Mężczyzna zapadł się powoli, w chyba równie umęczonym jak on sam, fotelu. W tamtym momencie niezwykle ciężko było mu zebrać myśli, które w każdej wolnej chwili uparcie oscylowały dookoła Michelle. Ich ostatnie spotkanie, choć z całą pewnością przerażające i piękne, skończyło się wyjątkowo niefortunnie. Wzburzenie całą kłótnią bardzo szybko ustąpiło miejsca nieustannej obawie o bezpieczeństwo kobiety. Gdyby okoliczności były inne, z pewnością po kilku dniach, które dałby pannie Hobart na ochłonięcie, zadzwoniłby lub po prostu przyjechał jakby nigdy nic. Zrobiłby tak, gdyby nie James, gdyby za młodu nie był takim idiotą, gdyby nie musiał wyjechać, by spłacić "dług" i gdyby dla bezpieczeństwa nie uznał za konieczne ograniczenie kontaktu z Blaidd do absolutnego minimum. Fakt, że ta najprawdopodobniej wciąż była ma niego zła, a przynajmniej na tyle uparta, by podsycać swój gniewny żar do tego momentu, był mu wręcz na rękę. Martwił się, to oczywiste, ale wbrew pozorom dzięki niewiedzy był w stanie lepiej skupić się na swoim zadaniu.
Dłoń barmana uniosła się delikatnie, po chwili składając w pięść. Wpatrując się w zaczerwienione i pozdzierane knykcie, Calaney niemal usłyszał dźwięk strzelających kostek, odbijający się w głowie nieprzyjemnym echem. Z niejakim trudem i niesmakiem przyznał sam przed sobą, że zadanie, które otrzymał do pewnego stopnia go przerosły, a już z pewnością jego wiek. Co prawda sporym nadużyciem byłoby nazwanego go starym, jednak wiek, którym mógł się obecnie poszczycić, sprawiał, że takie zagęszczenie „bijatyk” wymuszało na nim znacznie większego nakładu energii niż kiedyś. Na domiar złego nie zapewniało mu to już tylko pozytywnych emocji, nie sprawiało już tyle satysfakcji. Niepokoiła go myśl, że coraz bardziej cenił sobie spokój, choć wciąż pragnął zastrzyku adrenaliny, jedynie nie w tej formie.