wtorek, 8 grudnia 2020

Od Vicktorii cd Alice

Siedziałam w przeludnionej restauracji z mieszanymi kuchniami wraz ze zgrają znajomych Hutchinsa. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że spotkaliśmy się, kiedy to wracałam ze sklepu blisko mojego domu, w którym to już zabrakło mi składników do zrobienia obiadu. Co prawda nie potrzebowałam ich wiele, bo mieszkam sama w średnim apartamentowcu, ale i tak gotuję sobie na zapas, by mieć później, po pracy, czas wolny. Siedziałam między blondwłosym mężczyzną w czerwonej bluzie, który był bardzo głośny, z drugiej strony siedział szatyn, który po cichutku popijał coraz to więcej postawionego na blacie trunku, natomiast naprzeciw mnie siedział znany już mi wcześniej Boris - średniego wzrostu brunet z kręconymi włosami o niskim tonie głosu, który może i wyglądał na miłego, ale dla mnie znajdował się gdzieś haczyk, który objawiał jego zwariowaną naturę. Oczywiście na lewo od niego siedział Karol, który rozmawiał z innymi kumplami, popijając średniej klasy wódkę. Spojrzałam na niego, wwiercając się tym samym wzrokiem w jego czaszkę, co chyba poczuł, bo na moment zwrócił się w moją stronę. Westchnęłam ociężale, podtrzymując tym samym głowę o dłoń, drugą łapiąc za widelec. Cały czas nie mogłam wyzbyć się tego uczucia obserwacji, tak nieprzyjemnej, że aż nie było mi dane tego lepiej opisać niż obrzydliwe. Skierowałam potajemnie, bo zza zasłony ciemnych włosów, wzrok w stronę Borisa. Tak jak myślałam, to on był moim obserwatorem. Przymknęłam delikatnie oczy, modląc się w duszy, by Karol jak najszybciej się upił, bo to by była moja jedyna szansa na ucieczkę z tego miejsca, czy w ogóle sytuacji.
W taki oto sposób, który wyglądał bardziej że czekanie na sąd ostateczny, spędziłam bitą godzinę na słuchaniu rosłych mężczyzn, którzy nie tyle, ile się żalili, a wręcz chwalili, kto ma większe problemy, co jakiś czas przekrzykując innego rozmówcę w tej grupie. Widząc idealną okazję, oznajmiłam, że muszę skorzystać z toalety, co oczywiście równało się z moim odejściem od tej biesiady, ale czy muszą o tym wiedzieć? I tak zapomną, że wyszłam z lokalu, ba śmiem twierdzić, że nawet nie będą pamiętać, że tam z nimi dłużej siedziałam. Zaśmiałam się pod nosem, skręcając we wnękę, gdzie znajdywały się drzwi do oddzielnych toalet. Weszłam do kobiecej, a tam oparłam się o blat umywalki, spoglądając na siebie w lustrze. Przeczesałam włosy palcami, wyobrażając sobie Hutchinsa nazajutrz, kiedy to mieliśmy spotkać się u mnie na maraton starych, porządnych filmów akcji. Kogoś na pewno będzie coś bolało. Przemyślenia jednak przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Na ten odgłos, jakby na wystrzał, puściłam wodę i zaczęłam myć ręce, co chwilę ukradkiem spoglądając w lustro, by zobaczyć, kto taki wszedł do mojego tymczasowego sanktuarium. Długo nie minęło, aż ujrzałam odbicie persony, którą tak bardzo się zdziwiłam. Czym prędzej zakręciłam kran i odwróciłam się w jego stronę, bo był to nie kto inny, a Boris. Od momentu naszego spotkania wiedziałam, że coś do mnie ma, ale żeby na tyle, że wchodzi do publicznej, damskiej toalety? Żałosne.
- Co tutaj robisz? - zapytałam, opierając się o blat, krzyżując przy tym ręce - Myślałam, że męska to na prawo -wskazałam palcem na kierunek, o którym mówiłam.
- Taa widzisz - uśmiechnął się szarmancko - Ja niekoniecznie tu pod pretekstem załatwienia się -mówiąc to, zaczął się powoli do mnie zbliżać - Denerwują cię, prawda? -uniósł delikatnie brwi, oczekując tym samym odpowiedzi.
Cicho westchnęłam, dotykając jego klatkę piersiową, tym samym informując, by nie więcej nie zbliżał. O dziwo przystał na mój rozkaz, cofając się o dwa kroki.
- Może i denerwują, może nie... co ci do tego? -chrząknęłam, podchodząc do drzwi - Jeżeli jednak mam odpowiedzieć, to tak, denerwują, a że ty jesteś jednym z tej zgrai to.. -zamilkłam, przyglądając mu się od góry do dołu - Sam sobie dopowiedz, kim jesteś dla mnie -uśmiechnęłam się fałszywie i wyszłam z pokoju, a następnie z całego lokalu łapiąc za czarny, długi płaszcz i kapelusz.
Wyszłam na ulicę, która już o tej porze robiła się jeszcze bardziej zatłoczona, bo to i ludzie wracają z pracy, jak i idą na imprezy. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ja nie chce robić tego samego co inni? Bawić się, szaleć, a co najważniejsze - ryzykować? Odpowiedź była prosta i wszystkim znana, albowiem nie jestem wszystkimi, a tylko i wyłącznie sobą, czarną owcą spośród tłumu. Poprawiłam kapelusz, łapiąc za jego rondo i skręciłam w lewo. Zebrało mi się na odstresowanie poprzez spożycie alkoholu, przez to, jak długo oglądałam tych półgłówków, nie miałam jednak chęci zaczynać tego z nimi. Moim celem padł bar oddalony od tego miejsca trzema ulicami, więc wcale nie było tak daleko, a na dodatek jeszcze bliżej do mojego domu. Na samą myśl uśmiechnęłam się w duszy. Wcisnęłam dłoń do wewnętrznej kieszeni płaszczu w celu wyszukania charakterystycznej paczuszki, jakim było opakowanie papierosów. Na ślepo je otworzyłam i muskając zawartość palcem, wyliczyłam ilość gilz z tytoniem w środku, a następnie dotknęłam tą samą ręką ust. Ktoś pewnie powie, że to, co zrobiłam dziwne, być może większość zapytanych, ale można powiedzieć, że właśnie w ten sposób się powstrzymuję przed wyciągnięciem i zapaleniem jednego z nich. Zdecydowanie muszę to rzucić, ale w takim razie jak będę wytrzymywać tych dziwnych ludzi? Bez sensu.
Szłam jedną z tych ciemniejszych, a przynajmniej spokojniejszych uliczek, które doprowadzają do charakterystycznego budynku, a właściwie wejścia do tak zwanej Ciemni, w której to rozbudował się bar „Lazlo". Na samo zobaczenie wielkiego neonowego szyldu wyjętego z lat 80 od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Tak dawno tu nie byłam, że to aż okropne! Przyśpieszyłam więc kroku, aby nie odwlekać wspaniałego spotkania. Coś jednak przerwało mi tę urokliwą scenkę, dokładniej dziwne odgłosy dochodzącej z prawej strony, gdzie mieszczą się starsze kamienice.
- Ehh zamknijcie się -mruknęłam cicho do siebie, zwalniając trochę tempo.
Jednakże słowa, które dobiegły z tej samej wnęki parę sekund po tym, jak powiedziałam, żeby zamilkły, poruszyły mnie. "Pomocy! Niech ktoś mi pomoże" - było to krótkie, ale donośne, po czym zamilkło, jakby osoba, która je wykrzyczała, została znokautowana albo wsadzona do czarnej furgonetki. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam za siebie, odwracając się tułowiem w tamtym kierunku, lecz jak wcześniej to było, nikt stamtąd nie raczył się ukazać. Westchnęłam ociężale i już miałam wrócić na swój radosny, pełen szczęścia, alkoholu i papierosów tor, ale głos znów powrócić. Zacisnęłam zęby, walcząc ze sobą w myślach. Nie chciałam sobie psuć chwili, tym bardziej że cały dzień był jak z horroru, ale nie dawało mi to spokoju. Z wielkim rozgoryczeniem w głosie podczas jęku odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wnętrza uliczki. Gdy stanęłam w wejściu, będąc częściowo oświetlana przez jarzące neony, wymruczałam:
- Jak już macie kogoś zabić lub uprowadzić róbcie to w innych uliczkach, a nie przy barze -mówiąc te rzeczy oczywiście, że zwróciłam ich uwagę.
Zaczęłam się im przyglądać. Dwóch mężczyzn, jeden trzymał ręce młodej dziewczyny, przyciskając ją tym samym do ściany, drugi natomiast stał obok z papierosem w ustach, trzymając w ręce nóż myśliwski. Uniosłam brew w geście zdumienia, po czym złapałam się za skronie.
- Posłuchajcie... - zaczęłam - zostaliście złapani na gorącym uczynku bla bla -kontynuowałam, zaznaczając tym samym koła wolną dłonią - wypuście ją czy coś -spojrzałam powtórnie na nich.
Chwilę stali zdezorientowani, po czym ten, co trzymał dziewczynę, wyprostował się i wyszepnął coś do swojego kumpla, a następnie podtrzymał rozmowę.
- Kim ty w ogóle jesteś, żeby nam rozkazywać, co, Piękna? -uśmiechnął się, oblizując przy tym delikatnie wargi.
- Wiesz, co mówisz bro, ta będzie moja -odezwał się drugi, dotykając krańcem ostrza policzka -No dalej, zabawimy się trochę... -puścił mi oczko, na co obydwoje się głośno zaśmiali.
Przekręciłam oczami i zaczęłam powoli do nich podchodzić, mając przy tym dłonie schowane w kieszeniach. Niestety, ale nie wiedzieli, w co się pakują. Może i nie jestem jakoś wyćwiczona w sztukach walki albo w ogóle w samoobronie, ale życie w tak fałszywej rodzinie z różnymi przekrętami i niebezpieczeństwami nauczyłam się jednego - broń się nawet za cenę życia. Dobrze, że nie ma powiedziane którego. Na same wspomnienie o tym kąciki ust same mi się uniosły. Stanęłam gdzieś dwa metry przed nimi, na co ten z bronią podszedł do mnie i zaczął mnie oglądać ze wszystkich stron, krążąc wokół mnie, jakby był jakimś sępem, a ja padliną.
- Grzeczna dziewczynka -zarechotał, stając po mojej lewej, odwracając tym samym głowę do kolegi -Widzisz? Już jest mo--
Nie zdążył dokończyć swojego zdania, ponieważ uderzyłam go z całej siły telefonem w skroń. Ten przez szok i ból obił się o ścianę i padł na kolana, niedługo po tym łapiąc się za głowę. Uderzyłam go na tyle mocno, że zaczęła sączyć się krew.
- Ty s*ko -krzyknął, znów sprawdzając rękę, która już cała była od krwi -Martin bierz ją, a nie stoisz jak debil! -warknął do kolegi, na co ten, pomimo większej postury, posłuchał się i puścił dziewczynę.
Podbiegł do mnie z zamiarem uderzenia mnie, co jednak mu się nie udało ze względu na mój refleks. Odsunęłam się, dając mu przeszkodę pod nogi, przez co się przewali. Ze spokojem podeszłam do krwawiącego i chwyciłam za nuż, który zaraz przy nim leżał. Obejrzałam go dokładnie, a następnie kopnęłam mężczyznę w twarz, a kiedy odbił się od ściany, złapałam go za włosy i przyłożyłam ostrze do szyi, patrząc mu głęboko w oczy swoim oziębłym spojrzeniem.
- Nie lubię się powtarzać, więc powiem to raz -zaczęłam, zbliżając się twarzą do niego -Albo się stąd teraz wyniesiecie, albo nawet w kostnicy nie dadzą rady was rozpoznać -wyszeptałam, szarpiąc go przy tym.
Mężczyzna złapał się za lekko zranione gardło i z zaciśniętymi zębami zawołał przyjaciela, uciekając przy tym w popłochu. Ociężale spuściłam rękę wzdłuż ciała, wypuszczając powietrze ustami. Wtedy usłyszałam cichy szloch za sobą. Podniosłam głowę i spojrzałam przez ramię w kierunku, z którego się wydobywał. To ta dziewczyna. Siedziała skulona pomiędzy czarnymi workami pełnych śmieci. Zerknęłam w stronę wyjścia, w którym było widać światło pochodzące z baru.
- Nic tu po mnie -wyrzuciłam nuż przed dziewczynę, sama kierując się do wyjścia, ta jednak zatrzymała mnie swoim zachrypniętym głosem.
- Nie zostawiaj mnie -zaszlochała raz jeszcze.
Stanęłam, zastanawiając się przy tym, co mnie tak ukarało, że zawsze zdarzają mi się jakieś posrane historie. Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając na zachmurzone nocne niebo.
- Jak tak bardzo nie chcesz być sama, to chodź do baru -rzekłam, ruszając się ponownie z miejsca.
Szłam powoli, czekając na dziewczynę i jej decyzję, a kiedy myślałam już, że nie nadejdzie, usłyszałam za sobą niechlujne kroki. Przymknęłam oczy, skręcając w stronę budynku, albo inaczej - oczekiwanego szczęścia.

Alice?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz