jego partnerka mieli powody, by musieć się godzić, i chyba nie chciała wiedzieć. Wątpiła, by Retrys mógłby być skłonny do wywleczenia przed nią wszystkiego, co leżało mu na sercu, lecz być może tak naprawdę nie znała go wystarczająco dobrze? Może nie wiedziała o nim praktycznie nic? A może jego opowieści były tymi z rodzaju snutych do poduszki, a mężczyzna przez te trzy dni zajmował się nie tylko samochodem dziewczyny…?
— Chodźmy — zarządził Ursus, zanim myśli jego partnerki zdołały powędrować jeszcze dalej.
Nie podobał jej się jego ton. Brzmiał władczo, jak samozwańczy przywódca ich misji, którą przecież mieli przeprowadzić jako równi sobie, partnerzy, a nie dowodzący i podwładna. Dominacja jednej ze stron może i od wieków sprawdzała się w sprawach łóżkowych, lecz na pewno nie w trakcie zadania specjalnego. Zwłaszcza zadania specjalnego z obrażoną kobietą.
Tuż za drzwiami wyjściowymi baru czekał na nich jakiś młody chłopak. Bez słowa podał im (czy, konkretniej mówiąc, Michelle) jakąś pomiętą kartkę i zniknął za zakrętem. Kobieta, wyczulona na estetykę prac swoich uczniów, nie potrafiła nawet ukryć pewnego rodzaju obrzydzenia wywołanego faktem, że zwitek, nie dość, że pomięty, nosił na sobie znamiona przynajmniej dwóch ostatnich posiłków osoby bądź osób, które wcześniej były w jej posiadaniu.
— Masz — mruknęła, podając odstręczający kawałek papieru Ursusowi, po czym zajęła się rozpaczliwym grzebaniu w torebce w poszukiwaniu chusteczek.
— Ale bazgroły — zauważył mężczyzna, to przybliżając, to oddalając karteczkę od oczu.
— Daj. Mam doświadczenie z bazgrołami, widziałeś, jak potrafią pisać niektórzy z moich uczniów — prychnęła jego partnerka, choć w pierwszym odruchu miała ochotę raczej rzucić w jego stronę jakąś złośliwą uwagę pokroju tego, że „na starość to najlepsze są okulary”.
Czy tego chciała, czy nie, najbrzydsza kartka świata wróciła w jej dłonie. Powstrzymała odruch ponownego wytarcia dłoni i zaczęła czytać: kolejno imię i nazwisko dłużniczki, jej adres i kwotę, którą winna ona była Jokerowi. Przy tym ostatnim zawahała się, widząc ilość zer tworzących liczbę.
— To co, idziemy? — spytała, gdy skończyła czytać.
— Raczej jedziemy. To dość daleko stąd.
— Czyli trzeba zadzwonić po taksówkę — mruknęła, wyciągając z torebki telefon.
— Możemy przecież pojechać motorem — zauważył Retrys.
— Nie, dziękuję — prychnęła. Zdecydowanie nie była w nastroju do tulenia się do mężczyzny podczas przejażdżki motorem.
Calaney jedynie pokiwał głową, najwyraźniej nie chcąc się z nią spierać. Na taksówkę czekali w milczeniu. Gdy ta podjechała, a oni oboje usiedli na tylnej kanapie pojazdu, pozostało już tylko podanie adresu kierowcy.
— Pani, toż to kompletne zadupie jest! Nie dojadę tam, nie ma mowy. Podwiozę was najbliżej, jak się da, ale dalej będziecie musieli pójść z buta.
Zgodzili się. Czy mieli jakikolwiek inny wybór?
 
***
 
— Dziękuję — uprzejmie odparła panna Hobart, gdy taksówkarz wydał jej resztę i zaczął się z nimi żegnać, udzieliwszy im już instrukcji, jak mają dojść do celu. — Do widzenia.
Wyprostowała się i rozejrzała. Stali na chodniku jakiejś uliczki w okolicy, której, jakkolwiek nauczycielka by się nie starała, nie można było określić inaczej niż po prostu, idąc w ślady za słabo wyedukowanym taksówkarzem, zadupiem. Gdzieś kilkanaście metrów przebiegł wyłysiały kot, w oddali słychać było szczekanie psów i śmiech dzieci
— Nieźle się zaszyła — mruknęła Michelle, bardziej do siebie niż do towarzyszącego jej mężczyzny, na którego zdecydowanie wciąż była zła.
— Tam, gdzie mamy dojść, będzie jeszcze gorzej — odburknął mimo to mężczyzna.
— Michelle?! — dobiegło nagle do ich uszu z bliżej nieokreślonego kierunku.
Nauczycielka, której imię zostało wywołane, rozejrzała się nieco nerwowo. Dlaczego ktoś w takim miejscu miałby znać jej imię?
— Michelle! — zawołała ponownie kobieta, której głos zdawał się być Blaidd dziwnie znajomy. — Kopę lat! Co ty tu robisz?
Nareszcie przed dwójką wyrosła dość niska szatynka o wesołym, lecz nieco zdziwionym wyrazie twarzy, odziana zaskakująco dobrze jak na taką okolicę.
— Cóż, mogłabym zadać to samo pytanie tobie… — mruknęła Miśka, uważnie przyglądając się swojej znajomej ze szkolnych lat.
— Mieszkam tu! Cudownie, prawda? Cisza i spokój, idealne miejsce dla mojej twórczości! — wykrzyknęła. — A to kto? — spytała z nieskrywaną ciekawością w głosie, wskazując na Ursusa, jakby dopiero teraz go zauważyła. A może rzeczywiście tak było?
— To Retrys, mój… — Przerwała i odchrząknęła. — Retrys. Retrysie, to Camilla.
— Bardzo miło mi cię poznać, Retrysie! Och, jakie szlachetne rysy! Może zechciałbyś zapozować do mojego najnowszego obrazu. Byłbyś cudowną nową twarzą dla Adonisa — paplała artystka, najwyraźniej zapominając, że jedną z głównych cech Adonisa był fakt, iż był młody.
— Obawiam się, że to niestety niemożliwe. Jesteśmy tu w interesach i bardzo nam się spieszy — wtrąciła się Hobart, zanim Calaney zdołał otworzyć usta. Jeśli dobrze pamiętała, lata temu Camilla miała zwyczaj sypiać z każdym pozującym jej mężczyzną i, jak podpowiadała jej intuicja, najprawdopodobniej do tej pory nie wyzbyła się tego nawyku.
— Och, jaka szkoda! Może jednak wpadniecie tu jeszcze kiedyś? — Nachyliła się w stronę Michelle, jakby chcąc serdecznie ucałować ją w policzek. — Nie za stary dla ciebie? — mruknęła jednak zamiast tego wprost do jej ucha i odsunęła się powoli z idealnym uśmiechem znów wymalowanym na twarzy.
— Nie twój interes — syknęła w odpowiedzi Michelle i, jakby zaznaczając swoje terytorium, chwyciła Retrysa za rękę. — Idziemy — zarządziła szybko i ruszyła, z zadowoleniem czując, że mężczyzna posłusznie ruszył za nią.
 
*** 

Miejsce, w którym się znaleźli, podążając za wskazówkami taksówkarza, rzeczywiście było jeszcze większym zadupiem. Nauczycielce na myśl cisnęło się jeszcze jedno określenie, jeszcze mniej eleganckie: „tam, gdzie psy szczekają dupami”. Nie widziała ani nie słyszała jednak w okolicy żadnego psa, który mógłby jej pomóc potwierdzić lub obalić słuszność tych słów.
— Zaszyła się w stodole czy co? — burknęła panna Hobart, z niezadowoleniem zauważając, że jedne z jej ulubionych butów wręcz ociekają błotem
— Raczej w dworku.
— Co? — Podniosła głowę i podążyła spojrzeniem za ręką Retrysa. Rzeczywiście, na tle stodół i innych budynków gospodarczych wyraźnie malowała się elegancka, sporych rozmiarów posiadłość, zdecydowanie niepasująca do swojego otoczenia.
— No nieźle. Ciekawe, czy to za pieniądze Jokera — zauważyła kobieta.
— Chodź, idziemy — zarządził jednak jej partner, nie podejmując luźniejszej rozmowy.
„No i dobrze”, wmawiała sobie w myślach Michelle. W końcu mieli do wykonania zadanie, a ona wciąż była na niego zła.
Dopiero tuż przed drzwiami dworku zrozumiała, że nie mieli opracowanego żadnego planu.
— I co? Pukamy i wchodzimy? Kulturalna rozmowa przy herbatce, ona odda nam pieniążki i sobie pójdziemy? — mruknęła, wywracając oczami, gdy zatrzymali się i stali w miejscu.
— Czekaj. Myślę.
— I co, boli? — prychnęła, coraz bardziej przytłoczona całą tą idiotyczną sytuacją. — Nie wiem, czy nie zauważyłeś, ale nie mamy żadnego planu.
— Bądźże. Cicho. Kobieto — wysyczał, posyłając w jej stronę szybkie ostrzegawcze spojrzenie.
Jeśli już wcześniej nie byłaby na niego obrażona, teraz zdecydowanie zaczęłaby być.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Usłyszała kroki, które zdecydowanie dość szybko się do nich zbliżały.
— Schowaj się gdzieś w tych krzakach — rozkazał. — Zajmę się tym.
Postanowiła go posłuchać. Nie, żeby przestała być na niego zła. Była na niego zła, oj była, tak zła, że gdyby nie byli teraz w jakimś niebezpieczeństwie, rzuciłaby się na niego i albo zabiła, albo… zaczęła rozbierać.
Już po chwili, gdy ze swej bezpiecznej pozycji w zaroślach musiała obserwować, jak jakiś drab atakuje jej ukochanego, poczuła się jak tchórz. Ursus bronił się dzielnie, lecz przeciwnik, oprócz tego, że stanowił chodzącą kupę mięśni, był od niego młodszy i zwinniejszy. Po kilku brzydko wyglądających ciosach został powalony na ziemię, a z niej szybko zgarnięty i brutalnie wprowadzony wewnątrz budynku.
Byli w dupie, a ona nawet nie siliła się na szukanie ładniejszego określenia. Nie miała pojęcia, co tak właściwie powinna teraz zrobić. Oczywiście nie zamierzała pchać się za nim w paszczę lwa, lecz pozostanie w krzakach również nie należało do najlepszych pomysłów. Może powinna jakoś się stąd wymknąć i poszukać powrotu do cywilizacji, zasięgu, zadzwonić do Jokera i wezwać posiłki?
Nie zdążyła jednak zrobić nic. Ledwo się namyśliła, poczuła dziwny nacisk pomiędzy łopatkami. Nie była ekspertem, lecz szybko doszła do wniosku, że nie mogło to być nic innego, niż broń.
— Kogo my tu mamy? — wycharczał jej prosto do ucha jakiś mężczyzna, od którego zdecydowanie nie czuć było fiołkami. — Znalazł się i drugi wąż. Idziemy — dźgnął ją giwerą. Nie miała innego wyjścia, niż skierowanie się zgodnie z jego rozkazem prosto w stronę drzwi wejściowych do pokaźnego domostwa. — Wiesz, co bestie robą z takimi wężami, jak wy?
Zamarła. Bestie. Blackwood Beasts.
— Kurwa — mruknęła, bo już zbyt długo tłumiła w sobie to słowo.
Już po chwili znalazła się w ciemnym pomieszczeniu. W jego rogu dostrzegła poobijaną twarz Retrysa, na której widok serce aż jej się krajało i który najwyraźniej podobnie czuł się, widząc ją z pistoletem przystawionym do jej pleców.
Oj tak, zdecydowanie byli w dupie. 
 
Retrys?
(2082 słowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz