piątek, 27 listopada 2020

Michelle Hobart.


 Dane: Michelle Hobart.

Pseudonim: Blaidd (co po walijsku oznacza wilka).
Płeć i orientacja: Heteroseksualna kobieta.
Wiek: Trzydzieści cztery lata.
Praca: Nauczycielka literatury w miejscowej szkole średniej. Dodatkowo dwa razy w tygodniu prowadzi tam kółko teatralne dla swoich uczniów.
Klub motocyklowy i funkcja: Prospect w South Side Serpens.
Osobowość: Charakter, osobowość danego człowieka kształtowana jest przez wiele czynników, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Pierwszym z nich są geny oraz to, z kim spędzamy najwięcej czasu, zwłaszcza w naszym dzieciństwie — to, jaki charakter posiadali i posiadają nasi przodkowie, odbija się w nas samych. Jeśli chodzi o Michelle Hobart, stanowi ona dość ciekawą mieszankę cech swoich rodziców z drobną domieszką babki od strony matki, pod której opieką kobieta często się znajdowała jako mała dziewczynka. To właśnie babka ukształtowała w swojej wnuczce olbrzymią empatię i wrażliwość na krzywdę innych, zwłaszcza dzieci i młodzieży oraz zwierząt. To dzięki niej teraz jej uczniowie wiedzą, że jeśli mają jakiś problem i nie wiedzą, do kogo mogą się z nim zwrócić, to panna Hobart zawsze chętnie ich wysłucha i, w miarę swoich możliwości, doradzi. Jeśli chodzi o matkę, to prawdopodobniej „przez jej geny” Michelle jest tak uparta, a jej emocje często widoczne są jak na dłoni w jej mimice, gestach czy zachowaniu, po ojcu może mieć zaś swoje wesołe usposobienie i rozmowność. Naukowcy dowiedli, że geny warunkujące inteligencję znajdują się w chromosomie X, co oznacza, że Michelle, jako kobieta o dwóch takowych chromosomach, w przeciwieństwie do swojego brata, swoją inteligencję zawdzięcza zarówno matce, jak i ojcu. Wiadomo jednak również, że jest ona dziedziczona w zakresie jedynie od czterdziestu do sześćdziesięciu procent. Jeśli chodzi o pozostałe warunki, nie bez znaczenia jest fakt, czy dziecko ma zapewnione odpowiednie warunki do rozwoju i nauki, a te Michelle zdecydowanie miała zapewnione. Ostatnim czynnikiem, o którym warto wspomnieć, jest więź uczuciowa z rodzicami, ich stosunek do dziecka. Jeśli chodzi o Michelle, najsilniejszą więź z rodzicami miała do około czwartego roku życia. W późniejszych latach jej rozwój nie został zaprzepaszczony za sprawą wspomnianej już wcześniej babci, która świetnie zastąpiła w opiece nad wnukami swoją córkę i jej męża. Jeśli zaś chodzi o mądrość, bo, jak powszechnie wiadomo, to nie jest to samo co inteligencja, pochodzi ona głównie z jej oczytania i znajomości najważniejszych dzieł literatury światowej, lecz wpływa na nią także doświadczenie życiowe. Drugim najważniejszym elementem kształtującym ludzki charakter są jego przeżycia wewnętrzne na przestrzeni całego życia. Oprócz dzieciństwa warto wspomnieć tu o innym niezwykle ważnym okresie życia kobiety, który ona sama jednak wolałaby wyprzeć z pamięci. Chodzi tu konkretnie o okres, w którym tkwiła w związku z pewnym mężczyzną poznanym na studiach, Williamem. Oczywiście pan Anderson nie miał tylko i wyłącznie złego wpływu na osobowość Michelle — nic w życiu nie jest czarne ani białe. To on najgłośniej dopingował jej, gdy postanowiła skoczyć ze spadochronem czy na bungee, pomógł jej rozwinąć tę obecnie nieodłączną część jej osoby, jaką jest zamiłowanie do ryzyka i adrenaliny. Jednak jeśli miałaby podsumować wszystko, jego wpływ na nią był w większej mierze krzywdzący. To przez niego, mimo cechującej jej odwagi, jej największe lęki związane są z potencjalną stratą bliskich, czy to ze względu na ich śmierć, czy na ich odejście od niej w inny sposób. Jego zdrada wywarła na niej olbrzymi wpływ, zostawiła blizny na duszy, które sprawiają, że po dziś dzień, mimo jej ogólnej wesołości i gadatliwości, miewa straszne momenty, kiedy nie opuszcza domu. Te chwile musi po prostu przeczekać, lecz najlepiej, gdy jest przy niej ktoś bliski, z kim może pomilczeć i w kogo się wtulić. Tym kimś w przeszłości był dla niej po prostu jej pies, Orion, który, mimo swej ogólnej niechęci do przytulania, zdawał się wyczuwać zły nastrój swojej właścicielki i wykazywać chęć pomocy. Obecnie wszystko jest łatwiejsze, gdy ma przy sobie mężczyznę, przy którym cały ból znika, który nigdy nie ocenia i przy którym, poetycko mówiąc, wszystko inne, nawet tak silne dołki, bladnie, traci swój sens. Jeśli już mowa o Retrysie, bo takie właśnie imię nosi ów mężczyzna, warto chyba powiedzieć o nim coś więcej — a raczej o jego wpływie na zachowanie Michelle. Sama jego obecność tuż przy niej jest kojąca i nie chodzi tu tylko i wyłącznie o silne męskie ramię. Calaney roztacza wokół siebie pewną aurę, która wypełnia jego partnerkę poczuciem bezpieczeństwa. Ursus nie jest idealny, nikt nie jest, ale Blaidd dostrzega (choć niestety nie zawsze), jak mężczyzna się stara, jak w małych rzeczach okazuje swą miłość, jak zawsze jest dla niej wsparciem i jak o nią dba. Najgłośniej dającym o sobie znać językiem miłości panny Hobart jest kontakt fizyczny. Dlatego też najczęściej okazuje ona swoje uczucia przez dotyk, od prostego trzymania się za ręce, przez wtulanie się w ukochanego podczas leniwego wieczoru na kanapie, po pocałunki i bardziej gorący, namiętny dotyk. To, jak swobodnie się przy nim czuje, objawia się czasem na dwa skrajnie różne sposoby — czasem przez przyjemne milczenie wynikające z zatracenia się w trwającej akurat chwili, czasem przez potok słów, jaki z siebie wyrzuca, opowiadając czy to o dniu w pracy, czy to o przeczytanym ostatnio utworze literackim, czy o czymkolwiek innym dla niej ważnym. Jakkolwiek by jednak nie postępowała, wszystko jednak krąży wokół jednej myśli — myśli o tym, jak bardzo go kocha i jak bardzo nie chciałaby nigdy go stracić.
Aparycja: Panna Hobart nie wyróżnia się szczególnie z tłumu, lecz w żadnym stopniu jej to nie przeszkadza. Mierzy około metra i siedemdziesięciu pięciu centymetrów, do których od święta dodaje sobie kilka centymetrów, zakładając buty na niezbyt wysokim obcasie. Za wysokimi szpilkami nie przepada, lecz jeśli sytuacja tego wymaga, jest w stanie w nich przecierpieć. Jej blond włosy przywodzące na myśl promienie słoneczne (a przynajmniej tak twierdził ktoś pochodzący z jej przeszłości) są wyłącznie efektem regularnie nakładanej u fryzjera farby. Ich naturalna barwa jest nieco ciemniejsza, może i nie brzydka, lecz już w formie niewielkich odrostów potrafi przyprawić kobietę o ból głowy. Jeśli chodzi o ich stylizację, zazwyczaj są po prostu rozpuszczone lub związane w kucyk czy, rzadziej, upięte w koka. Po matce odziedziczyła jasną karnację, po babce od strony ojca nieco piegów na całym ciele, które najlepiej widoczne są latem, kiedy się opali. Makijaż zazwyczaj ogranicza do minimum, lecz jednocześnie czuje się w jakiś sposób „naga”, jeśli ma wyjść z domu zupełnie go pozbawiona. Jej ubiór zależy od sytuacji, w której się znajduje. Do pracy ubiera się elegancko, dbając również o to, by nie wyglądać zbyt sztywno. Dlatego też zazwyczaj stawia na czarne spodnie i koszulę czy nieco bardziej ozdobną bluzkę, w zimniejsze dni sweter, najlepiej taki z golfem. Gdy wychodzi gdzieś prywatnie, nieodłącznym elementem jej wizerunku jest skórzana kurtka, od momentu dołączenia do gangu ta z jego znakiem. Pod nią znajduje się zazwyczaj T-shirt z podobającym się kobiecie nadrukiem, oprócz tego eleganckie spodnie zamienia na nieco już przetarte ulubione jeansy, a na nogi wkłada buty sportowe lub, w zależności od nastroju, cięższe, wojskowe. W domu zbytnio nie dba o to, co ma na sobie — potrafi kilka dni z rzędu nosić tę samą bluzę, jeśli jeszcze tylko nadaje się do użytku — lecz odkąd wkroczyła w związek i ma dla kogo się bardziej stroić, zdarza jej się skorzystać z okazji i dać się ponieść wodzom fantazji.
Historia sprzed dołączenia do klubu: Michelle Hobart urodziła się dnia dwudziestego trzeciego maja trzydzieści cztery lata temu o godzinie siedemnastej osiem, w jednym ze szpitali w Denver, stolicy stanu Kolorado. Tym samym stała się pierwszą i jedyną córką państwa Hobart, Sylvii i Richarda, z zawodu prawniczki i sędzi, wtedy świeżo po awansie. Dwa lata i około siedmiu miesięcy później, bo dziewiętnastego grudnia, na świat przyszedł jej młodszy brat, Matthew. Do momentu, gdy zaczęła uczęszczać do szkoły podstawowej, częściej niż rodzice, rodzeństwem opiekowała się ich babka, matka Sylvii, kobieta niezwykle ciepła. To ona zaszczepiła w małej Michelle miłość do gotowania i do zwierząt — sama miała w swoim wiecznie pachnącym korzennymi przyprawami domu dwa koty i psa, wszystkie uratowane od życia na ulicy. Zmarła niestety na nowotwór, gdy jej wnuczęta miały odpowiednio dziesięć i osiem lat. W tamtym momencie do życia dzieci zaczęły wkraczać kolejne niańki, które nie spełniały oczekiwań albo dzieci, albo ich rodziców. Po kilkunastu nieudanych próbach państwo Hobart uznali ostatecznie, że dostosują swe grafiki tak, by prawie zawsze choć jedno z nich mogło zająć się potomstwem. Mała Michelle w szkole została rzucona na głęboką wodę — przecież córka prawniczki i sędziego nie powinna zostawać w tyle za innymi dziećmi, czyż nie? Ba, zdaniem swoich rodziców powinna być prymuską, do tego uzdolnioną w sporcie, sztuce i znającą przynajmniej trzy języki obce. Jedynie kwestią czasu był jej bunt, zwłaszcza że jej młodszemu bratu nie były stawiane aż tak duże wymagania. W szkole podstawowej jeszcze się starała, próbując zadowolić rodziców nawet ceną swoich nieprzespanych nocy, podczas których zalewała się łzami. Dopiero w szkole średniej, gdy poznała pierwszych prawdziwych przyjaciół, wprost postawiła Sylvii i Richardowi swe warunki, o których nie pozwoliła im dyskutować. Jej stopnie spadły, lecz nie na tyle, by nie dostała się na wymarzone studia na jednej z lepszych uczelni ów kierunek oferujących, zrezygnowała z większości zajęć pozalekcyjnych na rzecz spotkań ze znajomymi, lecz była o wiele szczęśliwsza. Państwo Hobart w końcu zaakceptowali jej decyzję, lecz szybko zwrócili się ku Matthew, który tylko na czekał. („Wiesz jak trudno było dorastać z tobą jako starszą siostrą? Rodzice mieli oczy tylko dla ciebie. Michelle to, Michelle tamto... A co ze mną? Powinienem ci w sumie podziękować za to, jak się od nich oddaliłaś jako nastolatka” stwierdził sam lata później, po zbyt wielu kieliszkach) . Studia przyniosły przełom w jej życiu — to wtedy, po przeprowadzce do Sacramento, stolicy stanu Kalifornia, poznała niejakiego Williama Andersona. Mężczyzna był od niej o dwa lata starszy, studiował wówczas na tej samej uczelni, lecz na innym kierunku i wydziale. Zawsze kręciły się wokół niego różne młode kobiety, których towarzystwo niezwykle lubił — to powinno być dla Michelle znakiem ostrzegawczym — lecz on postanowił, że to właśnie panna Hobart jest szczególnie warta uwagi. Przez dwa lata bawili się w kotka i myszkę, czasem spędzając ze sobą noc lub dwie, lecz uparcie twierdząc, że to nic nie znaczy, by w końcu po tym czasie oficjalnie stać się parą. Cała magiczna otoczka zaczęła się psuć dość szybko, gdy postanowili razem zamieszkać, przez co o wiele więcej czasu spędzali razem. Nie byli szczególnie dobrze dobrani charakterami, sposób bycia i sama osobowość Williama okazały się na dłuższą metę bywać niezwykle męczące psychicznie dla Michelle. Oczywiście przeżyli razem mnóstwo szczęśliwych chwil, to on zaszczepił w niej miłość do motocykli i najgłośniej dopingował, gdy wpadała na kolejne pomysły jak dostarczyć sobie adrenaliny. Co więcej, bywało na tyle dobrze, że zaakceptowała jego oświadczyny, że zaczęli razem planować wspólne potomstwo. Było na tyle dobrze, że nie zauważyła w porę, jak mężczyzna postępuje za jej plecami. Musiała przyłapać go w ich wspólnym łóżku na zdradzie z jego asystentką, gdy pewnego dnia bez ostrzeżenia wróciła wcześniej do domu, by przejrzeć na oczy. Mieszkanie na dobrą sprawę było jej, więc przynajmniej miała tę przyjemność wyrzucenia go wraz z całym jego dobytkiem i nie do końca jeszcze ubraną kochanką na bruk. Dopiero po tygodniu ogarnął ją smutek, smutek tak bezbrzeżny, w którym nie miała u kogo szukać pomocy, że w końcu przestała widzieć inne wyjście niż to najbardziej drastyczne. Pewnego wieczoru przekroczyła trzykrotnie zalecaną dawkę środków nasennych i dla pewności popiła je wódką. Uratowała ją znajoma, która jakiś czas wcześniej zostawiła u niej jakiś drobiazg — przyszła tylko by go odzyskać, jednak gdy Michelle nie otwierała drzwi, choć z mieszkania wyraźnie dobiegały dźwięki włączonej telewizji, ani nie odbierała telefonu, postanowiła wezwać pomoc. Płukanie żołądka nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w życiu Michelle. Cudem, a raczej z pomocą rodziców, uniknęła pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Pozbierała się z pomocą psychologa, starego profesora, znajomego jej ojca. Kilka lat później ostatecznie odcięła się od przeszłości, przeprowadzając się, zmieniając miejsce pracy, mieszkanie i ogólnie środowisko. W swoim nowym mieście usłyszała w końcu o dwóch wrogich sobie klubach, do jednego z których, gangu South Side Serpens postanowiła ostatecznie dołączyć — od zawsze przecież uwielbiała porządny zastrzyk adrenaliny.
Rodzina
  • Sylvia Hobart — matka kobiety, licząca sobie pięćdziesiąt dwa lata szanowana prawniczka. Dość wysoka szczupła kobieta o blond, gdzieniegdzie już posiwiałych, włosach i stalowoszarych oczach, budząca respekt samym swym wyglądem. Pozory nie powinny jednak nikogo zwieść, ponieważ surowa i bezwzględna jest ona jedynie w swojej pracy lub w innych sprawach z nią związanych. Prawie w niczym nie zgadza się z Michelle, lecz nie przeszkadza jej to być kochającą, uśmiechniętą i wspierającą matką zarówno dla niej, jak i dla jej brata, z którym o wiele łatwiej jest jej znaleźć wspólny język.
  • Richard Hobart — ojciec Michelle, pięćdziesięciodziewięcioletni sędzia. Siwy już mężczyzna, który często przybiera surową minę, lecz jest zdradzany przez swoje ciepłe brązowe oczy. Jako mała dziewczynka Michelle była córeczką tatusia, lecz gdy wkroczyła w wiek nastoletni i zaczęła się buntować, ich więzi uległy osłabieniu. Obecnie najłatwiej jest im się porozumieć, gdy rozmawiają o literaturze, do której miłość nauczycielce wszczepił właśnie ojciec.
  • Matthew Hobart — brat panny Hobart, młodszy od niej o dwa lata. Ma włosy w ciemnym odcieniu blondu i oczy brązowe, po ojcu, jest wysoki i raczej szczupły. Jeśli chodzi o zawód, to w przeciwieństwie do siostry nie uciekał nigdy od prawniczych genów i obecnie pracuje w tej samej kancelarii, w której pracuje ich matka. Jak kiedyś wyznał Michelle prosto w twarz, jako dziecko zawsze czuł, że dorasta w jej cieniu, więc gdy ona nieco oddaliła się od rodziców, szybko wkradł się w ich łaski. Obecnie lubi się wywyższać nad siostrą, czy to z dumą opowiadając o swojej wysoko płatnej pracy, czy to nawiązując do jej staropanieństwa. Sam od kilku lat jest w związku ze swoją rówieśniczką, która z zawodu jest pediatrą.
Partner: Retrys Calaney.
Pojazd: Nie posiada, korzysta z komunikacji miejskiej.
Zwierzak: Orion.
Ciekawostki
  • Mimo tego, że jej życie bywało czasem dość szalone, nigdy nie sięgnęła po narkotyki. Jeśli chodzi o inne używki, to alkohol pija rzadko, raczej „od święta”, lecz z papierosami w pewnym momencie swojego życia miała drobny problem. Kilka lat temu udało jej się je rzucić, lecz do tej pory w sytuacjach stresowych czasem łapie ją chęć zapalenia.
  • Od swojej próby samobójczej unika jak ognia zażywania tabletek nasennych (innych tabletek również nie bierze, jeśli już naprawdę nie musi) oraz mocniejszego alkoholu, takiego jak wódka czy bimber. Pija głównie wino, za piwem czy whisky niekoniecznie przepada.
  • Przez większość swojego życia nie miała problemów z porannym czy w ogóle całodziennym funkcjonowaniem bez kawy. Dopiero stosunkowo niedawno dopadło ją uzależnienie od kofeiny, które jednak nie jest jeszcze porażająco silne — zazwyczaj wystarcza jej jeden kubek kawy (najlepiej nieco słodzonej) z rana. 
  • Jest stosunkowo dobrą „aktorką” (z szacunku do osób rzeczywiście pracujących w takowym zawodzie ona sama nazywa się tak właśnie z użyciem cudzysłowu), co zdarza jej się wykorzystać, by wydostać się z jakichś tarapatów czy dla rozrywki (niegroźnie sobie z kogoś żartując), lecz nigdy typowo dla własnych korzyści
  • Jej umysł jest prawdziwym skupiskiem cytatów z dzieł literatury — jej ulubionych lub po prostu tych omawianych na lekcjach z uczniami — które lubi wykorzystywać, gdy tylko okazja ku temu sprzyja. 
  • W przeciwieństwie do tego, co opisane zostało w poprzednim podpunkcie, ma bardzo słabą pamięć do twarzy — tak słabą, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeśli ma poznać wiele nowych osób naraz, nie zapamięta twarzy ani jednego z nich. Po przebudzeniu nie pamięta też twarzy osób, które występowały w jej śnie (są one po prostu rozmazane), nawet jeśli jest w pełni świadoma tego, kogo w nim „spotkała”.
  • W życiu codziennym często przeszkadza jej stosunkowo silna choroba lokomocyjna. Mdłości wywołuje u niej nie tylko jazda samochodem czy autobusem, ale również (co, jak łatwo się domyślić odczuwała częściej jako dziecko) zabawa na huśtawce czy trampolinie. Dodatkowo po takiej sytuacji zazwyczaj aż do końca dnia męczy się z bólem głowy i nawracającymi mdłościami (choć czasem pomaga po prostu drzemka).

Autor: Maerose#4026



Towarzysz


(Autorka postaci zabrania kopiowania tego zdjęcia — jest ono jej  autorstwa.)
Imię: Orion.
Rasa: Terier walijski.
Opis: Orion to czteroletni terier walijski, dość typowy przedstawiciel swojej rasy. Mierzy idealne trzydzieści dziewięć centymetrów w kłębie i waży około dziewięciu kilogramów. Ma szorstką, regularnie trymowaną sierść w barwie czarny podpalany. Brązowe oczy psa często zdają się jego właścicielce mieć w sobie jakiś zawadiacki błysk. Jest towarzyski, skory do zabawy i wesoły. Potrafi godzinami biegać za ukochaną piłką i praktycznie się nie zmęczyć. Bywa uparty — jeśli czegoś nie chce zrobić, to tego nie zrobi — lecz wytrwała i konsekwentna tresura nieco go utemperowały. Michelle udało się nawet nauczyć go kilku sztuczek, bardziej czy mniej przydatnych. Prawie niczego się nie boi, uwielbia poznawać nowe miejsca czy nowych ludzi. Najsilniej związany jest z Michelle, lecz stosunkowo szybko za „swojego” uznał też jej partnera, Retrysa. Jeśli chodzi o jego psa, szczenię bulteriera, Vinciego, świetnie się ze sobą dogadują, jeśli chodzi o zabawę, lecz wciąż walczą o dominację jednego nad drugim.


Od Vanyi cd. Johnnego

Johnny.Johnny?
Johnny Diego Mendoza.
Huh.
Zanim zdążę się obejrzeć, stoję przed otwartymi na oścież drzwiami do loftu, w którym rezyduje… ten kretyn, który dał się postrzelić zaledwie pół godziny wcześniej. Tak. Nie jestem w stanie przypisać imienia, które mi podał, do jego osoby – zbytnio zdążyłem przyzwyczaić się do nazywania go po prostu Baby, jego twarzy rozmazuje mi się w myślach, ilekroć ten cały „Johnny” wlatuje mi do głowy. Będę potrzebował czasu. Może dużo. Może mniej. Nie wiem. W ogóle nie jestem dobry w te wszystkie imiona i uprzejmości. Potrzebuję prostych określników. Ale Baby chyba zasługuje, abym zapamiętał jego imię, prawda?
… tylko czy powinienem go używać? W końcu chyba nie zamierzał mi go zdradzić. Wysmyknęło mu się, o. Kręcę głową, nie mogąc pojąć, jakim lekkoduchem potrafi być Baby. Johnny. Baby.
Wchodzę do loftu, zamykając za sobą drzwi z cichutkim kliknięciem. Mój towarzysz zdążył skopać swoje buty pod ścianę, więc ostrożnie zdejmuję swoje, ustawiając je równo obok drzwi wejściowych. Po przejściu kilku kroków zatrzymuję się w otwartej przestrzeni, nie będąc do końca pewnym, gdzie podziać wzrok. Mam patrzeć na wystrój? Na Baby? Czy na—
- Ejże! – wymyka mi się pełen zaskoczenia okrzyk, gdy czuję ciężar na prawej nogawce moich spodni. Moje spojrzenie pada na drobną sylwetkę sfinksa ubranego w błękitny sweterek, wbijającego pazury w materiał dżinsów. Kot spogląda na mnie świdrującymi oczami, ewidentnie niepocieszony (niepocieszona, weź się w garść, przecież wiesz, że to dziewczynka) moją obecnością.
Słysząc mój głos, Baby (Johnny) odwraca się w moją stronę, a widząc, co wywołało u mnie taką reakcję, szeroki uśmiech wpływa na jego twarz.
- Prawda, że urocza? – pyta z rozbawieniem, a ja ściągam nieco brwi.
- Zdecydowanie. Ale byłaby jeszcze bardziej, gdyby nie usiłowała podrzeć mojej najgorszej pary spodni – mruczę cicho pod nosem, kucając ostrożnie obok kota. Wysuwam w jej stronę dłoń, cierpliwie pozwalając się obwąchać. Czując długie, cienkie wąsiki sunące po mojej skórze, uśmiecham się delikatnie. – Byłbym całkiem zadowolony, gdybym miał ją otrzymać w spadku po tobie. Gdybyś rzeczywiście miał zamiar umierać.

czwartek, 26 listopada 2020

Od Johnnego do Vanyi

Znowu stoją za rogiem, oparci o zimną, chropowatą ścianę. Znowu chłodne powietrze wieczoru wbija drobne szpilki w ich odkryte ramiona. Znowu stoją ramię w ramię, z papierosami w palcach, obserwując parę siedzącą za oknem. Neon wiszący nad wejściem do knajpy miga smętnie, jakby nawet on się poddawał. Czerwone światło pada na opustoszałą ulicę i gdyby Johnny mógł skupić się na powietrzu przed sobą, założyłby się, że mógłby dojrzeć cząsteczki kurzu latające w powietrzu. – Drugi tydzień z rzędu? – słyszy pomruk obok siebie, więc rzuca wzrok na Suckera. Chłopak wygląda na zrezygnowanego i w sumie Baby mu się nie dziwi, bo ta cała sprawa jest obrzydliwie monotonna.
Jeszcze kilka dni temu znaleźli spokojny kąt w rogu warsztatu i spokojnie zaczęli wygrzebywać informacje o Foshu. Nic ciekawego - rzadko aktualizowany profil na Facebooku zapełnionymi pseudo motywacyjnymi cytatami, dziwnie pusty Twitter, kilka zdjęć z jego twarzą, najprawdopodobniej jeszcze z akademii. Johnny już był gotowy polecieć na posterunek i tam włamać się do danych przez lokalne Wi-Fi, ale ktoś wyżej usłyszał o jego głupim planie i dostało mu się po głowie, zanim mógł cokolwiek zaplanować. Coś o niebyciu nawet pełnoprawnym członkiem gangu, idiotyzmie czy czymś innym, wyłączył się, jak tylko zaczęli go ochrzaniać. Więc akcja nie zapowiadała się na ciekawą i pełną adrenaliny.
Tydzień temu zostali na tyłach, decydując się na nie podążanie za Foshem po tym, jak wyszedł z knajpy. Pomysł był Johnnego i może faktycznie powinni byli pójść za policjantem, ale była prawie północ i raczej nawet ślepy zauważyłby dwie postacie śledzące go aż do jego domu. Tym bardziej pies, który pewnie nie dość, że ma na sobie zawsze paralizator, to pewnie jeszcze pistolet w kaburze i możliwości zamknięcia ich obu na dobre, gdyby coś mu nie pasowało.
Więc zostali wtedy za winklem, z niedopalonymi papierosami i gołymi ramionami (tak naprawdę to tylko Johnny miał wtedy odkryte ramiona, w końcu dał swoją kurtkę Suckerowi), obserwując siedzącą na obdartej kanapie kobietę. Faktycznie, Sucker miał rację, nie wyglądała na podejrzaną.
I teraz, tydzień później, nadal nie przypomina kryminalistki. Ani zachowaniem, ani wyglądem. Fosh wygląda praktycznie tak samo, w swoim czarnym płaszczu i jasnej koszuli. Baby wsuwa dłonie do kieszeni spodni, wzrusza ramionami.
– Może randka?

poniedziałek, 23 listopada 2020

Od Shaylyn cd Christiana

Nie wiedzieć czemu, miała wrażenie, że wyczuwa w nim jakąś zmianę. Nie potrafiła stwierdzić, skąd dokładnie takie odczucia się brały. I na ile nie wyolbrzymiała pewnych zachowań. Zmianą jakiej była pewna w stu procentach był brak odpowiedzi na jej prowokację. Zaskoczył to ją dość poważnie, a nawet przemknęła jej myśl, że może jednak chłopak nie jest zainteresowany i powinna sobie darować. Iść uprzykrzać życie komuś innemu. Wpatrzyła się w jego oczy próbując coś z nich wyczytać, podczas ich leniwych ruchów.
- Zależy - odpowiedziała powoli, przesuwając jednak jedną z dłoni na jego bark.
- Od czego?
- Od dnia, chwili, partnera… Wielu czynników – powiedziała, odwracając na moment wzrok. Po chwili jednak wróciła do jego ciemnobrązowych oczu. – Chociaż wolę takie bardziej… gibkie? Oj no nie odbieraj tego jak pokraczną próbę flirtu – zaśmiała się, kiedy chłopak uniósł głowę, aby spojrzeć w sufit. Wyglądało jakby błagał wszystkie siły o cierpliwość. Nie do końca wiedziała też, dlaczego nie odpowiadał na jej wcześniejszy flirt. – Może niezbyt fortunnie ujęłam to, że ćwiczyłam pole dance… i balet.
Chłopak spojrzała na nią z widocznym zaskoczeniem. W cale nie dziwiła jej jego reakcja. Jakoś nikomu nie pasowała do tego tańca. Oczywiście jak już się przyznała do pobierania w przeszłości nauk w tym tańcu. Może dlatego, że w pewnym momencie zaczęła czuć się tam jak nie pasujący element? Baletnica zazwyczaj kojarzyła się ze kimś delikatnym, niewinnym i bezbronnym. A ona no cóż… Daleko było jej do tego stereotypu. Od kwiecistych wzorów na spódnicach, wolała ciemniejsze barwy i spodnie. Jasne do klubów, czy czasem na rodzinne spotkania lubiła założyć sukienkę, jednak najlepiej czuła się w dresie. Podkulanie ogona pod siebie nie wchodziło w grę, gdyż wolała sama walczyć o siebie. A jej niewinność już dawno odeszła w zapomnienie. Pole dance za to całkowicie wpasowywał się w jej prowokacyjną stronę.  
- Naprawdę? – Odezwał się w końcu.
- Tak wiem, nie spodziewałeś się po mnie – odpowiedziała, tradycyjnie wywracając oczami.
- Znaczy nie chodziło mi, że moim zdaniem się nie nadajesz czy coś – zaczął szybko, a pod dłońmi doskonale mogła poczuć jak jego mięśnie napinają się.
- Spokojnie, wiem, że nie miałeś niczego złego na myśli –powiedziała patrząc mu ponownie głęboko w oczy. - Jesteś dziś jakiś strasznie spięty, Juleczku. Spokojnie, nie mam zamiaru odstawić powtórki z rozrywki, z naszego ostatniego tańca. Wystarczy mi takich wyskoków z obcymi mi facetami na jakiś czas…
Chłopak uśmiechnął się pod nosem, jednak darował sobie skomentowanie tego. Rozgryzienie tego faceta naprawdę nie było proste. W jednej chwili był dupkiem, który rozjeżdżał cię na chodniku, a w drugiej tańczył z tobą wolnego, trzymając grzecznie rączki na biodrach.
- Marrero, nie płacę ci za obściskiwanie się z jakimiś pannami! – Silne ramię pociągnęło niespodziewanie chłopaka do tyłu, odwracając go w stronę starszego mężczyzny.
Dziewczyna wręcz automatycznie złapała za ramię chłopaka, jakby próbując zahamować go przed zrobieniem czegoś głupiego.
- Ale w przerwie mam prawo robić, co mi się podoba – warknął Julian, patrząc mu hardo w oczy.
- Minuta i widzę cię przy barze – odpowiedział puszczając go.
Odprowadzili go wzrokiem, po czym brunet odwrócił się ponownie do szarowłosej. Shay uświadomiła sobie, że wciąż trzyma ręce na jego ramieniu, zabrała je ukrywając swoje zażenowanie.
- Lepiej wracaj do pracy, bo nie chcę mieć cię na sumieniu. Teoretycznie jakby cię wylali mogłabym zatrudnić cię u siebie, ale ze względu na Xava i do tego Hardina byłby to dość średni pomysł… - Zaśmiała się nerwowo. – Dzięki z taniec, mimo że nie mieliśmy szans na coś żywszego – dodała całując go krótko w policzek i odsunęła się, chcąc odejść. Powstrzymała ja dłoń chłopaka, zaciśnięta na jej nadgarstku.
- Wiesz, w sumie za moment kończę pracę, więc…
- Więc może zdążysz mnie jeszcze złapać –wtrąciła z jej typowym uśmieszkiem. – A teraz wracaj do roboty.
Chłopak odszedł oglądając się jeszcze przez moment za ramię. Shaylyn pomachała mu, jednocześnie drugą ponaglając go. Naprawdę źle by się czuła ze świadomością, że mogłaby być w jakimś stopniu odpowiedzialną za wyrzucenie go z pracy. Po jego specjale, który dla niej przygotował, miała wrażenie, że jednak robił to z pasją. Podejrzewała, że nie było to jego jedyne źródło utrzymania, ale i tak nie chciałaby nigdy namieszać w jego życiu. Co niejako robiła, nie wchodząc stąd jak tylko go zobaczyła. Nigdy nie mogła mieć pewności, że Xavier nie posłał za nią ogona, który uprzejmie by na nią doniósł.
- A co tu się wyprawia – rozległo się przy jej uchu, wyrywając ją z zamyślenia.
Krzyknęła zaskoczona i spojrzała rozszerzonymi oczami na blondyna. Ten poruszał sugestywnie brwiami z zawadiackim uśmiechem. Trzepnęła go w ramię wywołując jeszcze większe jego rozbawienie.
- Jesteś psychiczny, mówiłam ci to kiedyś? Przestań się do mnie zakradać, jak nie chcesz kiedyś oberwać – powiedziała odwracając się do niego przodem.
- Ty nie próbuj mnie rozproszyć, tylko się spowiadaj… Co to za jeden?
- A co jesteś zainteresowany? – Zapytała unosząc brew.
- Nawet jeśli, to on raczej upatrzył sobie ciebie… I vice versa, coś tak czuję na mój nos… Jaki byłby ze mnie przyjaciel, gdybym ukradł ci faceta.
Szarowłosa zaśmiała się, kręcąc głową. Czasami się zastanawiała, co by zrobiła bez tego wariata. Złapała go za rękę, ciągnąc w stronę parkietu.
- Skończ już gadać głupoty i chodź tańczyć…
- A zatańczymy przytulańca? – Zawołał za nią proszącym tonem, aby się z nią podrażnić.
- Jeżeli zaraz nie skończysz, to nasz taniec skończy się to moim kolanem w twoim kroczu.
Chłopak uniósł wolną dłoń w poddańczym geście, po czym przyciągnął ją bliżej do siebie. Po chwili jednak obrócił ją szybko wokół własnej osi, włączając się w tańczący tłum. Wypędziła z głowy wszystkie niechciane myśli i oddała się całkowicie muzyce. Colin kręcił nią piruety, aż nie raz kręciło jej się w głowie, jednak z jej ust nie schodził wesoły uśmiech. Od czasu do czasu jej spojrzenie padało w stronę baru, gdzie napotykało ciemnobrązowe oczy skierowane na nią. Kontakt wzrokowy jednak szybko się urywał, kiedy blondyn ponownie obracał nią lub wyginał ją mocno do tyłu. Podczas jednego z takich wygięć musiała mocno uczepić się jego barków, aby nie przewrócił jej na parkiet. Przetańczyli kilka następnych piosenek, aż w końcu zeszli ciężko oddychając i oparli się o ścianę w celu odpoczynku. Dziewczyna oparła głowę o jego ramię, mimowolnie  przenosząc wzrok na bar. Julian szybko uwijał się z wpadającymi zamówieniami, jednak wydawało jej się, że w jego postawie widzi jakiś napięcie. Ciekawiło ją co wywołało to spięcie. Nie mogła dłużej się zastanawiać, kiedy chłopak stojący obok niej, mimo jej lekkiego oporu, pociągnął ją ponownie w stronę parkietu.

Juleczku, skarbie?

(1042 słów)

niedziela, 22 listopada 2020

Od Christiana cd Shaylyn


Możliwe, że jednak ta dziewczyna, która stała właśnie przed Christianem była inna. Inna, ale w dobrym znaczeniu, może właśnie tej inności szukał ? Ciemnowłosy może nie był dosłownie za pokojem, ale jego wierność wobec Hardina była duża i zawsze go popierał. Jednak i jego męczyła ta kłótnia między kuzynostwem. Gdyby się dogadali, znowu by byli najpotężniejsi w całej Ameryce.... może kiedyś się to stanie? Kto wie.. A towarzystwo, w którym się obracał Chris, było pełne nienawiści do wrogiego gangu. Dlatego tak bardzo się zdziwił na jej wypowiedź. Miło było poznać osobę, która w końcu miała inne poglądy od wszystkich, swoje poglądy.
- Hallo. - dziewczyna pomachała dłonią przed twarzą chłopaka, który był widocznie przez chwile zamyślony. Spojrzał na nią z pytającą miną. - Mówiłam, że mógłbyś się popisać swoimi zdolnościami, skoro tu pracujesz. - Przewróciła teatralnie oczami.
- Aaaaa. - Podrapał się po karku i się zaśmiał. Ponownie nachylił się nad dziewczyną. - A co panienka sobie życzy ?
- Zaskocz mnie. - Powiedziała dość pewnie siebie. Delikatnie przegryzła swoje pełne wargi. Chłopakowi aż podniosło się ciśnienie, jednak nie dał po sobie tego poznać.
Uśmiechnął się szeroko i zabrał się do roboty. Nie wiadomo czemu chciał wypaść przed dziewczyną jak najlepiej. Wyją z szafek półprodukty, które były mu potrzebne, wyjął także lód z mini zamrażarki i zmielił go w blenderze, następnie dodał wódkę, malibu, mleczko i syrop czekoladowy. Kątem oka widział, jak dziewczyna uważnie mu się przygląda. Dlatego starał się ukryć to, co dodawał, chciał, aby to była dla niej niespodzianka. Sięgnął z wysokiej półki kieliszek koktajlowy, idealnie ozdobił go sosem czekoladowym i przelał wszystko z blendera do kieliszka. Zrobił to naprawdę szybko, ale co się dziwić skoro znał się na swojej robocie. Pracował jako barman już trzy lata i jeszcze mu się to nie znudziło.
- Proszę bardzo mój specjał dla Ciebie. - Postawił kieliszek przed nią i oparł się o blat, niecierpliwiąc się, aż spróbuje.
Wzięła kieliszek w swoje drobne dłonie i zamoczyła usta w alkoholowej substancji, po czym upiła łyk. Postawiła z powrotem kieliszek na barku, spojrzała mu głęboko oczy. Chris od razu zauważył, że biała ciecz została na jej ustach. Miał straszną ochotę pocałować ją, jego głowa znowu zaczęła wyobrażać sobie zdecydowanie za dużo. Ahh ta jego zmiana charakteru i osobowości. Shay ciągle patrzyła mu głęboko w oczy, po czym delikatnie i powoli oblizała usta. Jego mózg wariował, jakby włączył się alarm podniecenia.
- "Muszę zachować spokój". - Pomyślał sobie i głośno przełkną ślinę. Na pewno to usłyszała pomimo głośnej muzyki. - Jak ci smakowało ? - Postanowił nie dać się dziewczynie, która znikąd znowu chyba chciała go sprowokować. Wiedział, że gdyby się na nią teraz rzucił, zniszczyłby wszystko, więc zdecydowanie wolał się uspokoić.
- Powiem ci Julek, że bardzo dobre. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem. Zaraz, zaraz czy ona z nim filtruje? Chyba tak. Chris musi to wytrzymać, może dzięki temu lepiej będzie o nim myślała. - Idziesz zatańczyć ? - Zapytała nagle.
- Jestem w pracy. - Powiedział stanowczo, chyba to ją trochę zdziwiło. Może to zabrzmiało trochę za surowo. Dziś Chris był pełen obaw. Naprawdę polubił ją i nie chciał jej zawieść swoim nędznym zachowaniem.
- Nie chcesz ze mną zatańczyć. - Tym razem to ona się nachyliła. Zrobiła minę smutnego kociaka. Wyglądała tak uroczo, że nie mógł jej odmówić. Uśmiechną się pod nosem i po chwili pojawił się obok mnie.
- No ja ci pokazałem, jak robię drinki, a ty pokaż, jak ładnie tańczysz. - Chwycił ją za dłoń i okręcił ją wokół jej własnej osi. Dj puszczał świetne, ruchliwe piosenki. Gdy byli już na środku parkietu, pojawiła się wolny kawałek. - No nie. - mruknął niezadowolony. Chciał potańczyć coś szybkiego i szalonego.
- Nie marudź. - Przewróciła teatralnie oczami, a on się zaśmiał. Położył dłonie na jej biodrach, a ona swoje delikatne dłonie położyła na szyi.
- Lubisz takie wolne kawałki? - Zapytał zaciekawiony. Patrzył jej głęboko w oczy, a jego dłonie, były w jednym miejscu na biodrach.

Shay? Następne będzie lepsze!!!

(622 słów)

sobota, 21 listopada 2020

Johnny Mendoza

Dane | Proszę państwa, oto przed wami Johnny Mendoza. Zostawcie czapki na głowach, wystarczy Johnny (W dowodzie John Diego Mendoza, choć praktycznie nikt tak się do niego nie zwraca).
Pseudonim | Paradoksalnie (albo może i nie, może faktycznie do niego to pasuje) przyczepiła się do niego ksywka Baby (bynajmniej nie w znaczeniu dziecko, tutaj chodzi o ten wyraz okazujący przejaw zamiłowania). Cholera wie czemu, bo planował mieć inny alias, ale ktoś kiedyś do niego rzucił tym przezwiskiem i jak rzep się przyczepiło. W internecie znany jest jako l0v3r60y (czyli najbardziej irytująca na świecie pisownia słowa 'loverboy').
Płeć i orientacja | Mężczyzna, choć z jego kolorowymi włosami i pomalowanymi paznokciami ktoś mógłby pomyśleć, że nie. Ale hej, jak Baby uważa się za mężczyznę, to mężczyzną jest. Biseksualny, chwali się, że wiedział od czternastego roku życia. Nawet ma wielką flagę w mieszkaniu, zawieszoną nad łóżkiem. No i ten tatuaż "love is love" na karku. Nie kryje się z tym.
Wiek | Równiutkie 26 lat na karku. Czasem trudno powiedzieć, czy to nie piętnastolatek, który tylko wygląda tak staro, bo z zachowania mało przypomina dorosłego faceta.
Praca | Obstawia dostawy i rozkładanie towaru w pobliskim Walmarcie. Mało ciekawa czy ambitna praca, ale za to daje mu pole do manewrowania towarami przemycanymi przez gang, gdy nie ma gdzie ich przechować na krótki czas. No i połączenie niebieski-żółty nie wygląda na nim tak źle, tym bardziej w połączeniu z nowiutkim kolorem włosów. Oprócz tego projektuje strony internetowe na zamówienie, ogarnia proste naprawy komputerów i jak ktoś ładnie poprosi (a raczej rzuci sporą sumą), to nawet i informacje sprzeda. W końcu hakerzy za darmo nie hakują, tak?
Klub motocyklowy i funkcja | Blackwood Beast. Prospect.
Osobowość | Przede wszystkim, Johnny jest niezwykle pozytywnym człowiekiem. Nie dość, że patrzy na świat przez różowe okulary i potrafi znaleźć plus każdej sytuacji, to jeszcze robi to wszystko na głos i próbuje namówić innych do swojej postawy. Bo choćby świat zapadał się wokół niego, hej, przynajmniej on jeszcze nie spadł, prawda? A nawet jeśli ma jakieś zwątpienia, to ich nie wyraża, bo za swój największy życiowy cel uważa pocieszanie innych. Czy robi to dobrze albo efektywnie, to już inna sprawa. Ale do bólu będzie chciał pomóc, czując się winny za zły humor innych, czy katastrofy, które ich spotykają. Nawet jeżeli on nie miał żadnego związku z tym, co się wydarzyło. Zawsze stawia samopoczucie innych przed swoim, potrafi przewrócić wszystko do góry nogami, by tylko druga osoba czuła się komfortowo, bezpiecznie. A jeżeli jemu się przez to dostanie, to hej, zawsze trzeba wliczać straty w rachunek. Poza tym to on, co to za strata. Jest tak pozytywną osobą, że tych większych pesymistów może naprawdę szlag trafić, gdyby mieli spędzić z nim więcej czasu. Rozsiewa wokół siebie taką pogodną aurę, bo uśmiech rzadko kiedy schodzi mu z twarzy, czy to z grzeczności, czy szczerze, łazi tak, wyszczerzając szereg białych zębów. Uważa, że każdy jest dobrym człowiekiem, nawet jeżeli jego pierwsza styczność z kimś namalowała go w złym świetle. Niezwykle energetyczny – szybkie gesty, tysiąc wyrazów twarzy zamkniętych w kilku sekundach, drżąca pod stołem noga, przeskakujący z przedmiotu na przedmiot wzrok – to po prostu jego sposób bycia, do którego trzeba się przyzwyczaić. Zdarzało się, że przez kumulację tego i ten jego chorobliwy optymizm był nazywany infantylnym. Jest to bardziej fasada, którą przyjmuje przed ludźmi, niż czysta cecha charakteru. Jakby chciał nadrobić za te lata, gdy nadstawiał kark, tylko żeby mieli z ojcem czym zapłacić podatki, a powinien być wtedy jeszcze dzieckiem. Porywczy i impulsywny, często najpierw czyni, potem myśli. Zdarza mu się nie zastanawiać się i podejmować decyzje nagle, by dopiero później zdać sobie sprawę, co zrobił. Czasem wychodzi mu to na dobre, ale w większości sytuacji... no cóż, nie wszystko kończy się dobrze. Baby to czystokrwisty ekstrawertyk - baterie doładowuje w towarzystwie ludzi, a gdy dłużej jest sam, od razu źle się czuje. Dlatego wszędzie targa ze sobą znajomych, a jak znajomi nie mogą, to kota. Jest jedną z tych osób, która nigdy nie wie, kiedy przestać mówić. Bo jak jego myśli zaczną wylewać się na język, a potem w przestrzeń (a nie ukrywajmy, myśli Johnnego galopują w niezwykle szybkim tempie) to trudno mu się ten potok słów tak o, zatrzymać. Gada dużo, ale tak naprawdę nie musi w ogóle się odzywać, żeby przekazać swoją wiadomość - a to wzruszy ramionami, to przewróci oczami, zmarszczy czoło, westchnie, zaciśnie szczękę czy przymruży oczy. Dość dosadny, choć nie ma to w sobie żadnego głębokiego, złego celu. Powie coś, rzuci szczerością, czasem i taką aż do bólu i nawet nie zda sobie sprawy z tego, że kogoś zranił. Nie umie trzymać rąk przy sobie - kiedy tylko będzie na to okazja, będzie cię przytulał, trzymał za rękę, klepał po plecach, łapał w czasie rozemocjonowania; przestrzeń osobista to pojęcie mało znane dla Johnnego. W ogóle jest niezwykle czuły fizycznie, dotykalski, czy chodzi o związki platoniczne, czy romantyczne. Jest w stanie przytulić osobę, którą dopiero poznał, ba, wcale z tym nie ma problemu. Jeżeli czegoś nie zrobi od razu, jest duża szansa, że o tym po prostu zapomni. Dlatego z jego kalendarza wystaje tysiąc kolorowych karteczek, a w telefonie miga co najmniej dziesięć przypomnień. Nie jest leniwy, o nie, tylko ma pamięć złotej rybki. Albo gorszą. Nie znajdziesz go pochylającego się nad detalami, niezwykle szybko się nudzi i często porzuca w pół dokończone rzeczy na pastwę losu. Ale znowu, nie przez lenistwo, po prostu jest hiperaktywny i jego mózg każe mu robić tysiąc rzeczy na raz. Przez to też szybko się irytuje, jak coś nie idzie po jego myśli. Bo mimo tej tendencji do rozpoczynania tysięcy projektów na raz, Johnny jest perfekcjonistą i ubolewa, jak nawet najmniejszy szczegół nie wyjdzie, tak jak planował. Oprócz nadmiernego prowokatorstwa, Baby cechuje jeszcze chorobliwa wścibskość i wtykanie nosa w nie swoje sprawy za wszelką cenę. Do tego dochodzi jeszcze ta jego chęć pomagania i wiązania się w problemy innych. Czy tego chcesz, czy nie, wkręci się w następną akcję, pierwszy zgłosi się jako ochotnik do wzięcia udziału w najbezsensowniejszej i najbezpieczniejszej akcji. Bo nadstawiać karku lubi, z reguły nawet nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Może to przez ten jego optymizm? Uwielbia dopytywać się innych o ich życie prywatne, nawet jeżeli dobrze wie, że nie powinien. Potrafi zagadać do całkowicie obcej osoby ot tak, bo nie ma co robić. Do tego lubi flirtować, nawet gdy zdaje sobie sprawę z tego, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Baby jest okropnym słuchaczem. Nieważne jak bardzo próbuje, jego skupienie sięga maksymalnie pięciu minut, potem musi zmienić punkt zainteresowania, inaczej oszaleje. Ale za to rozpraszać umie świetnie i jeśli wie, że ktoś jest w złym stanie, stawia na swoje gadanie. Pędzący tok myślenia pomaga mu w takich sytuacjach, bo ktokolwiek będzie spędzać z nim czas, nigdy nie będzie się nudzić, to gwarantowane. Naprawdę mało rzeczy bierze na poważnie, większość zbywa machnięciem ręki, wzruszeniem ramion, czy parsknięciem śmiechu. Johnny nie ma problemu z kłamaniem. Fakt, nie zawsze mu to wychodzi, ale z reguły są to małe, białe kłamstewka. Bo jeżeli ma szansę polepszyć komuś dzień, podnieść kogoś na duchu, czy wyrwać się z kłopotów bez większych konsekwencji, to te kłamstwa tylko pomagają, prawda? To są takie dobre, potrzebne czasami kłamstewka. Zabarwianie rzeczywistości. Ciekawie działa jego system wartości, bo Baby nienawidzi, kiedy ktoś rzuca kłamstwa w jego stronę.
Uwielbia obnosić się z tą swoją innością i nie przeszkadzają mu spojrzenia przechodniów, bo znowu ma inny kolor włosów, czy paznokcie pomalowane na jakiś odblaskowy kolor. Nie martwi się opiniami innych, idzie swoją drogą, niezależnie od tego, co mają do powiedzenia ludzie. Dużo rzeczy uchodzi mu na sucho tylko dlatego, że jest charyzmatyczny. Przynajmniej bardziej charyzmatyczny niż większość społeczeństwa. I może nie jest jakiś wysoce inteligentny czy oczytany, ale wszystko to nadrabia tą swoją charyzmą, empatią i dobrocią.
Aparycja | Przede wszystkim Johnny jest niezwykle łatwo rozpoznawalną osobą. Trudno o kogoś, kto wyróżniałaby się z tłumu bardziej niż on. Metr siedemdziesiąt trzy wzrostu, czyli nieco poniżej średniej (ale jemu to nie przeszkadza, ba, nawet chwali sobie niższy wzrost, bo przynajmniej może założyć raz na jakiś czas buty na platformie, które dodają mu jakieś pięć, sześć centymetrów), wagę ma przeciętną, niecałe siedemdziesiąt kilo, co daje mu idealną masę ciała, przynajmniej według BMI. Budowa ciała również jest dość standardowa – nie jest zbytnio umięśniony, ale nie cierpi na całkowity brak mięśni i wystające żebra. Tutaj ta przeciętność się kończy. W oczy najbardziej chyba rzucają się tatuaże, a jest ich sporo. Spokojnie naliczyłby sto, może i więcej pojedynczych wzorów (bo chociaż ręce ma praktycznie całkowicie pokryte tatuażami, nie jest to jeden spójny rękaw, tylko wiele różnych projektów). Większość wszystkich znajduje się na jego rękach. Poza tym ma trzy na twarzy, trzy na szyi, dwa nad każdym kolanem, kolejne dwa na prawej łydce. Z tych bardziej widocznych można wyróżnić dużą łapę po prawej stronie szyi (jeden z pierwszych tatuaży, miała być psia, wyszła bardziej niedźwiedzia, ale Baby nawet nie zapłacił za dziarę, więc cieszy się, że nie dostał infekcji przez swoją młodocianą głupotę), zarys pułapki na prawym policzku (trudno powiedzieć, czy to żart związany z tamtym poprzednio wspomnianym tatuażem, czy ma on jakieś swoje odrębne znaczenie), obok niej znak firmy ojca (obiecał sobie, że nawet jeśli nie pójdzie w jego ślady, to jakoś będzie pomagał. Czy tatuaż w czymkolwiek pomógł, trudno powiedzieć. Wiele osób myli go ze znakiem funta, bo praktykant, który go dziarał coś schrzanił, jeśli chodzi o górną część literki E. Ale hej, przynajmniej Baby wie, co ten tatuaż oznacza) i napis LOVERBOY przy uchu z drugiej strony. Literki na palcach składają się w napis TRUE LOVE. Po lewej stronie szyi widnieje wzór palm z zachodem słońca z lewej strony szyi (na uczczenie nowego życia w słonecznej Kalifornii), a ostatnio na przełyku pojawił się też sztylet w płomieniach, najnowsza zdobycz. Skupiając się na twarzy, można zauważyć prawie perfekcyjnie równy nos ze srebrnym nostrilem po lewej stronie i dość wyrazistego koloru usta z białymi zębami wyszczerzonymi w uśmiechu. A uśmiech ma ładny i do tego zaraźliwy, przynajmniej tak mu mówią. Jakby ktoś się przyjrzał jego uszom, mógłby zauważyć na nich ślady młodzieńczych wybryków z tunelami. Kolczyków już nie nosi, ale przekłucia zostały i można spokojnie przejrzeć małżowinę na wylot. Przy prawym uchu i za nim ciągnie się cienka blizna – wspomnienie po operacji i szwach. Podobno farbowane włosy odrastają ciemniejsze niż naturalnie. Jeżeli to prawda, to włosy Johnnego powinny być w odcieniu najczarniejszej czerni. Własnego koloru nie ma na głowie od ponad ośmiu lat. Jego włosy przeżyły wszystko – od wybielania do platyny po niebieski, zieleń, blond, brąz, czerwień i róż. Teraz, po wielu latach niestabilnych zmian jego włosy są systematycznie wymienianie między odcieniem platyny (czasem nawet i bieli czy szarości, choć wszystko wygląda tak samo z daleka) i łagodnego różu. Akurat w tej chwili, trudno w sumie powiedzieć czemu, czy przez chęć drastycznej zmiany, odnalezienia siebie, czy po prostu kaprysu, włosy Johnnego mają intensywnie lazurowy kolor. Jeśli chodzi o fryzurę, jest to najprostsza z najprostszych – wygolone boki i tył z dłuższą grzywką. Ciemne brwi są jedynym wspomnieniem naturalnego koloru włosów. Baby ma blady odcień skóry, za co dostawało mu się trochę w dzieciństwie, bo w końcu oboje jego rodziców jest rodowitymi Meksykanami. Dlatego uchodzi za pierwszego lepszego białego Amerykanina. Piwne oczy podobno w mocnym słońcu bardziej przypominają ciemną zieleń. W swoim wyglądzie Baby nienawidzi tego swojego wysokiego czoła (podobno gen po dziadku od strony matki), narzeka, że przez to wygląda pięć razy starzej. W dodatku ma te odstające uszy, ale na nie uskarża się jakoś mniej. Przynajmniej rzadziej. Jeśli chodzi o ubiór, to trudno jakkolwiek sklasyfikować styl Johnnego. Uwielbia wygrzebywać starocie z lumpeksów, bo jak sam mówi, są oryginalne i vintage. Lubi wszelkie luźnie koszule w szalone wzory, wygodne dżinsy, przyduże swetry, koszulki z nazwami mało znanych zespołów (pretekst, żeby zacząć o nich gadać i pokazać znajomym najlepsze piosenki). Tysiące warstw, czy to golf pod koszulką i narzucona na to flanela, albo kołnierzyk wykrochmalonej koszuli wystający zza dużej bluzy jakiegoś uniwersytetu – im więcej, tym lepiej, nawet jeżeli ma się utopić w kalifornijskim słońcu. W dodatku ma dziwne zamiłowanie do czapek, czy to beanie, czy takich z daszkiem. Jeżeli obudzi się z wystarczającą dużą ilością adrenaliny we krwi (a może odwagi, trudno powiedzieć), potrafi założyć na siebie spódnicę, taką dłuższą, do kostek, która bardziej przypomina spodnie o baaardzo szerokich nogawkach, niż spódnicę. Bo hej, najważniejsza jest wygoda i samopoczucie, tak? A w sumie nie aż tak tragicznie wygląda, więc czemu nie? Uwielbia wszelkie srebrne łańcuchy i łańcuszki, naszyjniki i wisiorki, przypomina w tym trochę srokę. Ogólnie przepada za biżuterią. Nosi pierścionki, czasem nawet bransolety (choć praktycznie zawsze stare opaski z koncertów i festiwali obejmują jego nadgarstki), ale nawet gdy pozbędzie się innych świecidełek, na szyi zawsze ma minimalnie jeden łańcuszek (oprócz wiecznego nieśmiertelnika, z którym się nie rozstaje, a jeżeli nie pasuje mu do stroju, to chowa go pod ubranie). Oprócz tego jest dość rozpoznawalny po tym, że zawsze ma pomalowane paznokcie. Za każdym razem inaczej: raz czarne, drugi raz białe, czy inny kolor, czasem i nawet z brokatem – nigdy nie w naturalnym odcieniu.
Historia sprzed dołączenia do klubu | Wszystko zaczęło się od tego, że Diego Mendoza przypadkiem trafił do jednego z szemranych zaułków El Paso gdzie, jakimś cudem, został wkręcony w nielegalny wyścig. Przegrał pieniądze, ale za to miał szansę poznać zwycięzcę, Ramonę Díaz. Traf chciał, że zaczęli wpadać na siebie coraz częściej, jakby los miał w planach połączenie ich. W 1992 roku wzięli ślub i po dwóch latach na świecie pojawił się ich syn. Dzieciństwo Johnny spędził na walizkach, bo ojciec jeździł po prywatnych willach, zajmując się organizacją ogrodów miliarderów, a matka szybowała między El Paso, Mexico City i pojedynczymi miastami na granicy dwóch państw. Systematycznie zmieniał szkoły, z anglojęzycznych na hiszpańskie, raz w USA, raz w Meksyku (na szczęście od urodzenia miał podwójne obywatelstwo, więc z tym nie było problemu), nie utrzymując nigdy bliższych znajomości ze szkolnymi rówieśnikami, zawsze sam. Dwunastoletni Johnny praktycznie nie widywał matki, która znikała na tygodnie, wyjeżdżając w głąb Stanów na delegacje (przynajmniej tak były przez nią nazywane). Po roku praktycznej nieobecności w domu zostało postanowione, że cała rodzina przeniesie się do Chihuahua, gdzie Ramona miała mieć bardziej stabilną posadę. Wyglądało na to, że wszystko się ustatkowało. Diego otworzył salon i Edén przestał istnieć na granicy świadomości i plotek, a stał się jedną z bardziej prestiżowych firm ogrodniczych w Meksyku. Matka przestała znikać z domu i na konto zaczęły napływać pieniądze. Wszystko było dobrze. Za dobrze. Lato 2008 roku przyszło szybko i miało nie różnić się od wszystkich innych. Jednak było inaczej. Pewnego wieczoru Ramona zniknęła z domu, wspominając coś o wyścigu. Nie wróciła.
Trudno było Diego otrząsnąć się z żałoby, w której się pogrążył. Zamknął firmę i popadł w katatonię. Bez matki i stabilnego napływu gotówki (chociaż nie zawsze była zebrana w legalny sposób, przynajmniej na wszystko wystarczało), pieniędzy powoli zaczęło brakować. Jedzenia było zbyt mało, nawet lunche w szkole były za drogim wydatkiem. Dlatego synalek postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęło się od małych rzeczy, takich jak zabieranie pojedynczych przedmiotów z pobliskiej bodegi. Potem zmieniło się w torebki starszych, nieuważnych pań na przystankach autobusowych oraz portfele i telefony z bezmyślnie pozostawionych samochodów. Drobne kradzieże przekształciły się w sprzedaż narkotyków i obrót broni. Johnny wpadł w błędne koło przestępczości, ale przynajmniej mieli z ojcem pieniądze. Różni ludzie różnie radzą sobie z żałobą. Dla Johnnego był to dreszczyk adrenaliny i tępy ból maszyny do tatuażu. Jak tylko skończył liceum, postanowił pomóc ojcu wrócić do pionu w inny sposób. Po tym, jak zamknęli jednego z jego wspólników (a on sam był niezwykle blisko aresztu), nie chcąc sam wylądować za kratkami i pozbawić ojca źródła dochodu, Johnny przekonał starego Mendozę do przeprowadzki do Kalifornii i rozpoczęcia życia od nowa. Tam Diego otworzył Edén po raz kolejny. Firma szybko zyskała popularność w światku celebrytów i ojciec mógł zająć się czymś, co nie przypominałoby mu o stracie. Johnny zapisał się do pobliskiego community college i po dwóch latach ukończył naukę. Z tytułem technika informatyka zaczął dorywcze prace w okolicy, w wolnym czasie zagłębiając się w kody. Wtedy również w życiu Mendozów pojawiła się Justine McCarthy. Po niecałym roku związku wzięła z Diego ślub cywilny i nagle z dwójki osób rodzina powiększyła się do czterech. Sam Baby, nie mając ochoty integrować się z nową częścią codzienności (bo według niego Justine zdecydowanie zbyt szybko i nagle pojawiła się w ich życiu) skupił się na kodowaniu i wygrzebywaniu informacji, zamknięty w pokoju, z muzyką bijącą po uszach. Po jakimś czasie stał się dość rozpoznawalny między innymi hakerami w obrębie Kalifornii. Tak właśnie złapał zainteresowanie Blackwood Beast. Potrzeba adrenaliny i wyrwania się z domu wygrała nad kwaśnymi wspomnieniami (ostre spojrzenia i ostre noże matki, bijące w gardle serce, po tym, jak znowu omsknął się o zderzenie z policjantem) i tak właśnie Baby wylądował w kryminalnym półświatku po raz kolejny. Ale teraz będzie lepiej. Przynajmniej tak wmawia sobie Johnny.
Rodzina i przyjaciele
  • Diego Mendoza– ojciec, rodowity Meksykanin i dumny kontynuator rodzinnej firmy Edén, zajmującej się luksusowym ogrodnictwem. Mimo tego, że nie popiera decyzji syna o wstąpieniu do gangu, wie, że jego wkład pomógł w utrzymaniu domu, dopóki nie pojawiła się macocha. Mają z Johnnym dobry kontakt, chociaż z dnia na dzień pogarsza się, niby powoli, ale wciąż, niezmiennie. Baby nie jest zły na niego, że znalazł sobie kobietę, ba, wręcz się cieszy, bo wciąż pamięta stan ojca po śmierci matki, ale wciąż czuje lekki niesmak do całej sytuacji.
  • Ramona Díaz Mendoza – matka, zmarła w wypadku dwanaście lat temu. Sama zajmowała się szemranym biznesem i brała udział w nielegalnych wyścigach (przez jeden z nich właśnie straciła życie) i Johnny sam nie wie, czy to dlatego poszedł w jej ślady, czy może dlatego, że nie miał innej opcji. Mimo swojej ostrej i nieprzewidywalnej fasady była ciepłą i dbającą kobietą, a przynajmniej tak została zapamiętana przez rodzinę. Johnny zdążył przez dekadę wyrzucić z głowy złe wspomnienia związane z Ramoną i teraz trzyma tylko te pozytywne. Prawdopodobnie ojciec zrobił to samo. Ale co mają robić, wyliczać wady kogoś, kto już dawno zniknął z powierzchni Ziemi?
  • Justine McCarthy – macocha, wypalona gwiazda Hollywood. Zagrała w trzech znanych filmach i zniknęła z afiszów. Pieniądze i chęć zabawy została, więc szybko znalazła sobie mężczyznę do towarzystwa, a Diego Mendoza nie narzekał. Mimo trudnych początków ich związku kochają siebie. Przynajmniej tak to wygląda. To dobra, choć dosyć zastała w swoich poglądach kobieta. Próbuje być miła dla przyszywanego synka, ale i ona i Johnny dobrze wiedzą, że nigdy nie będą się uwielbiać, więc stawiają na tolerowanie się nawzajem (chociaż i tak Johnny nigdy w życiu nie mówił na nią "mama". I nie zamierza). Przynajmniej jej pozostałość po sławie daje im szansę na dogodne życie. No i prawdziwego, całego indyka na Dziękczynienie.
  • Harrison McCarthy – młodszy o dziesięć lat przyszywany brat, który pojawił się w domu razem z Justine. Jako jedyny poza ojcem wie, że Johnny jest członkiem Blackwood Beast i chociaż za nim nie przepada, nie wydał i nie zamierza go wydać. Ubzdurał sobie, że zostanie naczelnym bad boyem i również wstąpi do gangu, chociaż w jego przypadku chce to zrobić ot, tak, dla zachcianki. Na razie mu się to nie udało i nie wygląda, by wyszło na to w przyszłości. Gdyby nie to, że na siłę próbuje się wywyższać, nie byłby taki zły. No i gdyby nie podbierał Baby drobnych i trawy.
  • Valencía Moreño – pierwsza, która do niego podeszła, gdy dostał skórzaną kurtkę Blackwood Beast. Pomogła mu oswoić nowiutki motocykl i nauczyła zmiany perspektywy, z której oglądał macochę i jej dzieciaka. Trzymają się razem, w klubie i poza nim. Z Valencíi jest niezły drań, nie pozwala innym dyktować jej życia, niezależna jak mało kto. Niektórzy, nawet bliscy jej członkowie klubu, w życiu nie widzieli u niej innego wyrazu twarzy niż beznamiętna obojętność. Dba o Baby jak o rodzonego młodszego brata, chociaż nie różnią się na tyle wiekiem, by mogła się z tego tak tłumaczyć. Valencía i Johnny spędzają razem wieczory zalane stereotypową tequilą i nachosami, obgadując wszystkich w mieście hiszpańskimi szeptami, bo w końcu tutaj się mówi po angielsku, kto zrozumie?
  • Vanya Izaak Lazarev – ying do jego yang, Bonnie do jego Clyde'a (tylko tak platonicznie, bez romansu), Thelma do jego Louise. Vanya i Johnny dopełniają się w dziwnie perfekcyjny sposób, w pracy i poza nią. I choć Baby nie jest w sumie pewien, czy Sucker nazwałby go swoim przyjacielem, Johnny bez wahania powiedziałby, że Vanya jest jego powiernikiem, najbardziej zaufaną osobą, najlepszym przyjacielem. Do grobowej deski, czy coś tam. Przynajmniej Baby na pewno zapędziłby się do grobu, jeżeli miałoby to uratować życie Vanyi. Oby tylko ten myślał tak samo.
Partner/Zauroczenie | Dawno nie spędził z nikim więcej niż jedną, dwie noce. Niby mówi, że jemu to tam nie przeszkadza, ale gdzieś tam w głębi, w środku, nie pogardziłby drugą połówką.
Głos | blackbear 
Pojazd | Harley–Davidson VRSC  z 2012 roku, siła estetyki matowej czerni. Do zestawu ma kask w tym samym kolorze, z czerwonym obrysem otwartego oka za szybą z lewej strony. Jeżeli ma wykonać jakąś dłuższą podróż, to rusza po swojego Cadillaca Coupe de Ville , prosto z lat pięćdziesiątych. Systematycznie co pół roku ma zmieniany kolor lakieru. Teraz, po ponad roku pudrowego różu, wóz przeszedł metamorfozę, żeby pasować do najnowszych włosów Johnnego.
Zwierzak | Cleopatra
Ciekawostki |
  • Przez wypadek z bronią Johnny jest niedosłyszący na prawe ucho. Na szczęście ślepak jedynie drasnął głowę chłopaka, ale zamiast wielkich blizn (pozostała mu ta mała, bo szybko przewieźli go do pobliskiego szpitala) ostał mu się nadwyrężony słuch. Osiemnastoletni wtedy Baby dość szybko nauczył się języka migowego (łagodnie mówiąc, miał na tę naukę niezłe parcie, bo tygodnie nudy w szpitalnym łóżku nie były dobre dla jego psychiki, więc chciał zająć się czymkolwiek), chociaż lewe ucho jest stuprocentowo sprawne (w prawym nie słyszy praktycznie nic, choć szumy, tak czy siak, czasami się pojawiają). Dlatego zdarza mu się migać podczas rozmowy i z reguły, jeżeli kogoś słucha, przekręca głowę (przez co czasem wygląda jak ogłupiały szczeniak z filmików internetowych) tak, by lepiej słyszeć. Nie przeszkadzają mu pytania innych, ale nie uważa siebie za ani trochę mniej sprawnego od tych, którzy słyszą perfekcyjnie z dwóch stron.
  •  Do jakiejkolwiek dłuższej pracy przy komputerze zakłada okulary ze specjalnymi szkłami. Są to srebrne, okrągłe oprawki z lekko niebieskawym zabarwieniem soczewki. Pytającym o nie żartobliwie odpowiada, że skoro słuch już ma zły, to wzrok źle by było stracić.
  • Nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu na dłużej niż średnio dziesięć minut. Wierci się jak opętany, czy dzieciak na przydługim koncercie muzyki klasycznej. Podobno to przez ADHD, ktoś inny wspominał, że to wina kokainy, którą kiedyś systematycznie brał. Sam Johnny mówi, że po prostu nie może znaleźć wygodnej pozycji.
  • Ma niemałą awersję do broni palnej (może to wina wypadku, może wspomnień matki, czy czegoś innego) i nosi ją tylko, kiedy naprawdę musi, w ostateczności. Praktycznie nigdzie się bez noża sprężynowego, który dostał od Valencíi na urodziny.
  • Jak przystało na właściciela podwójnego obywatelstwa, Johnny wychował się w rodzinie dwujęzycznej, więc zarówno angielski, jak i hiszpański są jego ojczystymi językami. Zdarza mu się gubić pojedyncze słowa w jednym języku i zastępować je ich odpowiednikami z tego drugiego. Kiedy mówi po angielsku (szczególnie gdy nie zwraca uwagi na wymowę) słychać u niego specyficzny, latynoski akcent. Oprócz tego w szkole liznął odrobinę francuskiego, ale szybko się poddał. Do umiejętności językowych można też zaliczyć wcześniej wspomniane miganie, które towarzyszy w niektórych sytuacjach jego wypowiedziom (zwłaszcza gdy nie potrafi się wysłowić).
  • Słucha muzyki z dosłownie każdego gatunku, nie jest wybredny, szczególnie gdy pracuje przy komputerze i potrzebuje czegoś brzmiącego w tle. W dodatku ma dziwne zamiłowanie do electropopu.
  • W ostatnim roku, czy to przez chęć zróżnicowania swoich zainteresowań, czy wina tego, że znalazł instrument z dyskontu, zacząć grać na gitarze basowej. Tak o, dla rozluźnienia, zajęcia czymś rąk. Poza tym wcale tragicznie mu nie idzie.
  • Żeby na dobre zadomowić się w Kalifornii i zaznać smaku niezależności, Baby kupił loft w jednym z wieżowców w centrum miasta, jak tylko ojciec się ustatkował. Mieszkanie jest dość przestronne jak na jedną osobę, ale w każdym rogu leżą graty, od części komputerowych po rozkręcone laptopy, stary składak z czasów, gdy skonfiskowali mu prawo jazdy i oczywiście osobny kącik przeznaczony dla Cleopatry.
Autor | morrigan#2772 [discord] Ceresowa [hw/dg] ceresowa1@gmail.com [email]

 




Towarzysz


Imię | Cleopatra
Płeć | Samica
Rasa | Sfinks kanadyjski bezwłosy
Opis | Jak jej imienniczka, Cleopatra jest iście królewską kocicą. Trzyletni sfinks paraduje po domu z podniesionym łbem i ogonem, stąpając ostrożnie i dumnie po gładkich posadzkach. Pełna gracji, nigdy niezdarna. Mimo swojej rasy nie jest wybitnie aktywna, chociaż lubi raz na jakiś czas pobiegać za laserem czy piórkiem na patyku. Jest za to bardzo wokalna i często słychać ją spacerującą po domu. Ufna w stosunku do innych, chociaż nigdy nie otwarta na nich aż tak jak na swojego właściciela. Johnnemu pozwala na wszystko – od budzenia jej z drzemki po zaczepki, a sama niezwykle często przychodzi do niego po czułości. W dodatku niezwykle ciekawska. Zdarza się, że Baby przyciąga ją do klubu, jeżeli ma dłużej tam siedzieć. W chłodniejsze dni musi mieć zakładane sweterki, najlepiej niebieskie, bo pasują jej do oczu. Reaguje na gwizdanie, potrafi przyjść wtedy z drugiego końca mieszkania, nawet kiedy właśnie układała się do snu.
Baby traktuje kocicę jak najdroższy skarb, oczko w głowie. Więc zastanów się, zanim skomentujesz ją w jakikolwiek sposób.

piątek, 20 listopada 2020

Od Shaylyn cd Christiana

Dziewczyna po wyjściu chłopaka jeszcze przez moment stała przy ścianie opierając się o nią. To był jeden z tych momentów, gdy naprawdę nie znosiła siebie, a jeszcze bardziej swojego nazwiska. Z jednej strony chciała trzymać go na dystans, a może nawet i odgonić od siebie, podczas gdy z drugie zrobiło jej się naprawdę głupio, kiedy tak odebrał jej słowa. Czasem, choćby nie ważne jak próbowała, po prostu nie nadarzała sama za sobą. A co dopiero inni? Naprawdę chciałaby go poznać bliżej, ale jednocześnie nie bo bała się po prostu wchodzenia w jakiekolwiek relacje, po jej ostatniej dość burzliwej, a przede wszystkim toksycznej. To był wystarczający powód aby trzymać wszystkich na dystans. I tego dnia ewidentnie o tym zapomniała sądząc po tym, jak mocno pozwoliła się sobie otworzyć. Wciąż nie wiedziała dlaczego właściwie pozwoliła sobie na wypowiedzenie większości z tych zdań.
Po jej głowie jednak najgłośniej krążyły ostatnie słowa, które Julian do niej wypowiedział. Coraz mniej mogła zrzucić na stan upojenia alkoholowego, a przede wszystkim nie mogła zrobić tego aby wyjaśnić dreszcz jaki przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa w odpowiedzi na jego deklarację. Bardzo chciała wiedzieć skąd wzięła się ta reakcja. Może wynikało to po części z tego jak blisko niej się znalazł? A może dlatego, że zazwyczaj kiedy prawda wychodziła na jaw, osoba nagle przestawała utrzymywać z nią kontakt. Zazwyczaj jej brat był dobrym straszakiem na wszelkich facetów w jej otoczeniu. I nie dziwiła się im. Sama nigdy by tego na głos nie przyznała, ale momentami również obawiała się go. Bywał dość brutalny i cholernie precyzyjny w działaniach. Poza tym opanowanie w ekstremalnej sytuacji bywało niejednokrotnie najskuteczniejszą formą zastraszenia. A Xavier Ravenwood opanował ją do perfekcji. I wiedziała, że on będzie zawsze największą przeszkodą do pokonania w każdej sytuacji. Zyt wiele razy to przerabiała, aby o tym zapomnieć.
Jęknęła, kiedy za bardzo odchylił głowę do tyłu uderzając nią mocno o ścianę. Skrzywiła się odsuwając się i dotknęła delikatnie potylicy. Witaj siniaku. Wsunęła palce we włosy, zagarniając je do tyłu. Ruszyła powolnym krokiem z powrotem do kuchni, gdzie schowała kubki do zmywarki. Rozsiadła się przy stole, a na jej kolanach wylądował łeb Diablo. Uśmiechnęła się lekko do zwierzaka, głaszcząc go przy po głowie. Ciszę przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzała na wyświetlacz i miała wrażenie, że krew odpłynęła jej z twarzy. Wystarczył jej, że zobaczyła imię tego przeklętego faceta, aby jej dopiero odzyskany spokój, ponownie runął.
- Bardzo na rozrabiałam? – Rozległ się głos za nią.
Wzięła głęboki wdech starając się uspokoić. Odwróciła się i w wejściu do pomieszczenia zobaczyła zaspaną rudowłosą. Wyglądała jakby przejechała ją co najmniej ciężarówka.
- Nie no coś. Byłaś potulna jak baranek. Na przyszłość podrzucę cię od razu do burdelu – prychnęła bez chwili zastanowienia.
- Wiem co próbujesz zrobić, ale nie ma ze mną tak łatwo. Przypominam ci, że nie udało ci się mnie odgonić od siebie przez ostatnie siedem lat. Co jest grane? – Zapytała zmartwiona rudowłosa siadając obok niej i położyła dłoń na jej ręce.
- Nic poza tym co zwykle – powiedziała smętnym tonem. - Tonę w gównie po same uszy. Zresztą jak zwykle…
***
Trzy dni po tym nie do końca udanym wypadzie, ponownie wcisnęła się sukienkę. Stała przed klubem z zniecierpliwieniem tupiąc nogą. Wszyscy jej przyjaciele, czyli dwójka, która wciąż z nią wytrzymywała, mieli jeden potężny minus. Wciąż się spóźniali na każde umówione spotkanie. Zerknęła z poirytowaniem na zegarek, po czym rozejrzała się dokoła. W końcu na horyzoncie pokazał się znajomy blond włosy czerep. Westchnęła z ulgą na jego widok, po czym ruszyła w jego kierunku.
- Następnym razem wyjdę pół godziny później, niż się umówiliśmy - powiedziała na przywitanie, stając przed nim z zaplecionymi ramionami na piersi.
- Oj no przepraszam cię, ale były korki...
- Prędzej uwierzyłabym w kosmitów niż w to, że były korki kiedy szedłeś tu na piechotę – przerwała mu patrząc na niego sceptycznie.
Jej wieloletni przyjaciel Colin machnął jedynie ręką nie chcąc wdawać się w dalsze dyskusje. Sama postanowiła, że koniec z kłótniami z nim, kiedy dopiero co rzucił go chłopak. Jeden dzień litości, należy się każdemu. Złapała go pod rękę po czym udała się wraz z nim do klubu. Po przekroczeniu progu w ich uszy wdarła się głośna muzyka. Blondyn odwrócił się do niej przodem i śmiesznie poruszając biodrami pociągnął ją za sobą od razu na parkiet. Dziewczyna nie mogła nie zaśmiać się na ten widok. Z Colinem jakoś trudno było zachowywać jej sukowatą powagę. Chłopak był po prostu jak chodząca kulka szczęścia i aż zarażał radością. Po przetańczeniu paru piosenek, dziewczyna udała się w kierunku baru. Rozsiadła się wygodnie na stołku i wyciągnęła swój telefon. Wywróciła oczami widząc dwie suche wiadomości od brata informujące o rodzinnym obiedzie w przyszłym tygodniu, o którym mam pamiętać. Tylko on potrafi tak formalnie przedstawić wesołe zaproszenia naszej matki. Kolejna wiadomość była ponownie od niego z kolejnym błaganiem o spotkanie.
- A kogo to moje oczy widzą? – Poderwała głowę znad telefonu słysząc znajomy głos.
Jej oczom ukazał się poznany niedawno brunet. Przerzucił przez ramię ścierkę przyglądając się jej, być może z małym szokiem? Nie do końca potrafiła rozszyfrować jego minę. Schowała urządzenie do torebki, odrzucając od siebie obie wiadomości.
- Julek? No tego to się nie spodziewałam – powiedziała ze słyszalnym zaskoczeniem. – Jakoś nie wyobrażałam sobie ciebie za barem. A już na pewno nie, że spotkamy się akurat tu.
- A to mieliśmy się jeszcze spotkać? – Zapytał opierając się o blat naprzeciwko niej.
- Właściwie nie wiem czy to byłby dobry pomysł… Jednocześnie mój brat nie będzie mi mówił z kim mogę rozmawiać, a z kim nie. Jego konflikty to nie do końca moja sprawa.
- A ty nie jesteś przypadkiem jedną ze stron konfliktu?
Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, co mogło nawet zostać nie zauważone. Może i należała do Blackwood Beast z dwóch powodów. Po pierwsze była to jej rodzinna spuścizna, a przywiązanie do rodziny wciąż jest dla niej ważne mimo kilku trudnych lat, podczas których praktycznie nie rozmawiali. A po drugie wiedziała, że zostawienia Xaviera samego mogłoby być przypieczętowaniem jego autodestrukcji. To czy faktycznie popierała wrogość między kuzynostwem było inną częścią, nad którą wolała nie się w tej chwili nie zastanawiać.
- A ty przypadkiem tu nie pracujesz? -Zapytała unikając odpowiedzi na jego pytanie. - Może popiszesz się umiejętnościami, zamiast gadać.
 
Julian? 
 
(1010 słów)

Retrys Calaney


Dane | Retrys Calaney 
Pseudonim | Ursus 
Płeć i orientacja | Mężczyzna — heteroseksualny 
Wiek | 45 lat 
Praca | Barman w kasynie, głównym priorytetem jednak są zlecenia gangu 
Klub | South Side Serpent — Prospekt 
Osobowość | Calaney jest przykładem człowieka, który ponad wszystko ukochał sobie stoicyzm. Uważa, że każdy mężczyzna powinien być opanowany i spokojny, ale jednocześnie nie dawać sobie dmuchać w kaszę. Oszczędność w mowie i gestach sprawia, szczególnie przy pierwszym spotkaniu, że ludzi odbierają go jako sztywniaka i gbura, w czym nie pomaga jego dość oschły i ochrypły głos. Wbrew pozorom jest dość towarzyski i sympatyczny, chociaż najpierw musi się przekonać do nowej osoby w otoczeniu. Nie jest to jednak szczególnie łatwe, na skutek przejść bardzo ciężko mu się otworzyć i jedyną osobą, której do tej pory się to udało, jest Michelle i Valerian, oraz częściowo jego znajoma z pracy — Alice. Nawet ufając już komuś, wciąż trudno otworzyć mu się na tyle, by mówić o swojej przeszłości, zwłaszcza o tematach dotykających jego poprzedniego gangu, a co za tym idzie tatuażu z napisem „Vilis”. W dużej mierze wynika to również z faktu, że najzwyczajniej w świecie nie chce obciążać najbliższych swoimi problemami. Jego sposobem na wszystko jest grobowe milczenie, całkowicie odcinając się od świata i zajmując sobie ręce grzebaniem przy motocyklu lub innymi pracami garażowymi. Podczas pracy psychicznie odpoczywa, lubi coś robić, mając wyraźny problem z wysiedzeniem na miejscu przez dłuższy czas. Nosi w sobie pewną traumę, która sprawia, że wydaje mu się po dłuższym siedzeniu, że okropnie rwą go nogi, co w następstwie zmusza go do wstania i rozchodzenia. Za nic w świecie jednak nie chce dopuścić do siebie choćby luźnej sugestii co do przyczyn takiego zachowania, które tłumaczy sobie nałogiem i zwykłą potrzebą wyjścia na papierosa. Przeżycia z wcześniejszego gangu wpoiły mu jeszcze kilka mniej lub bardziej widocznych dziwactw, których nie zawsze, a raczej przeważnie nie zauważa. Przełożyły się jednak częściowo na jego związek. Zależy mu bardzo na partnerce, dla której jest gotów praktycznie na wszystko. Nie zawsze okazuje to wprost, ale zdążył się do niej bardzo przywiązać. Odczuwa bardzo silną potrzebę chronienia i opiekowania się nią, co jednak również objawia się w bardziej pragmatycznych rzeczach. Daleko mu do ideału, ale się stara. Nie wtrąca się szczególnie w osobiste sprawy Michelle, chociaż, gdy tylko dostrzeże u niej chęć wygadania się, bardzo chętnie wysłuchuje. Nieco gorzej wychodzi mu dawanie rad, które bardzo często są tymi z rodzaju „Ja w tej sytuacji…”, przez co raczej po prostu służy cierpliwym uchem i silnym ramieniem. Zgoła inaczej sprawy mają się w stosunku do młodego przyjaciele Retrysa, wobec którego tej jest miejscami naprawdę szorstki i czasem ironiczny. Wiele zachowań Valeriana go drażni, ale nie zmienia to faktu, że na swój pokrętny sposób odnaleźli wspólny język. Gdy zachodzi taka potrzeba, jest w stanie wstań w środku nocy lub wyjść z pracy, by wyciągnąć go z bagna, w jakie się wpakował, nie oczekując od niego niczego w zamian, prócz nieco więcej zdrowego rozsądku. Ze względu na swoje dość wątpliwe w niektórych kwestiach poglądy zdarza mu się miejscami pouczać chłopaka, jak powinien się zachowywać jako mężczyzna, choć jego słowa kompletnie kłócą się z charakterem Valeriana. Jest jednak kilka kwestii mogących wytrącić stoika z równowagi, a chociaż często z zewnątrz Calaney wydaje się niewzruszony, to w środku przeżywa prawdziwą burzę tłumionych nieustannie emocji, co czasem doprowadza do ulotnienia się ich w konkretnych sytuacjach. W przodujących wywoływaczach negatywnych emocji u mężczyzny jest oczywiście jakiekolwiek zagrożenie rodziny. Nigdy nie był i nie jest fanem przemocowego rozwiązywania problemów, ale w momencie, gdy coś może stać się ludziom, na których mu zależy, nie bierze jeńców. Potrafi jednak oddzielić prawdziwe zagrożenie od zwykłych wybryków, które kończąc się zwykłym postraszeniem i odesłaniem najczęściej głupiej młodzieży z pełnymi portkami.  Kolejną rzeczą, jakiej nie jest w stanie znieść to bezpodstawna przemoc, nieważne jakiego typu, tak wobec ludzi, jak i zwierząt, które dopuszcza jedynie w obronie własnej. Nie lubi mieszać się do cudzego życia ani maczać palce w nie swoich sprawach, ale wyraźnie widząc coś takiego, po prostu musi jakoś zareagować. Okazując, jego zdaniem niepotrzebnie, emocje, nawet jeśli są one słuszne i dobre, to często później odczuwa swego rodzajni niesmak i dyskomfort powstałym w ten sposób deficytem ich, które są głównym motorem napędowym jego działań. Chęć częściowego rozładowania ich popycha Ursusa do robienia różnych pożytecznych rzeczy, wciąż jednak pozostając w otoczce stoickiego spokoju, odnajdując przy tym upragnioną równowagę. Po jednak gwałtownym rozładowaniu przez jakiś czas staje się apatyczny, nie mając chęci ani motywacji do zrobienia czegokolwiek. Zbliżenia działają na niego bardzo podobnie. Spokojny i zrelaksowany ma ochotę jedynie na nieco relaksu, ten stan jednak trwa znacznie krócej, a jego następstwem jest ogromny zastrzyk energii. 
Aparycja | Z wyglądu Retrys nie przyciąga zbytnio uwagi, zwłaszcza ze względu na wieki. Wszelkie trudy życia odznaczyły się na jego twarzy w postaci kilku głębokich zmarszczek, które jednak w większości znikają pod gęstą brodą, której nigdy nie goli, a jedynie przycina. Nie jest w stanie zakryć jedynie zmarszczek na czole, które odznaczają się, szczególnie gdy nie mogąc się powstrzymać, pełen sceptycyzmu unosi brew. Zaczął siwieć już w wieku trzydziestu siedmiu lat, ciekawym zbiegiem okoliczności, gdy poznał Aksę. Równie niezwykłym zrządzeniem losu włosy i broda nie zbielały mu całkowicie do chwili obecnej. Wielkim wewnętrznym dla niego spokojem jest także fakt, że nie wyłysiał, co byłoby dla niego sporym ciosem. Calaney nie jest osobą przesadnie dbającą o wygląd, a rzeczą, na jakiej najbardziej zależy mu w tej materii to broda, ale uważa, że łysy wyglądałby idiotycznie i po prostu okropnie staro.  Niewielki grymas jest w stanie całkowicie zmienić wyraz jego twarzy, przez co stara się nie okazywać zbytnio emocji. Z reguły zachowuje pełen spokój, co jest oczywiście kwestią względną, wiele osób odbiera jego spokój, jako przejaw niechęci, czy nawet wrogości. Raczej więc nikt nie zadaje sobie trudu z próbą nawiązania z nim kontaktu, co na marginesie wcale mu nie przeszkadza. Błękitno-szare oczy często gubią swoją prawdziwą barwę pod wpływem zmiany światła czy wiecznie przymrużone oczy, zdając się wtedy piwne, łypiąc spod równie często ściągniętych potężnych brwi. Rzadko kiedy się uśmiecha, rzadko też ów uśmiech wygląda na szczery. Stara się ograniczyć to do absolutnego minimum w towarzystwie. Czasem jedynie wyrwie mu się przelotny pół gębowy uśmieszek pełen politowania, dla kolejnego żałosnego jego zdaniem zjawiska.  Mimo swojego przeciętnego wyglądu Retrys przyciąga uwagę, zwłaszcza ze względu na swoje gabaryty. Jest wysokim, bo mierzącym dobre 187 cm wzrostu postawnym mężczyznom. Wieki zrobił swoje, przez co mięśnie nie odznaczają się na nim już tak wyraźnie. W żaden sposób nie ujmuje tu to, czasem nawet działa to na jego korzyść. Szerokie ramiona sprawiają jedynie, że w połączeniu z ukrytymi pod skórą mięśniami, jego postura nabiera butności, co nierzadko napawa respektem w połączeniu z latami doświadczenia. Od czasu do czasu nie gardzi wyjściami na siłownię.  Ursus nie ma szczególnie sprecyzowanej garderoby, przede wszystkim liczy się dla niego wygoda i mobilność. Szczególnie upodobał sobie jednak dżinsy, które to nosi praktycznie bez przerwy w połączeniu ze zwykłymi koszulkami i skórzanymi kamizelkami. Nie pogardzi również zwykłą flanelową koszulą, w których często majsterkuje. Nie przeszkadza mu wyjście na miasto w przetartych czy miejscami dziurawych ubraniach, na pewno jednak ubrania będą czyste, stara się jednak, by mimo wszystko były też całe, bez uszczerbku. Ze względu na pracę jednak zmuszony jest do chodzenia w jasnych koszulach i ciemnych spodniach i kamizelkach garniturowych i nielubianych ponad wszystko oxfordach. Nigdy nie ukrywał, że nie cierpi sztywnych, przesadnie eleganckich strojów, siłą rzeczy jest w stanie zacisnąć zęby i przecierpieć tę katuszę. 
Historia sprzed dołączenia do klubu | Pierwsze lata życia Retrysa, czy raczej wówczas Stephena Corleone, zdawały się typową dziecięcą sielanką. Razem z rodzicami mieszkał w małej miejscowości w gminie Torgiano we Włoszech. Wychowywał się tam, we włoskim duchu kulturowym ucząc języków ojczystych obojga rodziców. Gdy ten miał jednak zaledwie sześć lat, z nieznanych mu przyczyn rodzice Retrysa rozwiedli się, a on sam wraz z matką zamieszkali w stanach. Wynajmując niewielkie mieszkanie w Arizońskim Phoenix, zaczął uczęszczać do szkoły. Matka wróciła do panieńskiego nazwiska, zmieniając je również synowi, by to nie przypominał jej o nieudanym małżeństwie. Jako dziecko niewiele pamiętał ze swojego życia we Włoszech, przez co nie mógł nawet mieć matce za złe, że wróciła do ojczyzny, skazując go na takie, a nie inne życie. Wbrew pozorom pomimo środowiska, w jakim się obracał, Calaney miał tylko ją i przez większość życia mieli z sobą bardzo dobry kontakt. To ona go wychowała, wpoiła wiele zasad i wartości, którymi posługuje się dotąd. Zawdzięcza jej praktycznie wszystko i długo nie mógł znieść, jak wiele poświęcała, by zapewnić mu i sobie spokojne życie. W wieku dwunastu lat postanowił coś z tym zrobić. Razem z kilkoma swoimi kolegami zaczęli kraść, by pomóc swoim niezamożnym rodziną, przez co stali się zmorą tamtejszej policji. Chłopcy byli jednak zawsze na tyle sprytni, że nigdy niczego im nie udowodniono, chociaż wszyscy w koło doskonale zdawali sobie sprawę, że większość kradzieży i wymuszeń na rówieśnikach to właśnie ich sprawka. Sześć lat później zmarła jego matka, ciężko to przeżył, długo obwiniając się o jej śmierć. Uświadomił sobie, że wcale nie pomagał jej kradzieżami i znoszeniem do domu lewych pieniędzy, a jedynie przyczyniał zmartwień, które odbijały się na jej zdrowiu. Kolegom w końcu udało się namówić go, by „wziął się w garść”, co odebrał dosłownie, zaczynając od zerwania z nimi kontaktu. Po skończeniu szkoły udało mu się znaleźć prawdę w warsztacie, który przymknął oko na jego kartotekę. Pracował tam aż do trzydziestego siódmego roku życia, kiedy to nie był już dłużej w stanie znosić ciągłego wyzysku i braku szacunku ze strony szefa-dupka. Wściekły rzucił pracę, starając się znaleźć coś nowego. Nikt inne jednak był chętny do zatrudnienia kogoś takiego jak on. Właśnie wtedy na jego drodze stanęła niejaka Aksa, młoda, bo zaledwie dwudziestojednoletnia kobieta. Ta szybko odkryła drzemiący w nim potencjał i wciągnęła go do swojego małego lokalnego gangu. Retrys bardzo szybko odnalazł się w strukturach gangu, na nowo odkrywając, jak bardzo brakowało mu tego młodzieńczego zastrzyku adrenaliny. Nie był jednak głupi, starał się wszystko analizować, wybierać najlepsze opcje i studzić zapał porywczej Aksy. Gang rósł w siłę, a Calaney coraz bardziej awansował, aż w końcu stał się prawą ręką kobiety i jej najlepszym przyjacielem. Nic jednak nie może tylko rosnąć, krzywa zawsze kiedyś spadnie. Po pięciu latach w szeregach gangu podczas jednej z akcji doszło małego wypadku, na którego skutek większość gangu została zniszczona, Aksa zginęła, a Retrys, jako jeden z nielicznych zdołał się uratować i zniknąć. Losowym wyborem przeniósł się do Californi, gdzie postanowił rozpocząć nowe życie. Przez dwa lata nie udawało mu się znaleźć niczego konkretnego, znów ze względu na jego przeszłość i konflikt z prawem. Łapał się każdej dorywczej pracy, klepiąc biedę z dzieciństwa. Dopiero później udało mu się znaleźć pracę za barem w kasynie. Zdziwiła go bezproblemowość, z jaką przyjęli fakt, że był karany, choć jeszcze większe zdziwienie wywarł na nim fakt, że podpisując umowę, musiał również złożyć podpis na oświadczeniu o „amnezji”, na mocy którego wszystko, co usłyszał i zobaczył na terenie kasyna, miało popaść w zapomnienie i nigdy nie opuścić murów budynku. Zaciekawiony zaczął badać sprawę, aż w końcu udało mu się odkryć, że w piwnicy kasyna stacjonuje gang South Side Serpent. Znów poczuł przyjemny zastrzyk adrenaliny i po długim namyśle, w końcu postanowił się do niego zgłosić. 
Przyjaciele
  •  Valerian Banter — przyjaciel 
Partnerka | Michelle Hobart 
Pojazd | Czarny Suzuki Intruder 
Zwierzak | Vici 
Ciekawostki
  •  Nienawidzi kotów; 
  • Jest oburęczny; 
  • Świetnie spawie spawarkami MIG/MAG; 
  • Nie lubi sztuki (poezja, obrazy, rzeźby); 
  • Ma uczulenie na czekoladę, przez co unika też innych słodyczy, jest w stanie pokusić się jedynie na landrynki; 
  • Raz na jakiś czas łapie ogromną wenę, by rzucić palenie, bez opamiętania pochłania wtedy landrynki, spotkać go też można z lizakiem w ustach, w zastępstwie czego później długo chodzi z samym patyczkiem; 
  • Ma mocną głową, nawet pod wpływem zachowuje powagę, przez co często otoczenie nadal ma go za w pełni trzeźwego, poznać jego upojenie można dopiero po ilości futryn w jakie wpada i nieodparta chęć wysłuchania pewnej bardzo lubianej przez niego piosenki, jeśli ta potrzeba niedostaje spełniona zaczyna robić się pasywno-agresywny; 
  • Śpiewa okropnie, śpiewane przez niego utwory, brzmieniem przypominają raczej przerzucanie żwiru; 
  • Jest specjalistą w pędzeniu samogonów, wino i bimber nie mają przed nim tajemnic; 
  • Lubi też raz na jakiś czas napić się whisky z lodem; 
  • Posiada trzeci stopień mistrzowski w karate;
  • Pali tylko Sobranie black russian, na które schodzi duża część jego wypłaty; 
  • Jest w połowie Włochem (ojciec) i połowie Amerykaninem (matka) 

Autor | koloniakarnablogger@gmail.com



Towarzysz



Imię | Vinci 
Płeć | Samiec 
Rasa | Bullterrier 
Opis | Vinci został zabrany przez swojego pana z ulicy, gdzie został porzucony przez poprzedniego właściciela. Był słaby i wychudzony, znacznie odstający od idealnego przedstawiciela tej rasy. Retrysowi zrobił się szkoda malca i postanowił go przygarnąć. Początkowo trzymany tylko w mieszkaniu i od razu poddany przez mężczyznę surowej tresurze szczeniak szybko dowiedział się, kto jest samcem alfa w tym duecie. Jeszcze szybciej właściciel poznał jak inteligentny jest to szczeniak, chociaż bardzo młody i niedoświadczony. Bardzo szybko oboje odnaleźli wspólny język i chociaż Vinci chowany jest surowo, to nigdy nie doznał krzywdy, wyczuwalna jest również niewypowiedziana silną więź między nim, a panem, który wbrew pozorom bardzo kocha swojego podopiecznego. Szczeniak jest wesołym i energicznym biszkoptowo-białym łobuzem z podpalanym pyszczkiem i czarną plamką na nosku. Uwielbia się bawić i uczyć nowych komend. Ma wyjątkowo silny charakter nad którym zapanować umie jedynie Retrys, wszystkich innych Vinci rozstawia po kontach. To mały diabełek w słodkim opakowaniu. Słucha jedynie swojego pana i jada tylko z jego ręki. Podchodzi z rezerwą do obcych, czasem nawet się ich bojąc, z reguły jednak atakuje wszystkich na około młodzieńczym piskliwym szczekiem, który bardziej rozczula niż straszy. Jedyną osobą prócz Calaneya, którą bardzo szybko zaakceptować w swoim otoczeniu jest Michelle i jej pupil, którego za wszelką cenę stara się zdominować.