niedziela, 15 listopada 2020

Od Cynthii

Cynthia ostrożnie zamknęła drzwi, schowała klucze do torebki i schyliła się, aby założyć ciemne kowbojki. Jednego musiała uprzednio wyrwać Haru, który nie wydawał się przesadnie zadowolony stratą potencjalnej zabawki. Wydał z siebie coś w rodzaju pisku wzbogaconego o jęk, którego dźwięk rozniósł się po całym korytarzu. Dziewczyna mimowolnie się skrzywiła. Nie była pewna, czy wszyscy jej sąsiedzi wstają o siódmej. Albo przynajmniej mają taki zamiar.
— Nie tym razem, cwaniaczku. — powiedziała zaborczo, wyciągając mu obuwie z pyska bez najmniejszego cienia litości — Nie pozwolę im umrzeć sposobem, którym potraktowałeś moje czerwone japonki.
Sprawdziła godzinę na telefonie i ruszyła do windy, ciągnąc smycz. Pies powlókł się uparcie za nią, jakby nie ukrywając, że ma jej za złe pewny incydent sprzed kilku minut. Cynthia przewróciła oczyma i skupiła się na drodze, nie chcąc się pogubić. Przeprowadzili się do tej kamienicy kilka dni temu, ale dziewczyna nadal gubiła drogę. Ostatnio weszła do mieszkania obok jej własnego i zaczęła się zastanawiać, czy meble nie były przypadkiem inaczej ułożone. Dopiero gdy Haru zaczął szczekać na rozbawionych lokatorów jedzących obiad, zorientowała się, że to jednak nie jest jej dom. Przeprosiła grzecznie, uciekła do siebie i obiecała sobie w duchu, że jakoś im to kiedyś wynagrodzi. Ale widząc ich miny, chyba nie będzie musiała się jakoś przesadnie starać. Już samym wejściem zrobiła im niespodziankę, nie wspominając już nawet o intensywnym, śmiertelnie poważnym wpatrywaniu się w szafę przez mocną minutę.
Pomachała wesoło pani siedzącej w portierni, sprawdziła Haru obrożę i ruszyła na zewnątrz, mrużąc oczy. Nawet jeśli było to miasto, to promienie słońca docierały tutaj w pełni swoich sił. Brakowało jej powietrza, które przesiąknięte było lasem. Cynthia wzięła głęboki oddech. To, które aktualnie miała w płucach, było jakoś nędzną imitacją prawdziwej biosfery. Ruszyła, kierując się prawą stroną. Nie miała konkretnego celu. Z własnych butów przerzuciła spojrzenie na idącego równolegle Haru. Borzoj napierał na smycz, nękany pewnie przez dziesiątki nowych zapachów i bodźców. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do błądzenia wzrokiem po przypadkowo napotkanych ludziach. Gdzieś w okolicy miała być kawiarnia... Jak na razie żadnej nie dostrzegła. Według mapy w telefonie i informacji w ogłoszeniu gdzieś tutaj powinna znajdować się niezła piekarnia. Jako, iż dzisiaj jest sobota, pierwszy wykład ma mieć dopiero o dwunastej, więc w ciągu czterech godzin może spokojnie zjeść i pozwiedzać miasto. Haru też powinna odstawić do domu bez problemu. O ile nie pomyli mieszkań, oczywiście.
Piekarnia się znalazła. I to nawet szybciej, niż dziewczyna się spodziewała. Nie zdążyła jednak nawet wejść do sklepu, kiedy smycz się zerwała. Pies, który zdążył się uspokoić, rzucił się niespodziewanie za jakimś dachowcem. Kot wydał z siebie przeraźliwe miauknięcie, które tylko zmotywowało psa do podjęcia pościgu. Lina ustąpiła i Haru zniknął jej w tłumie ludzi w ciągu kilku sekund.
Cynthia rzuciła się w stronę uciekającego psa, jak tylko do niej doszło, że trzyma w dłoniach zerwaną smycz. Wzięła głęboki oddech i rozpędziła się, przepychając przy okazji kilkoro przechodniów.
— Jak cię złapię, to będziesz przez miesiąc spać w łazience! — krzyknęła, choć wątpiła, by Haru zwrócił na to większą uwagę. Była wściekła, była rozżalona i co najgorsze, piekielnie się bała.
Czemu nie mogła mieć spokojnego dnia? Chociaż jednego?
Nie była w stanie dogonić psa. Było to po prostu fizycznie niemożliwe. Gdyby to jeszcze był mały psiak pokroju jakiegoś kundelka, to sprawa przedstawiałaby się kompletnie inaczej. Może nawet jakiś przechodzień by jej pomógł. Tylko że jej spieprzyło trzydziesto kilogramowe zwierzę pokroju charta, na którego widok ludzie odskakiwali. Zatrzymała się zdyszana na środku chodnika, próbując złapać oddech. Przebiegła jakieś dwieście metrów i założyłaby się bez wahania, że wygląda jak wywłoka. Zacisnęła bezsilnie dłonie na smyczy, która wyglądała żałośnie z urwaną sprzączką. Przez kilka sekund rozważała zmianę postaci, ale nie mogła. To byłoby z jej strony bardzo głupie. Nie wśród ludzi, których wokoło były tłumy. Zrobiła kilka kroków do przodu, by potem zmusić się do wolnego truchtu. Torebka na ramieniu wypełniona książkami boleśnie obijała się jej o biodra, ale to był aktualnie jej najmniejszy problem. Nigdzie nie potrafiła dostrzec psa. Pytała się ludzi, czy widzieli dużego łaciatego borzoja, ale ci tylko machali przecząco głowami. Cynthia zesztywniała, bo od dwudziestu minut kluczyła pomiędzy ulicami i jak na razie straciła trop. Wykrzykiwała okazjonalnie imię psa, ale bez skutku. Zdążyła też zauważyć, że w dzikim pościgu znalazła się w nieznanej części miasta. Nie była też zadowolona, gdy okazało się, że jej telefon ma dwadzieścia procent baterii. Włączyła tryb oszczędzania baterii i wróciła do poszukiwań Haru. Za godzinę ma zajęcia. Ale już pal licho uczelnię. Da radę nadrobić. Pytanie tylko, gdzie jest Haru?
Gdy już pomału traciła nadzieję, zza rogu wyłonił się człowiek trzymający dziwnie znajomego psa. Nagle dziewczyna skojarzyła, że ów psem jest Haru. Cynthia była bliska popłakania się ze szczęścia. Dosłownie. Chwila i naprawdę była gotowa zalać się łzami. W szczególności, że wyobraźnię miała dużą. Nie zniosłaby, gdyby psu coś się złego stało. Przyśpieszyła kroku, by znaleźć się tuż przed osobą niosącą Haru. Borzoj, którego wielkość zasłaniała twarz wybawiciela, zamerdał wesoło na widok znanej mu osoby. Zaczął się kręcić i wyrywać w stronę brązowowłosej; w końcu ktoś, kto go trzymał, pomału opuścił go na ziemię. Cynthia uśmiechnęła się szeroko do osoby, która pieszczotliwie poklepała psa po łbie.
— Nawet nie wiem, jak mam ci dziękować — powiedziała, siłując się ze sprzączką od obroży. Chciała zawiązać pasek od smyczy na skórzanej obróżce, ale coś jej nie wychodziło — Już myślałam, że spędzę kilka kolejnych dni na bezcelowym włóczeniu się po mieście w poszukiwaniu tego łobuza.
Była niewiarygodnie szczęśliwa. Może znalazca zguby da się zaprosić na kawę? Bynajmniej okazałaby mu swoją wdzięczność za znalezienie psiaka. A ów psiak skończy w łazience. Tak, jak mu obiecała.

Ktoś chętny na wątek z Cynthią? :)

(928 słów)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz