czwartek, 26 listopada 2020

Od Johnnego do Vanyi

Znowu stoją za rogiem, oparci o zimną, chropowatą ścianę. Znowu chłodne powietrze wieczoru wbija drobne szpilki w ich odkryte ramiona. Znowu stoją ramię w ramię, z papierosami w palcach, obserwując parę siedzącą za oknem. Neon wiszący nad wejściem do knajpy miga smętnie, jakby nawet on się poddawał. Czerwone światło pada na opustoszałą ulicę i gdyby Johnny mógł skupić się na powietrzu przed sobą, założyłby się, że mógłby dojrzeć cząsteczki kurzu latające w powietrzu. – Drugi tydzień z rzędu? – słyszy pomruk obok siebie, więc rzuca wzrok na Suckera. Chłopak wygląda na zrezygnowanego i w sumie Baby mu się nie dziwi, bo ta cała sprawa jest obrzydliwie monotonna.
Jeszcze kilka dni temu znaleźli spokojny kąt w rogu warsztatu i spokojnie zaczęli wygrzebywać informacje o Foshu. Nic ciekawego - rzadko aktualizowany profil na Facebooku zapełnionymi pseudo motywacyjnymi cytatami, dziwnie pusty Twitter, kilka zdjęć z jego twarzą, najprawdopodobniej jeszcze z akademii. Johnny już był gotowy polecieć na posterunek i tam włamać się do danych przez lokalne Wi-Fi, ale ktoś wyżej usłyszał o jego głupim planie i dostało mu się po głowie, zanim mógł cokolwiek zaplanować. Coś o niebyciu nawet pełnoprawnym członkiem gangu, idiotyzmie czy czymś innym, wyłączył się, jak tylko zaczęli go ochrzaniać. Więc akcja nie zapowiadała się na ciekawą i pełną adrenaliny.
Tydzień temu zostali na tyłach, decydując się na nie podążanie za Foshem po tym, jak wyszedł z knajpy. Pomysł był Johnnego i może faktycznie powinni byli pójść za policjantem, ale była prawie północ i raczej nawet ślepy zauważyłby dwie postacie śledzące go aż do jego domu. Tym bardziej pies, który pewnie nie dość, że ma na sobie zawsze paralizator, to pewnie jeszcze pistolet w kaburze i możliwości zamknięcia ich obu na dobre, gdyby coś mu nie pasowało.
Więc zostali wtedy za winklem, z niedopalonymi papierosami i gołymi ramionami (tak naprawdę to tylko Johnny miał wtedy odkryte ramiona, w końcu dał swoją kurtkę Suckerowi), obserwując siedzącą na obdartej kanapie kobietę. Faktycznie, Sucker miał rację, nie wyglądała na podejrzaną.
I teraz, tydzień później, nadal nie przypomina kryminalistki. Ani zachowaniem, ani wyglądem. Fosh wygląda praktycznie tak samo, w swoim czarnym płaszczu i jasnej koszuli. Baby wsuwa dłonie do kieszeni spodni, wzrusza ramionami.
– Może randka?

– W tym samym miejscu? W tej obdartej knajpie? – niesmak, który zdobi szept Suckera jest na tyle słyszalny, że Johnny nie potrafi powstrzymać uśmiechu cisnącego się na jego usta. Zderza się z nim barkiem.
– Słuchaj no, nie każdy ma twój świetny gust – Baby mruga w jego stronę i blondyn ostentacyjnie przewraca oczami, ale Johnny wie, że gdzieś pod tą maską irytacji, zmęczenia, zawodu tą akcją–porażką, kryje się uśmiech. A przynajmniej cień uśmiechu.
Neon pstryka iskrami raz, dwa i światło znika na dłuższą chwilę. Sucker wzdycha i wyciąga telefon z kieszeni. Ile tu stoją, godzinę, więcej? Ile można rozmawiać, przegryzając kolejne słowa suchymi ciasteczkami (Johnny strzela, że są suche. Albo przynajmniej czerstwe, bo cała ta knajpa emanuje aurą żałości i skraju upadku, ze swoim pokruszonym tynkiem, migającym neonem i smutnie wyglądającymi pracownikami)?
Baby rzuca okiem na blondyna obok. Stoi pod kątem, oparty o ścianę bloku. Założył nogę na nogę, całkowicie skupiając się na błyszczącym ekranie w jego dłoniach i Johnny nie chce być wścibski, naprawdę nie chce, ale jakoś tak jego wzrok ląduje na wyświetlaczu. Znaczek czerwonego serca i pogrubiona czcionka oznajmiająca “skarbie” rzuca mu się w oczy. Tak, chłopak Suckera. Taki stuprocentowo prawdziwy, nie to, co udawał Baby podczas akcji z Murphym. Świeża rzecz, przynajmniej tak strzela Baby, bo dużo o drugiej połówce blondyna nie słyszał. A może po prostu nie chciał się afiszować związkiem i tak naprawdę byli razem od lat, a Johnny nie zdawał sobie z tego sprawy? W końcu nie znają wszystkich informacji o sobie (ba, nie znają nawet swoich imion i gdy Baby zaczyna o tym tak naprawdę myśleć, to co on wie o Suckerze? Co Sucker wie o nim?), to nie tak, że nagle są swoimi powiernikami sekretów, bo zrobili razem kilka akcji, które poszły dobrze (nie, nie dobrze, Johnny poprawia się w myślach. Poszły świetnie. Zajebiście. Perfekcyjnie. Cudnie). A przecież nie wszyscy mają serce na dłoni jak Johnny i nie przyklejają się do pierwszej lepszej osoby, której pierwotnym odruchem nie jest strzelenie go po głowie. Chociaż czasem mu się należy.
Sucker wydaje ciche parsknięcie pod nosem, ewidentnie rozbawiony czymś, co właśnie przeczytał. Baby hamuje wszystkie instynkty i świerzbiącą go pod skórą chęć podejrzenia konwersacji, podnosi wzrok na budynek przed nimi.
Neon wrócił już do migania, choć teraz robi to rzadziej, jakby tamta chwila bez światła była dla niego odpoczynkiem. Ulica jest całkowicie pusta, kilka samochodów stoi zaparkowanych na krawężniku, na jednej z pobliskich ławek zarzucona jest czyjaś zagubiona kurtka. Dziwnie pusto, jak na miasto, które z reguły jest pełne ludzi, energii, wszystkiego, czym ta okolica nie jest. Czemu Fosh wybrał akurat knajpę w tak obskurnym zaułku? (Czemu wybrał ją po raz kolejny? Czemu znowu spotyka się z tą kobietą? Baby ma wrażenie, że jego głowa pęka od ilości pytań, które napływają z każdą sekundą). Gdyby nie autostrada mieniąca się światłami gdzieś w oddali za budynkiem, Johnny byłby pewien, że są gdzieś na przedmieściach, poza granicami metropolii. Czerwone światło neonu nie dosięga ich, skrytych za rogiem, chociaż oblewa swoją poświatą całą ulicę, nadając jej wygląd prosto z horroru. Baby zaczyna żałować, że ominęły go imprezy Halloweenowe.
Johnny wraca wzrokiem do pary za oknem. Kobieta coś mówi, gestykulując energicznie a Fosh obserwuje ją z zaciśniętą szczęką, po czym uśmiecha się, ale nawet z tak daleka Baby widzi, że nie jest to szczery uśmiech. Przynajmniej nie stuprocentowo. Zwraca wzrok na jego dłonie leżące na stole, które policjant nagle podnosi, by oprzeć na nich głowę. Do stolika podchodzi kelnerka, mówi coś do Fosha, który przytakuje. Chwile tak rozmawiają, po czym kobieta podnosi się z krzesła.
Baby łapie łokieć Suckera, próbując zwrócić jego uwagę. Nie rzuca okiem w jego stronę, wciąż wbijając wzrok w wychodzącą z knajpy osobę.
– Patrz.
Sucker podnosi głowę, pochyla się do przodu, niby nie dużo, ale na tyle, by czerwień neonu padła i na jego twarz. Choć jeszcze przed chwilą wyglądał na rozkojarzonego, głową pewnie całkowicie skupiony na konwersacji z chłopakiem, teraz niby trzeźwieje – jego równiutkie brwi marszczą się w skupieniu, usta zaciskają się w cienką linię. Wygląda trochę jak obraz, coś wzorowane Caravaggio (może Baby nie pamiętał dużo ze szkoły, ale akurat plastyka była jednym z jego ulubionych przedmiotów, w końcu można było czymś zająć ręce, gdy nauczyciel coś tłumaczył), wpada Johnnemu myśl, w tej czerwonej poświacie, od dołu podświetlony biało-niebieskim światłem z ekranu telefonu.
– Co robimy? – Sucker powtarza słowa sprzed tygodnia i jak na zawołanie, głowa Baby tonie w urywkach wspomnień. Bo ostatnio zostali, zawahali się tę milisekundę, stracili okazję. Więc Johnny zaciska szczękę.
– Dobra. Tym razem za nim idziemy – drugie zdanie brzmi bardziej jak pytanie, niż oświadczenie i Johnny próbuje zignorować niepewność w swoim głosie, ale to i tak łapie zainteresowanie Suckera, który rzuca na niego wzrok i podnosi brwi. Trochę tak, jakby był rozbawiony, ale i zatroskany. Dziwna mieszanka uczuć, ale Baby nigdy nie był wspaniały w rozpoznawaniu złożonych emocji, swoich, a co dopiero innych.
– A co z nią? – Sucker kiwa głową w stronę knajpy. Kobieta stoi oparta o ścianę blisko drzwi, zaczyna grzebać w kieszeniach lekkiej kurtki.
Johnny otwiera kilka razy usta i musi wyglądać, jak ryba wyciągnięta z wody, bo słyszy stłumione parsknięcie obok.
– Yyy, no sé, ja już swoje trzy grosze włożyłem do planu – Johnny chyba zaczyna panikować, sam nie jest pewien, ale czuje, że coś zaciska się na jego gardle. Trochę mu głupio, bo przecież został zaproszony na tę akcję tylko dlatego, że ma więcej “doświadczenia”. Wzrusza ramionami, chcąc zrzucić napięcie z ciała, ale to nie pomaga. Rzuca pytające spojrzenie w stronę Suckera, na którego twarzy maluje się tym razem miks poirytowania i rozbawienia. Przynajmniej jedna z emocji została taka sama.
– Dobra, ja sprawdzę, co z nią – Sucker odpycha się od ściany, na której się opierał, wbija wzrok w kobietę. Baby podąża oczami w tym samym kierunku. Ona dalej stoi przy budynku, tym razem wyciąga z kieszeni coś, co wygląda na paczkę papierosów.
– Okej – Johnny jest prawie pewien, że blondyn chciał powiedzieć coś jeszcze, ale i tak się odzywa. Ma ochotę powiedzieć, że on może iść, ale zagryza język w ostatniej chwili. Rzuca wzrok na swoje odkryte ramiona, oblane tuszem, myśli o szyi i tatuażach na twarzy, o niebieskich włosach i tak, Sucker ma dobre pomysły. Mądre. Chce mu to powiedzieć, ale gdy podnosi wzrok na blondyna, ten już jest w połowie drogi do kobiety przy drzwiach.
– Trzymaj oko na naszym celu – rzuca Sucker przez ramię i Baby przypomina sobie o faktycznym celu ich akcji. Więc wciska dłonie w kieszenie, i wraca do obserwowania wciąż siedzącego przy stole Fosha. Sucker dociera do kobiety i chociaż Johnny nie słyszy ich rozmowy, pstryk zapalniczki odbija się po pobliskich ścianach niby dźwięk wystrzeliwanego pocisku.
Tydzień temu Fosh miał na sobie niebieską koszulę i ta, którą ma na sobie teraz wygląda dziwnie podobnie. Czy to znaczy, że ma siedem strojów, każdy na osobny dzień? A może na posterunek każą mu zakładać właśnie niebieskie koszule? Tym razem jednak ma na sobie krawat, nie tak jak ostatnio. Ostatnio nie miał nic, ani krawata, ani muszki. Fosh wbija wzrok w telefon, który położył na stole, wygląda na niezwykle skupionego. Może spiętego? To by tłumaczyło, czemu ta wymiana zdań z jego koleżanką wyglądała na bardziej wymuszoną, niż tydzień temu. Ale czym może być spięty policjant? Tysiącem rzeczy, idioto. Na przykład tym, że konspiruje z jednym z największych gangów w całym stanie? Może nawet z dwoma?
Kelnerka podchodzi znowu, dolewa mu do kubka coś, co wygląda jak kawa. Albo bardzo ciemna herbata. Baby przypomina sobie o tym, że ma herbatę w kredensie, jakąś drogą i ekskluzywną, którą dostał jako prezent urodzinowy od Justine. Nigdy jej nie próbował a leży tam jakiś rok, jak nie więcej. Czy herbata ma datę ważności? Może się zepsuć? Ale żeby jakieś jedzenie się zepsuło, musiałoby spleśnieć, prawda? A herbata nie może. Herbata nie pleśnieje, prawda? Nie, to by nie miało sensu. Przecież nie jest chlebem ani jakimś tam owocem czy warzywem. Ale herbata może mieć w sobie kawałki owoców, tak? To może one mogą pleśnieć? Ale przecież są suszone, to chyba się wyklucza. Musi sprawdzić, czy coś wysuszonego może pleśnieć, bo jak tak, to chyba w jego kredensie rośnie kolonia–
– Ślepa uliczka – odzywa się nagle głos obok niego i Baby chyba się wzdrygnął, ale sam w sumie nie wie. Cholera, zamyślił się, ile czasu minęło? Rzuca okiem na knajpę, ale Fosh dalej siedzi w miejscu. Sucker stoi przed nim, prawie całkowicie wypalony papieros między jego smukłymi palcami, zmęczenie i trochę zawodu w oczach. A może to zmęczenie?
– Ślepa? – powtarza Johnny z automatu i dopiero po chwili orientuje się, że chodziło mu o tę kobietę. Blondyn wzdycha, rzuca niedopałek na ziemię pod ich stopami. Depcze go raz, dwa, wciska grubą podeszwą w asfalt.
– Tak. Powiedziała, że jest jego siostrą. Że nigdy się nie poznali, bo rozwód i drugi ślub, rodzinne sprawy – wzrusza ramionami Sucker, ewidentnie poirytowany obrotem spraw. I Baby w sumie mu się nie dziwi, bo ta cała akcja z minuty na minutę robi się coraz mniej ciekawa, coraz bardziej mdła. Jak rozmiękła owsianka. Mimo wszystko kładzie dłoń na ramieniu blondyna, tak o, w geście pocieszenia. Pokazania, że on też ma trochę dosyć tej bezczynności, nudy.
– Czyli wracamy do punktu zero – burczy pod nosem Johnny, wracając wzrokiem do Fosha, który wciąż siedzi– O, jednak nie. Przynajmniej dzisiaj szybciej poszło.
Fosh wychodzi z knajpy, drzwi wejściowe zamykają się za nim z jękiem i trzaśnięciem. Baby zaciska dłoń na ramieniu Suckera, ciągnie ich oboje za winkiel tak, żeby policjant nie zorientował się, że jest obserwowany. Fosh narzuca płaszcz na ramiona i rusza szybkim krokiem w głąb ulicy. Johnny rzuca spojrzenie Suckerowi, on odbija w jego stronę identyczne, trochę tak, jakby czytali sobie w myślach. Kiwa lekko głową, prawie niewidocznie, gdyby nie ruch jego blond loków. Baby liczy w myślach do pięciu i oboje, znowu, jakby znali swoje gesty na pamięć, ruszają jednym krokiem za Foshem, który znika w oddali, zarys na ciemnej linii ulicy.

Idą w ciszy, miękkim krokiem, od palców do pięt, odruchy pompujące krew i adrenalinę, zakorzenione w pamięci tak, by nawet w napięciu działały perfekcyjnie. Baby zdaje sobie sprawę, że nigdy nie rozmawiał z Suckerem o tym, gdzie nauczył się tej ostrożności, jak stawiać stopy, jak wygiąć ciało, żeby wyglądać na mniej widocznego w ciemności nocy. Sam nie wie, czy chce się pytać (nie, gdyby miał być ze sobą szczery, to chciałby wiedzieć, co się stało i co mógłby zrobić, żeby pomóc. Bo pomóc zawsze się da. Jak wtedy z Murphym), więc wciska te myśli gdzieś za siebie, głęboko i skupia się na omijaniu krzywego chodnika pod ich nogami.
Mija kilka minut takiego cichego podążania i Johnny ma ochotę się poddać, odwrócić na pięcie i iść do domu, paść na kanapę, bo naprawdę, jak nudno może być na akcji?, kiedy gdzieś w oddali wybrzmiewa dźwięk dziwnie przypominający odbezpieczanie pistoletu. Rzuca wzrok Suckerowi, który wygląda na równie zdziwionego. Czyli nie on. Żołądek Baby podskakuje mu do gardła, razem z sercem. Cholera, cholera–
I wtedy Fosh się zatrzymuje. Na środku oświetlonej drogi, oblany migającymi światłami ulicznymi, które ledwo co rzucają światło na cokolwiek. Johnny sam nie jest pewien, czy oddycha. Ręka, jak odruch Pawłowa, ląduje mu w kieszeni, zaciska się na nożyku sprężynowym. Kątem oka widzi, że Sucker sięga dłonią do kabury na biodrze. Wtedy dopiero Baby orientuje się, jak dawno miał do czynienia z taką prawdziwą, odbezpieczoną bronią. Nie taką, o, leżącą na stole dla zastraszenia. Taką działającą, z nabojami, które mogą wyśrubować w czyjejś głowie dziurę na wylot. Chyba jest mu niedobrze.
– Czego chcecie? – odzywa się chrapliwy głos przed nimi. Baby zaciska szczękę, wypuszczając powietrze przez nos, licząc w myślach do dziesięciu (chyba nie liczy w myślach, tylko na głos, bo Sucker rzuca mu dziwne spojrzenie).
– Porozmawiać – odzywa się blondyn, prostując plecy. Jest cholernie spokojny jak na kogoś, kto trzyma dłoń na broni. Kto rozmawia z osobą trzymającą dłoń na broni.
– Po co? Czemu mnie śledzicie?! – Fosh jest za daleko, by Johnny mógł zobaczyć jego wyraz twarzy, ale po drżeniu w jego głosie może wyczytać, że policjant nie jest tak opanowany, jak Sucker. Wręcz odwrotnie.
Wymachuje bronią w powietrzu, gdy tylko Johnny stawia dwa kroki w jego stronę. Baby czuje dłoń Suckera zaciskającą się na tyle jego koszulki, mówiącą mu “stop, przestań, tylko pogorszysz sprawę”, ale krew buzuje mu w żyłach i sam nie wie, co robi, więc stawia na instynkt, pozwala adrenalinie prowadzić jego ruchy.
– Dobra, słuchaj, jest sprawa – robi jeszcze trzy kroki, ale Fosh celuje swój rewolwer prosto w niego, więc cofa się o jeden. Jest na tyle daleko od Suckera, że ten już nie ciągnie za jego koszulkę, puścił – Ejże, grzecznie. Serio, nie chcemy przemocy, tylko rozmowę.
– Cokolwiek chcecie, nie zgadzam się – odzywa się po chwili policjant, tym razem spokojniejszym głosem, jakby ukoił nerwy. Ściąga jedną dłoń z rewolweru, opuszcza lufę na ulicę między nim a Johnnym. Fosh bierze oddech, marszczy gęste brwi – Namyśliłem się i nie. Już mi wystarcza to, że wkręciłem się w gówno z tamtymi.
Johnny rzuca pytające spojrzenie Suckerowi stojącym za nim, ale blondyn wygląda na równie zdziwionego. Wzrusza ramionami, z jedną dłonią wciąż na pasie.
– Dobrze, to co powiem nie zabrzmi dobrze– Baby znów robi krok, dwa i lufa znów ląduje na nim. Czuje, jak wszystkie mięśnie mu tężeją – Hej, spokojnie!
– Nie zbliżaj się, mówiłem! – odkrzykuje Fosh, któremu głos podskoczył o dwie oktawy.
– O zbliżaniu nic nie mówiłeś! – Johnny odparowuje i jego głos chyba też się podniósł ze stresu – Daj mi chociaż skończyć zdanie!
– Baby, odpuść – nagle pojawia się głos Suckera, spokojny, wykalkulowany, choć podkreślony czymś, czego Johnny nie potrafi wyczytać. Tym bardziej że nie widzi twarzy blondyna.
– Radzę sobie – odbija i chyba przesadził z kwasotą w głosie, zapisuje sobie gdzieś w głowie, żeby później za to przeprosić, ale cholera, ktoś w niego celuje bronią, tak? Taką odbezpieczoną, policyjną. Więc pewnie jakąś nowiutką. Śmiertelną. Mimo wszystko skupia wzrok na Foshu, który wciąż trzyma dwie dłonie na rewolwerze – Dobra, Fosh słuchaj. Mówiłem, że nie zabrzmi fantastycznie, ale wysłuchaj do końca, okej? Może wiesz, może nie, ale my jesteśmy z takiego, powiedzmy sobie, znanego w okolicach gangu i–
Tylko tyle udaje mu się powiedzieć, zanim huk odbija się po ścianach pobliskich domów i asfalt między nim a policjantem bryzga iskrami. Johnnemu dzwoni w uszach i sam nie wie, czy to on krzyczy, czy wszyscy wokół, ale nagle czuje skurcz w nodze i nie może zrobić nic innego, niż upaść na jezdnię pod nim jak opuszczona ze sznurków marionetka. Czuje chrobotliwy beton pod bokiem, żwir wbijający się w jego ramię. Mimo wszystko podnosi się na łokciach, przewraca na bok i już chce wstać, kiedy pulsujący ból w łydce go zatrzymuje. Wtedy dociera do niego głos gdzieś ponad nim.
– Cholera, przepraszam, nie chciałem! Palec musiał mi się wymknąć, nigdy– Jeśli już to ostrzegawczy–
– Ostrzegawczy strzela się w powietrze, ty cymbale– Baby rozpoznaje głos Suckera gdzieś obok niego i wykorzystuje ich kłótnie na spojrzenie na źródło bólu. Przez bok jego łydki przebiega czerwona linia, krew zalewa jego wysokie skarpetki i asfalt pod nim. Przynajmniej nie prawa, to nie trafił w tatuaże, wpada do jego otępiałego mózgu myśl i ma ochotę strzelić się w głowę. Idioto, nie o tym teraz.
I teraz, jak patrzy na ranę, dopiero wtedy dociera do niego ten cały ból, który uderza w niego jak tsunami. Sam nie jest pewien, czy krzyczy, czy jęczy, może wydaje z siebie jakieś żałosne połączenie obu, może skowyczy jak zbity pies. W każdym razie Sucker nagle kuca przy nim i wszystko, co Baby widzi, to Sucker, jego jasny dżins, buty na grubej podeszwie, blond włosy.
– Nie wygląda źle, tylko cię drasnął – mówi Sucker jak z automatu, ale Johnny czuje w tym jego głosie nutę troski. Może więcej niż nutę. Ból słabnie i jest teraz tylko statycznym pulsem, trochę jakby Baby poparzył się wrzątkiem. Ale jakby wrzątek miał w sobie tysiąc igieł i non stop wsuwał i wyciągał je z jego łydki. Przewraca się z boku na plecy i leży tak chwilę na zimnym asfalcie, oddychając jak najgłębiej może.
– Postrzeliłeś mnie – jęczy dramatycznie, sam nie wie, czy żeby zrzucić poprzednie jęki na aktorstwo, czy żeby Fosh faktycznie czuł się jeszcze bardziej winny.
– Przepraszam! Błagam, nie mówcie temu swojemu kierownikowi, ale przecież mówiłem, że nie chcę współpracy–
– Przecież już współpracujesz z Blackwood Beast, pinche pendejo – warczy Johnny, podnosząc się do pozycji siedzącej. Sucker faktycznie kuca obok niego i wymieniają między sobą spojrzenia, te same niewypowiedziane słowa, bezgłośna rozmowa. Przynajmniej Baby ma nadzieje, że oboje myślą o tym samym.
– Blackwood Beast…? Ale – Fosh odzywa się nagle. I przez chwilę nic nie mówi, Johnny i Sucker też nie, jakby oboje oczekiwali w napięciu na policjanta. Wtedy Fosh wypuszcza głośno powietrze ustami, jakby przez ten cały czas nie oddychał. Chowa twarz w dłoniach, parska nerwowym śmiechem.
– Co? – odzywa się Sucker i Johnny też chce się zapytać, ale wciąż przeżywa szok. Chyba. W każdym razie jego noga wciąż leży na asfalcie, nieruchoma, bo Baby boi się nią ruszyć.
– Myślałem, że wy jesteście od Węży. Bo, oni chcieli, ale ja się nie zgodziłem, mówiłem – Fosh zaczyna gubić się w wyjaśnieniach i Sucker przewraca oczami tak mocno, że Johnnemu wydaje się, że udało im się zrobić pełen obrót. Blondyn podnosi się z kolan, opiera dłoń na kaburze.
– To źle myślałeś. A teraz postrzeliłeś jedną z Bestii. Pożałujesz tego, wiesz o tym?
Jak na zawołanie, Baby zwija się na betonie, wydaje z siebie jęk bólu. Noga faktycznie zaczyna boleć, kiedy nią rusza, ale wszystko inne jest na pokaz. Tak. W każdym razie chyba udaje mu się przekonać policjanta, bo Fosh wygląda na przerażonego.
– Nigdy bym... Nie, to nie było celowo! I nigdy bym nie konspirował z innymi, naprawdę! Zaraz, czekaj, zadzwonię po karetkę–
Sucker podnosi dłoń i jak na zawołanie policjant milknie. Baby zastanawia się chwilę, czy jak on by tak zrobił, to Fosh też by przestał gadać, czy to taka swoista supermoc Suckera. Że łapie uwagę wszystkich i owija ich sobie wokół palca.
– Poradzimy sobie. Nie zadzwonisz po nic – Sucker mruży oczy i nawet Johnny zaczyna się stresować, mimo tego, że to nie na niego skierowany jest gniew blondyna – Poza tym, tobą już zajmie się góra.
– Góra? – Baby powstrzymuje uśmiech, który ciśnie mu się na usta, gdy głos Fosha drży lekko. Sucker przymyka oczy, staje szerzej, pewniej. Johnny żałuje, że nie może nagrać tej rozmowy, bo naprawdę, to coś niezwykłego.
– President. Corvus. Nie ujdzie ci to wszystko na sucho – mówi ostro blondyn i kiwa głową – A teraz zmykaj. Nie chcę cię widzieć na oczy.
Fosh rzuca przepraszające spojrzenie na Baby, który wystawia środkowy palec w jego stronę. Policjant nic nie mówi, tylko odwraca się na pięcie i rusza pół–truchtem, pół–marszem przed siebie.
Gdy tylko policjant znika za rogiem, Sucker zwraca wzrok na leżącego wciąż na ziemi Johnnego. Ten, gdy tylko czuje ciemne oczy na swoim ciele, zwija się, łapie za kolano, przyciska udo do brzucha.
– Och, agonio, umieram!
Chociaż ma zamknięte oczy, może się założyć, że blondyn przewraca oczami.
– Daj spokój, pocisk tylko cię drasnął. Trzeba to tylko oczyścić.
Baby odwija się z kulki, rozpłaszcza kończyny jak najszerzej może na asfalcie, rzuca błagające spojrzenie w stronę stojącego nad nim chłopaka. Tym razem widzi, jak Sucker wzdycha i krzywi się w czymś, co wygląda jak powstrzymywany uśmiech.
– Umieram, jestem umierający, tracę krew – szepcze Johnny. Dodaje kaszlnięcie, dwa, dla efektu. Uderza się dramatycznie w pierś. Tym razem Sucker nie może powstrzymać uśmiechu, więc Baby kontynuuje swój monolog, akcentując pojedyncze słowa jeszcze bardziej – Zostawiasz mnie na polu bitwy, na miejscu zbrodni. Umrę tu i obrysują moje ciało tą białą kredą i zostanę zapamiętany jako ten gość, który umarł na środku ulicy. W jakiejś obdartej dzielnicy. Pewnie pomyślą, że się zatrułem jednym z pączków z tej knajpy. Mogę się założyć, że sprzedają nawet takie czerstwe, kilkudniowe. Śmierć przez pączka. Mało heroiczne.
– Nie martw się, bez ciebie nigdzie się nie ruszam – Sucker mruży oczy i wygląda trochę jak Cleopatra, gdy zrobiła coś, z czego powinna być dumna. Jak zeskoczenie z antresoli prosto na blat bez połamania sobie kości. Johnny wzdycha dramatycznie, wymachuje rękami w powietrzu.
– Musisz mi pomóc wstać, nie mogę wyzionąć ducha na polu walki! Tu jest brudno.
Sucker schyla się, podaje mu dłoń i pociąga w górę. Mimo tego, że rana faktycznie nie jest jakaś ogromna, Baby i tak czuje ostry ból, gdy próbuje stanąć na lewej nodze. Więc tego nie robi. Zamiast tego opiera się bokiem o Suckera, który, choć niższy, jakimś cudem podtrzymuje go bez większego problemu. Przynajmniej na to wygląda. Johnny przerzuca rękę przez ramiona blondyna, wzdycha dramatycznie.
– Bliżej jest do mnie. Przynajmniej umrę w znajomym otoczeniu.
Gdyby miał być szczery, to w sumie nie jest pewien, czy faktycznie jest do niego bliżej. Ale przynajmniej wie, jak dostać się do jego mieszkania. Poza tym u Suckera był tylko raz, a u niego w mieszkaniu czeka Cleopatra, świeża pościel, piękny widok z okna i dobre wino w lodówce. Żyć nie umierać.
– Muszę napisać testament – odzywa się Baby po jakimś czasie, bo ile można iść w ciszy? Sucker rzuca mu dziwne spojrzenie – Muszę spisać swój dobytek.
– Mhm – blondyn kiwa głową i chociaż nie powiedział praktycznie nic, Johnny czuje wypływającą z niego ironię i sarkazm. Ale mimo to wydaje się trochę rozbawiony tym wszystkim, więc Baby nie przestaje mówić. Nawet gdyby chciał, to pewnie by nie mógł.
– Masz uczulenie na koty? – rzuca bezmyślnie, bo przecież jego kot nie jest w stanie uczulić nikogo. Chyba że wyglądem. Sucker kręci głową – O, to świetnie.
– Bo? – blondyn podnosi brwi. Wcześniej wyglądał na rozbawionego, a teraz w jego twarzy jest jakaś iskierka zdziwienia. Niepewności?
– Bo ja, Johnny Diego Mendoza, przekazuję w twoje ręce mego pupila, moje oczko w głowie, Cleopatrę. Numer jeden na liście spadku. Razem z nią dostaniesz jej sweterki i te torby suchej karmy, bo kupiłem ostatnio o kilka worków za dużo, zamiast jeden dałem jedenaście w zamówieniu i–
– Johnny? – Sucker odzywa się nagle i Baby nie jest w stanie rozszyfrować emocji na jego twarzy, nawet gdy stoją w miejscu (zatrzymali się? kiedy?). Wtedy orientuje się, że praktycznie odkrył całą swoją tożsamość. No, tyle z tego bycia incognito. Więc przytakuje i uśmiecha się jak najszerzej może, ignorując skurcz w nodze i igiełki stresu uderzające w jego płuca.
– Tak, Johnny. W końcu musisz znać moje imię, żebyś wiedział komu przekazać tragiczne wieści, że wyzionąłem ducha!
To przywraca niepewny uśmiech na usta Suckera i znów idą (zaczęli iść? Baby naprawdę powinien zacząć bardziej uważać), a Johnny ma ochotę odetchnąć z ulgą, choć sam w sumie nie wie czemu.
– No, to dalej. Mojemu ojcu pozostawiam Cadillaca, moją wierną powierniczkę tajemnic i pustych puszek po energetykach. Obyś była doceniona i twój olej był wymieniany systematycznie. Nie zasługujesz na niego, ale papá musi mieć po mnie jakieś wspomnienie.
Sucker parska cicho pod nosem, krzywiąc się w uśmiechu. Johnny odwraca twarz w jego stronę.
– Słuchaj, to auto to poważna sprawa! Prawie tak samo ważna jak Cleopatra. Nie no, nie aż tak, ale… Też mógłbym ci ją podarować, ale nigdy cię nie widziałem za kółkiem, więc nie jestem w stanie potwierdzić– O.
Jakimś cudem stoją przed blokiem Johnnego. Więc chyba miał rację co do odległości. Opiera się o ścianę, próbując wygrzebać klucze z kieszeni spodni. Sucker stoi obok, ze wzrokiem wbitym gdzieś w ziemię, nie, w nogę Baby. I on też chciałby spojrzeć na swoją łydkę, przyjrzeć się ranie w mocniejszym świetle, ale ma wrażenie, że to by tylko pogorszyło całą tę sprawę, więc odwraca się na pięcie i wbija kod na padzie. Jak tylko drzwi się odblokowują, łapie Suckera za dłoń i chybotliwym, kulejącym ruchem kieruje ich w stronę windy. Gdy stoją już w środku i Johnny wciska guzik, odwraca się w stronę Suckera.
– No, to teraz poznasz swojego przyszłego pupilka. Mieszkanie niestety będę musiał zapisać na Valencíę, bo zabiłaby mnie po raz drugi, gdyby go nie dostała. Chyba. Da się zabić kogoś, kto już nie żyje? Nie wiem, ona by mogła zabić już martwego. Nie zdziwiłbym się.
Drzwi windy otwierają się z cichym dzwonkiem i Baby rusza prosto na drzwi wejściowe do loftu. Chyba potyka się, kulejąc, ale sam nie wie, bo już jest przy drzwiach i otwiera je na oścież. Odwraca się na pięcie, gdy tylko zauważa drzemiącą na kanapie Cleopatrę, upewniając się, że kocica nie wyskoczy na zewnątrz. Sucker wciąż stoi w korytarzu.
– No, mi casa es su casa.
I jeżeli pierwsze co robi w mieszkaniu Johnny, to nalewa dwa kieliszki tego białego wina, które chodziło mu po głowie pół dnia, to zrzuca to na fakt, że został dziś postrzelony (postrzelony! chce przekląć siebie za to, że nawet przez milisekundę narzekał na to, jaka ta akcja jest nudna). No i nie ma lepszego sposobu na rozluźnienie sytuacji, niż kieliszek dobrego wina, prawda?

(4420 słów)
Vanya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz