Poniedziałki nigdy nie były szczególnie pasjonujące w takim miejscu jak bar w kasynie. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że były regresywne dla zarobków właściciela, zresztą podobnie jak resztą tygodnia roboczego. Większość gości w końcu traktowała grę w kasynie jako weekendową formę rozrywki. Trudno było oczekiwać, by w poniedziałkowe popołudnie robili coś innego niż po wyleczonym kacu przepraszanie rodzin lub plucie sobie w brodę za kolejne roztrwonione pieniądze, by w końcu zasiąść do pracy, by w następny weekend pomimo zapewnień i obietnic popełnić dokładnie tę samą zbrodnię.
Ta pustka zdawała się wręcz dzwonić w uszach, niemal przytłaczając swoją obecnością. Retrys stał bezczynnie za ladą, na zmianę przecierając idealnie białą szmatkę to szklankę, to lekko skurzoną butelkę. Niechybnie umarłby z nudów w najbardziej znienawidzony dzień w tygodniu, gdyby nie Wielką Piątka — najbardziej znanych bywalców kasyna — Trevora, Michaela, Mikiego, Martina i Tracey, uzależnionych od hazardu, ustawicznie przegrywających, bezrobotnych i nie wiadomo skąd biorących pieniądze, by codziennie przepuszczać kolejne oszczędności, zapewne nie ich życia.
Zza ściany jedynie dobiegały Ursusa nieprzyjemne dźwięki automatów, które jako jedyne wypełniały pustkę po reszcie gościach.
Mężczyzna skrzywił się znacząco, odkładając szklankę ze rżniętego szkła, podirytowany już tragicznym krzykiem maszyn i wściekłej z powodu kolejnej przegranej Wielkiej Piątki. Wzrok Calaneya sam powędrował w stronę starego gramofonu, którym miał nadzieję zagłuszyć ten jazgot, powstrzymał go jedynie, równie niemiłe jego staroświeckiemu uchu, pikniecie komórki. Gdyby nie fakt, że oczekiwał tego sygnału, zapewne zostawiłby telefon w szatni.
Sprawnym ruchem wygrzebał Pentagram Monstera z głębokiej kieszeni spodni, odczytując, jak miał nadzieję twierdzącą odpowiedź na swoją propozycję. Kącik jego ust nieznacznie powędrował mu górze. Z powodu pracy przy samochodzie Alice, a teraz jeszcze drugiego, znacznie mniejszego, a w dodatku merdającego ogonkiem nie mógł kolejny raz zostać na noc u Michelle, nikt jednak nie powiedział, że nie mógł spotykać się z nią w międzyczasie. Skoro była mi temu okazja i oczywiste chęci, czemu miałby nie skorzystać, tym bardziej że naprawdę lubił ich "randki". Tym razem, jak i sprawia za każdym innym, nie miał szczególnego pomysłu na to jak spędzą ten czas razem, po prostu chciał spędzić go z nią, nieważne było w jaki sposób.
Czas do przerwy ciągnął się nieubłaganie, a niezmienna jednostajność w kasynie wcale nie pomagała mu przetrwać tego czasu. Zwykle ten mijał mu na wysłuchiwaniu licznych, nierzadko naprawdę ciekawych historii. Retrys nigdy nie lubił niepotrzebnie strzępić języka, z resztą nie miał do tego za grosz talentu. Znacznie lepiej od mówienia wychodziło mu słuchanie, do tego stopnia, że pijani klienci czasem w ogóle zapominali o jego obecności i wczuwając się w opowiadaną historię życia, po prostu mówili dalej. Czasem tylko potrząsali głowami, zastanawiając się, do kogo tak właściwie mówili, dopiero po chwili orientując się, że stał przed nimi rosły barman cierpliwie wysłuchujący każdej z nich. Większość gości, ku jego radości nawet nie wymagała odpowiedzi czy tym bardziej złotych rad, jedynie okazjonalnego przytaknięcia na dowód, że wciąż słuchani. Kilka razy nawet zdarzyło mu się, że po iście Hamletowskim monologu gość mu podziękował za wypełnienie atencyjnej pustki, co było nie lada doświadczeniem, co więcej naprawdę miłym.
Gdy w końcu wybiła piętnasta, jedynym co wydostało się z ust barmana, było westchnienie ulgi. Nie przypuszczał nawet, że po zaledwie trzech godzinach, w zasadzie nic nierobienia mógł być aż tak zmęczony. Nienawidził poniedziałków, tej pustki przy barze, braku pracy po idealnie wysprzątanym po weekendzie stanowisku i nie znosił faktu, że bezczynność wysysała z niego energię.
W ekspresowym tempie zamknął bar, w nie uczęszczająca od lat do kasynowego baru codzienna klientela nie postanowiła nagle dołożyć do puli nieszczęść życiowych jeszcze alkoholizmu. Wystawił na lądzie gustowną tabliczkę z napisem "Przerwa" i nie przebrawszy się nawet, wyszedł z budynku, kierując się wprost pod szkołę, gdzie czekać miała na niego partnerka.
Z daleka już spostrzegł Michelle, której sylwetkę od dawna już rozpoznawał na pierwszy rzut oka, rozmawiającą z kimś, kogo nie mógł identyfikować od razu. Dopiero zbliżywszy się nieco bardziej, rozpoznał w nieznajomym mężczyznę i to bynajmniej nieszkaradnego. Mimowolnie przyspieszył nieco, czując delikatne ukłucie zazdrości, tak irracjonalne w jego mniemaniu. Nie widział sensu, w zazdrości, ufał uczuciom panny Hobart, w końcu gdyby nie miało to mieć przyszłości, zapewne nie byliby razem, ich znajomość zakończyłaby się wraz z tamtym pamiętnym pocałunkiem, a jakiekolwiek interakcje sprowadzały do spraw czysto "zawodowych".
Zanim choćby Calaney zdążył wziąć wdech, by odpędzić to żrące uczucie, kobieta zrobiła coś, co wystarczyło, by całkowicie wyrzucić z niego negatywne emocji i skutecznie odkleić świadomość od rzeczywistości. Zwykle to w końcu on witał i żegnał ją pocałunkami, prócz tego oboje wyjątkowo wzbraniali się od okazywania zbytniej czułości ponad zasypianie w swoich ramionach, gdy tymczasem Michelle powitała go w tak niespodziewany sposób, w dodatku publicznie. Odruchowo położył dłoń na jej talii, figura blondynki zadziwiająco bardzo przypadła mu do gustu, co pojawiało się przesadną chęcią dotykania jej. Uważał się w końcu za empirystę. Zaskoczenie jednak sprawiło, że nie zdążył odwzajemnić pocałunku, jedynie nieświadomie przyglądając się obcemu mężczyźnie.
Dopiero gdy nauczycielka odsunęła się delikatnie, ten spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chwilę zajęło mu rozprawienie się z ewidentnym zaskoczeniem, nim zaczął łączyć kropki. Takie zachowanie nie było w końcu typowe dla Michelle. Wiedział też, że dorosłość była mocno względną sprawą i często wiązała się wyłącznie z dokumentem, ale po takiej kobiecie jak ona spodziewał się nieco więcej okłady i klasy niż popadanie w nastoletnią skłonności do robienia scen, jednak jak sam później przyznał, ta w gruncie rzeczy nie była aż tak zła. Nie chciał przyznać się głośno, lecz sam poczuł równie zjadliwą jak zazdrość satysfakcję widząc wyraźne niezadowolenie i zawód na twarzy wuefisty na zaistniałą sytuację. Jeszcze trudniej niż do dziecinnej satysfakcji ze zrobienia na złość amantowi partnerki trudniej było mu przyznać, że naprawdę lubił jej bliskość, a nazwanie go "kochaniem" i pocałowanie w policzek bez okazji czy choćby takiej jak przed chwilą, było czymś przyjemnym.
O ile ciekawość Daniela życiem prywatnym Michelle zdawała się Retrysowi do pewnego stopnia czymś zrozumiałym, tak dziwnych chichotów uczennic nie był w stanie pojąć, ani tym bardziej faktu, dlaczego on i Blaidd mieliby być obiektem plotek wśród uczniów. Wiedział, że nieco wyróżnia się w tłumie, ale niezrozumiałym było, dlaczego kogoś miałoby to obchodzić i popychać do rozmowy. Sam przecież nigdy nie rozmawiał o swoich nauczycielach, a jeśli nawet to nie w takich kategoriach, a skoro on mógł to dlaczego inni mieliby nie móc trzymać się z daleka od cudzego życia?
Barman rzucił jedynie pobieżne spojrzenie na grupę dziewcząt, by po chwili powrócić nim do kogoś, kogo widok był mu o wiele milszy. Przez jakiś czas wpatrywał się w uśmiechniętą buzię Michelle, która w połączeniu z błyszczącymi rozbawieniem oczami cicho ścięła go z nóg. To było piękno, na które był wrażliwy, to ona była dziełem sztuki, które chciał oglądać i w milczeniu kontemplować.
Po chwili zawiał silniejszy wiatr, porywając włosy kobiety, niosąc przy tym przyjemną woń jej perfum. Mężczyzna odetchnął pełną piersią, delektując się tym zapachem. Na moment utonął w nim, zapominając o nurtującym kobietę pytaniu. Dopiero mlaśnięcie i suche splunięcie spowodowało, że dostrzegł, że włosy nauczycielki całkiem przykryły jej twarz, wpadając zapewne także do ust. Rozumiał, to aż za dobrze i nie dziwił się jej poczynaniom, by zaradzić tej sytuacji.
Nikt prócz mężczyzny nie zrozumie zmagań z kobiecymi włosami. Nierzadko zdarzało się, że zapominając o obecności drugiej osoby w łóżku, panna Hobart odrzucała włosy, które lądowały na twarzy Calaney, by nie przeszkadzały jej w ciągu nocy. Lubił jej włosy, niemal tak bardzo jak jej zniewalającą figurę, ale nie w momencie, gdy te tak agresywnie atakowały go w najmniej oczekiwanym momencie, zakłócając spokojne zasypianie. Kilkukrotnie też budził się owinięty blond włosami, po otwarciu oczu widząc tylko zadowolenie na twarzy partnerki, tym bardziej że to on musiał wyplątywać je z brody.
— Cholerny wiatr — mruknęła niezadowolona, gdy niepokorny żywioł raz jeszcze postanowił zrobić jej na złość.
Mężczyzna ponownie spojrzał na nią, tym razem natrafiając na moment, gdy ta płynnym i zgrabnym ruchem odgarniała włosy na bok, przysuwając nieco bliżej. Poczuł, jak delikatnie zadrżała, nie spodziewał się, że w jednej chwili zrobi się tak chłodno, pogoda w końcu zapowiadała się piękna.
— Powiesz mi w końcu gdzie idziemy? — spytała raz jeszcze zniecierpliwiona, tym razem dla zachęty trącając go w bok.
— A gdzie chciałabyś iść? — odparł wzdychając cicho, wciąż nie zdołał wymyślić lepszej odpowiedzi, choć przez jego głowę przewinęło się kilka, choć w tamtym czasie nieodpowiednich propozycji. Miał zdecydowanie zbyt miało czasu.
— Tam, gdzie ty — rzuciła niemal od razu, uśmiechając się sama do siebie.
— Nie ułatwiasz — mruknął rozczarowanym, że nierozwiązana za niego tego problemu.
Kątem oka dostrzegł, jak słodziutki uśmiech pogłębia się nieco, jakby miała zaraz odpowiedzieć „wiem”. Ursus pokręcił delikatnie głową biorąc głęboki wdech. W tej sytuacji miał tylko jeden pomysł.
Objął ją nieco szczelniej, przyciągając bardziej do siebie, by móc ucałować ją w skroń. Po tym ruszyli nieco żywszym tempem, by nadgonić stracony przez scenę z wuefistą czas.
Po kilku minutach dotarli na miejsce, którym okazała się budka z kebabem.
— Więc restauracja — zaśmiała się Michelle wchodząc głębiej.
— Źle się ubraliśmy — zauważył, spoglądając na elegancki strój kobiety i swój uniform, który znacząco odbiegał od tego, jakiego można by się spodziewać spotkać w takim miejscu.
Nauczycielka rozłożyła bezradnie ręce zerkając na niego przez ramię. W końcu stojąc w niewielkiej kolejce, rozpięła płaszcz rozglądając się po tablicy menu. Mężczyzna w końcu sam podszedł nieco bliżej odruchowo zerkając na zdjęcia kebabów. Od lat jadał jedno i to samo, w końcu zmiany nie było jego ulubionym elementem życia. Jednym z jego mott życiowych było trzymanie się znanego. Wyjątki znajdą się jednak od każdej reguły.
— Co chcesz? — spytał znad jej ramienia, ponownie wbijając wzrok w tablicę, jakby to miało pomóc kobiecie podjąć decyzję.
Kobieta mruknęła zastanawiając się przez chwilę, aż kolejna przesunęła się nieco.
— Średniego w bułce — odparła odwracając się twarzą do towarzysza. — Tylko z jakimś łagodnym sosem — dodała, spodziewając się, że on weźmie ostry, a w końcu nie wszyscy lubili to nieprzyjemne pieczenie na języku.
— Proszę — silny akcent Turka zabrzmiał szybciej, niż Retrys zdołał choćby przytaknąć życzeniu kobiety, nie mówiąc już nawet o odesłaniu jej do stolika.
— Dwa duże w bułce i łagodnym sosem — odparła krótko bardziej dla oszczędności słów, zwykle jadał w cieście mieszanymi sosami.
— Średni, dużego nie zjem — poprawiła, patrząc na niego zaskoczona, jakby w ogóle nie brała pod uwagę możliwości, by chciał zamówić jej największą pozycję.
— Będziesz miała na kolację — zauważył, sam tak przecież robił, z resztą duży najbardziej się opłacał w tej cenie.
— Nie jem tego samego teraz i na kolację — odparła, krzyżując ramiona na piersi. — Jeśli kupisz mi dużego, to kupujesz dla mnie i pas — ostatnie słowa zaakcentowała tak mocno, by mieć pewność, że dotarło do niego, jak marnotrawnym byłoby to posunięciem.
— To jak w końcu? — spytał młody ekspedient, patrząc to na jedno, to na drugie.
Nie mając innego wyjścia, wzruszył bezradnie ramionami mówiąc:
— Średni i duży.
Ostatnią rzeczy, jakiej potrzebował to wykłócanie się o wielkość kebab. Przerwa była krótka, a on głodny, podobnie pewnie jak i Blaidd. Podejrzewał także, że nawet gdyby się uparł i nie wiadomo jak bardzo, to nie wygrałby. Dawno już obiecał sobie wystrzegać się konfliktów z silnymi kobietami, wiedząc, że to próżny trud. Błahe sprawy były po prostu zbyt mało znaczące, by marnować na nie taki ogrom energii. Sam charakter Retrysa sprawiał, że zwyczajnie nie chciało mu się kłócić o wszystko, nie lubił tego, a zakres tolerancji miał dość spory, więc cała ta sytuacja po prostu przeszła obojętnie obok niego.
Zapłaciwszy, oboje usiedli przy jednym ze stolików z widokiem na ladę. Odbieranie zamówienia zawsze było dla barmana uporczywe. Sprzedawcy zawsze mówili niewyraźnie kaleczoną angielszczyzną, czasem wręcz niezrozumiale, a on sam wciąż nie czuł najlepiej ze swoją. Mieszkał w stanach prawie od zawsze, a jednak jego pierwszym językiem była angielsko-włoska mieszanka, chociaż tego drugiego już prawie nie pamiętał, co zawsze bardziej ciągnęło go do ojcowizny, zawsze czuł się bardziej Włochem, choć żadne z jego zachowań nie miało nic wspólnego z tym krajem.
Zwyczajnie wolał móc spojrzeć na sprzedawcę, by upewnić się, że o jego zamówienie chodzi.
— Jak w pracy? — spytał, opierając skrzyżowane ręce na niewielkim blacie, po którego środku leżała jeszcze plama po sosie i kawałek mięsa.
— Uważaj, nie opieraj się — powiedziała z lekkim niesmakiem, wpatrując się w brudny stolik. Po chwili poprawiła się na krześle ignorując brak reakcji Retrysa na ostrzeżenie przed plamą na śnieżnobiałej koszuli. — Daniel — odparła w końcu na zadane pytanie, uśmiechając się przy tym krzywo, jakby miała zaczął przeżywać tę scenę jeszcze raz.
— Nie przejmuj się — powiedział powoli.
— Nie przejmuję się — zapewniła wchodząc mu w słowo.
— Najwyżej — kontynuował. — następnym razem cię obejmę pochylę i pocałuję — zażartował, choć zabrzmiało to jak śmiertelny plam.
Kobieta zaniemówiła na moment, nie wiedząc, jak rozumieć ma te słowa, zaraz jednak w pełnym skupieniu spojrzała w jego twarz.
— Od kiedy masz coś takiego jak poczucie humoru? — spytała dostrzegając minimalny uśmiech na jego twarzy, naprowadzający ją na właściwe tory przekazu mężczyzny. Sama zaśmiała się po chwili na widok ramion Ursusa, które wraz z jedną brwią w zabawny sposób uniosły się nieco.
— Ale przyznaj się, byłeś trochę zazdrosny, jak mnie z nim zobaczyłeś? — spytała po chwili, w przeciwieństwie do niego dając jasne sygnały, że żartuje.
Jemu jednak nie było do śmiechu. Czuł, jakby wyczytała to z niego, a za nic w świecie nie chciał się do tego przyznać. Zaniemówił zaskoczony tym pytaniem. Nie spodziewał się go, ani faktu, że kobieta tak szybko rozluźni się ma tyle, by pytać co o takie rzeczy. Milczeniem chciał dać sobie więcej czasu na wymyślenie najłagodniejszej odpowiedzi, takiej, która nie spowodowałaby u Michelle salwy śmiechu, a przy okazji nie musiał ocierać o kłamstwo, którym gardził. Nie mógł jednak milczeć zbyt długo, bo wystarczyłoby to za odpowiedź.
— Średni i duży w bułce — usłyszał wybawiający głos, cieszący go nawet bardziej niż cokolwiek innego w tamtym momencie.
Niezwłocznie podniósł się z krzesła, chwaląc fakt, że przygotowali ich zamówienie w tak ekspresowym tempie. Lecz nawet drogą, która przebył w obie drogi i czas, jaki otrzymał w bonusie, nie był wystarczający, by wymyślił coś, co nie było oczywistym kłamstwem.
— No przyznaj się, byłeś, tak troszeczkę — zaśmiałam się trącając go ręką gdy przechodził obok niej.
— Troszkę — powtórzył w końcu, przybierając jednak ton, jak gdyby powiedział to wyłącznie dla jej zabawy, nawet jeśli w gruncie rzeczy była to prawda. — Jedź — podał jej bułkę z mięsem, tym samych ucinając temat, by nie narażać się na jakikolwiek komentarz z jej strony, będący zapewne boleśnie celny.
Kobieta uśmiechnęła się wymownie aż Retrysa przeszedł delikatny dreszcz na samą myśl, że mogła go odgadnąć.
— Powiedź, tak serio co byś zrobił, gdybym wciągnęła cię w kolejną szopkę przy Wrzodzie? — spytała błyskając oczami znad kebaba.
— To, co powiedziałem — odparł, wgryzając się w swoją bułkę i przytakując lepszemu smakowi mięsa w bułce, niż początkowo zakładał.
— Nie żartuj — zmarszczyła delikatnie regularne brwi, sięgając po plastikowy widelczyk. — Poważnie pytam. Nie zrobiłbyś tego, to nie w twoim stylu — zauważyła, co było bezwzględną prawdą, miłość jednak rządzi się swoimi prawami.
Wcale nie śpieszył się z odpowiedzią, która nastąpiła dopiero gdy wszystko spokojnie przeżuł.
— Dla ciebie wszystko — głos Calaneya brzmiał tak nienaturalnie, by szczerze zdziwić, i tak naturanie by mu uwierzyć.
Nie inaczej było w przypadku panny Hobart, której początkowo skamieniała twarz złagodniała, przechylając się delikatnie w bok. Wtedy Ursus zrozumiał, że jego słowa, choć będące tak oklepany frazesem w minimalnym stopniu zrobiły wrażenie na kobiecie, co nieco go zawstydziło. Niewątpliwie gdyby zaszła taka potrzeba zrobiłby wszystko, ale i tak pożałował swoich słów, nie uważając ich za dobry sposób okazywania uczucia, a już na pewno nie w takim miejscu.
— Jedź — powtórzył, by zakończyć i tę niewygodną tematykę. — bo wystygnie — dodał szybko.
Najwyraźniej widząc niechęć do odpowiadania na dodatkowe pytania, Blaidd postanowiła nie drążyć poważniejąc nieco. Wzięła z powrotem do ręki widelczyk, który nie wiadomo kiedy znalazł się na nieco czystszym fragmencie stołu, by zacząć dziobać nim w mięsie jak kura w ziemi.
Po chwili ciszy ta zaczęła ciążyć Calaneyowi atakując poczuciem winy za zniszczenie naprawdę miłej atmosfery. Nie miał jednak pomysłu jak ją naprawić, wiedział, że Michelle była energiczną kobietą i właśnie takiej atmosfery potrzebowała przez większość czasu.
— Dlaczego tak patrzysz?
Słysząc pytanie kobiety, dopiero zorientował się, że przez dobrą minutę uparcie się w nią wpatrywał. Zamrugał wracając spojrzeniem do swojej bułki.
— Wyobraź sobie — podjął wymyślając coś na poczekaniu, po raz kolejny unosząc oczy na partnerkę. — jak ten wuefista musiał być zazdrosny — odparł, dostrzegając malujący się na jej twarzy uśmiech. — Może zacznie się teraz jeszcze bardziej starać — dodał sam lekko rozbawiony.
Na te słowa usta blondynki ściągnęły się z powrotem, a oczy wywróciły teatralnie.
— Nawet mi nie mów — mruknęła zdradzając jednak cechy rozbawienia, choć bardziej tego wynikającego z bezradności. — Jeśli tak będzie, to w końcu go zastrzelę — westchnęła z uśmiechając się samymi ustami, by po chwili jej włosy zafalowały, gdy ta pokręciła głową.
Retrys zaśmiał się krótko, nie otwierając przy tym ust.
Chociaż miła atmosfera wróciła zaskakująco, dźwięcząc cichym śmiechem spomiędzy radosnego pomlaskiwania, to równie i niespodziewanie szybko musiała skończyć się raz jeszcze. Czas płynął nieubłaganie i nic nie wskazywało, by miał być dla nich choć trochę łaskawszy. Wskazówka na zegarku Retrysa przesuwała się stanowczo zbyt szybko, ostatecznie wymuszając na nich opuszczenie lokalu i powrót.
Przeszli razem niemal połowę drogi do momentu, aż dotarli do ulicy, przy której leżało kasyno. Tam też poegnawszy się czułym uściskiem, oboje poszli, każde w swoją stronę.
Calaney wyszedł na bar dokładnie minutę przed końcem przerwy, choć ostatecznie nie śpieszył się szczególnie z powrotem.
Reszta dnia dla mężczyzny nie różniła się absolutnie niczym. Niezmiennie zajmował się pielęgnowaniem czystości i przysłuchiwaniem się drażniącym dźwiękom automatów. Pod koniec zmiany miał nawet wrażenie, że czas sobie z nim pogrywa, że zegar nigdy nie wybije godziny końca pracy. Ostatnią nieprzyjemnością, z którą musiał się zmierzyć, było oczywiście nieme, jak niemal za każdym razem, z pracującym po nim Elvisem, którego po prostu nie lubił. Odrzucała go cała prezencja tego człowieka, w jasny sposób wzorowana na Elvisie Presley’u jakby już na dobre utkwił w latach siedemdziesiątych. Głównym jednak powodem, który rzutował na opinie Retrysa było zachowanie klona piosenkarza. Nie raz był świadkiem, gdy ten z byle powodu dokuczał, a czasem wręcz obrażał młodą Alice, co wzmogło się, gdy Ursus interweniował. Rozmowa nie przyniosła najmniejszych efektów, a Calaney dusił w sobie chęć do bardziej ofiarnego odwetu za dręczenie koleżanki z pracy.
Po pracy niemal od razu zaszedł do mieszkania dziewczyny, która mieszkała wraz ze swoją współlokatorką, za którą ten również nie przepadał. Jej obecność była jednak znacznie znośniejsza niż ta Elvisa.
Zapukawszy do drzwi, jak na złość otworzyła współlokatorka — Carol. Uchyliwszy drzwi, lakonicznie wsunęła głowę w szparę. Łypnęła na niego przymglonymi oczami, po czym równie powolnym ruchem schowaa bladą twarz do wnętrza mieszkania, odzywając się zaskakująco głośno:
— Alice!
Dźwięk głosu dziewczyny przebiegł nieprzyjemnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa barmana, przywołując u niego równie nieprzyjemne wspomnienia dzieciństwa i młodzieńczych lat, kiedy to taki ton i zachowanie było czymś absolutnie powszechnym. Nie potrzebował niczego więcej, by zgadywać, że niemal na pewno wywodząc się z tego samego środowiska. Ze szczerości serca, mimo wszystko życzył jej, by też wyszła na prostą, o ile można było nazwać prostą życie Retrysa, tym bardziej, skoro znów wylądował w gangu, a raczej coś na kształt niego, miał bowiem nieco inne wytyczne dotyczące prawdziwej grupy przestępczej tego pokroju.
Do dokładnie trzech sekundach postać Carol przemienił się w żywszą, wiecznie uśmiechniętą Alice, która na wstępie powitała go tym najszczerszym.
— Hej — rzuciła szczerząc się uroczo. — Coś się stało? — spytała po chwili nieco poważniejąc, by wyglądać bardziej adekwatnie, gdyby coś faktycznie się stał.
— Chciałem zobaczyć samochód — odparł, mając nadzieję, że będzie to szybka diagnoza i już następnego dnia będzie mógł przyjść z narzędziami i naprawić usterkę.
— A, tak jasne — powiedziała szybko odgarniając kosmyk kruczych włosów z czoła. — Kompletnie o tym zapomniałam — przyznała, czego Ursus już zdążył się domyśleć. — Poczekaj chwilkę, tylko wezmę polar — oznajmiła znikając w mieszkaniu.
Zostając sam w ciemnym korytarzu, zaczął się zastanawiać czy właściwie kiedykolwiek widział samochód dziewczyny. Przegrzebując pamięć, nie znalazł najmniejszej wzmianki o jej pojeździe. Wielokrotnie widywał ją na parkingu, w końcu z jego strony było wejście dla personelu, nigdy jednak nie miał szczęście zobaczyć jej wychodzącej czy wsiadającej do któregokolwiek znajdującego się tam auta.
— Dobra, możemy iść — oznajmiła szczelnie opatulając się grubym fioletowym polarem.
Odkąd pamiętał, Alice narzekała przy nim wyłącznie na zimno. Była okrutnym zmarzlakiem, najlepiej funkcjonowała przy temperaturach, w których kończyło się funkcjonowanie i chęci do życia innych ludzi. Nie zdziwił go więc fakt, że ta zadrżała niemal od razu, gdy wyszła na chłodną klatkę schodową, mimo to uśmiech nie zniknął z jej twarzy, choć był znacznie mniej rzucający się w oczy.
— W ogóle nie wiedziałam, że znasz się na autach — podjęła chowając drobne rączki pod pachami.
Calaney nawet nie odpowiedział, bezrefleksyjnie wzruszając ramionami, co w półmroku było ledwie dostrzegalne. Niezrażona brakiem werbalnej odpowiedzi zaśmiała się cicho, jakby właśnie to zachowanie w nim najbardziej ją bawiło.
Pokonawszy trzy piętra wyszli w końcu na zewnątrz. Święcące już ok. kilku minut lampy oświetlały ciemniejącą z każdą chwilą drogę na parking znajdujący się tuż przy bloku Alice. Przechodzili swobodnym krokiem pomiędzy różnymi samochodami, wszystkie były różne, Retrys nie dostrzegł dwóch takich samych modeli. Uderzyła go dziwna myśl, jakby w uznaniu mieszkańców wyjątkowość i niepowtarzalność auta miało świadczyć o ich indywidualności i niepodrabialności, co wzbudziło w nim odruchową wręcz dezaprobatę.
W końcu ku zaskoczeniu barmana zatrzymali się przy modelu, którego absolutnie się nie spodziewał. Był to spory miętowy Chrysler PT Cruiser. Na jego widok mięśnie twarzy mężczyzny drgnęły nieznacznie, z trudem powstrzymując się przed napierającym rozbawieniem. W tym przypadku był gotów skłonić się przy tej dziwnej teorii z niezwykłością świadczoną przez samochód. Alice faktycznie była nietuzinkową osobą, tak jak jej miętowy pojazd, który zdecydowanie przykuwał uwagę swoim kolorem i samym wyglądem.
— Coś nie tak? — spytała dziewczyna, dostrzegając cień nietypowego dla niego grymasu.
Czasem zastanawiał się, czy tak ogromna spostrzegawczość była cechą wszystkich kobiet.
— Nie — odparł krótko.
Bruneta wyciągnęła z jednej kieszeni kluczyki z breloczkiem delfina, a drugiej niewielką latarkę. Bez zbędnego przedłużania Calaney zabrał się za przegląd. Sprawdził dokładnie cały samochód, dokonując przy tym wywiadu, który znacznie ułatwił mu zadanie. Cała ta operacja niemal zmiotła barmana z nóg. Dawno nie widział takiego samochodu. W ogóle nie dziwił się, że prędzej czy później znalazł się w takim, a nie innym stanie. Usterki w tego typu samochodzie nie były szczególnie drogie, ani aż tak dokuczliwe jak mogłoby się to wydawać. Problemem był dopiero fakt, że ten nieszczęśnik posiadał je wszystkie na raz. Głowa mężczyzny poruszyła się w geście współczucia, nad rozłożonym autem.
— Masz szczęście, że naprawa tego modelu nie jest zbyt kosztowna, ale naprawienie tego wszystkiego i tak wyjdzie cię drożej niż zakup — zawyrokował trafnie wyceniając w głowie koszty poszczególnych części.
— Ale poradzisz sobie? — spytała nieco zmartwiona, przyglądając się dwuśladowi.
Ursus jedynie pokręcił przecząco głową zacinając przy tym usta. Bardzo chciałby, żeby było inaczej, ale najzwyczajniej w świecie nie był w stanie. Cała jego wiedza była pozostałością po nauce i hobby, nie miał też nawet warunków i sprzętu, by zrobić to wszystko. Łowcą okazji też nie były, by zakupić potrzebne części w możliwie najniższych cenach. Przez chwilę stali w całkowitej ciszy, Retrys zastanawiając się nad najlepszym wyjściem dla Alice, ona czekając, aż barman coś wymyśli. W końcu wpadł mu do głowy pewien pomysł, nie był jednak przekonany czy był on, aby tak dobry, jak myślał.
— Postaram się to załatwić — obiecał wzdychając głęboko. — Może uda mi się załatwić to jak najtaniej — dodał pocierając chrzęszczący zarost.
— Wielkie dzięki, ja się kompletnie na tym nie znam — w przeciwieństwie do niego Alice westchnęła całkowicie bezradnie, niezrozumiałą nawet połowy rzeczy, które jej tłumaczył.
— Widać — mruknął zaczepnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie, znienacka traktując go pięścią w ramię. Odbiwszy się pięścią od napiętego ramienia, teatralnie strzepnęła dłonią, udając, że połamała sobie palce, dopiero wtedy wymusiła na mężczyźnie nieco szerszy uśmiech.
— Wracaj do domu — polecił w końcu, widząc, że tej już naprawdę doskwiera chłód. — Odezwę się, gdy będę wiedział więcej — zapewnił kładąc delikatnie dłoń na jej wąskim ramieniu. W innych okolicznościach za pewny wyglądałoby to jak składanie kondolencji.
— Dzięki — powtórzyła uśmiechając się doń na pożegnanie, faktycznie wracając do siebie.
Odprowadzając dziewczynę wzrokiem, raz jeszcze uśmiechnął się pod nosem, widząc charakterystyczny dla niej krok, przypominający nieco krok w polonezie z tą różnicą, że zamiast robić głębszy krok, Alice wystrzeliwała delikatnie w górę.
…~~*~~…
Następnego dnia rano obudziło go dziwne poczucie bycia obserwowanym, które przypieczętowało ciche chrząknięcie. Niechętnie otworzył oczu dostrzegając stojącego nad nim Valeriana trzymającego się pod boki w szarawej piżamie idealnie pasującej do wystroju mieszkania.
— Wiesz co? — podjął oskarżycielsko młody gangster, dostrzegając, że tamten się obudził. — Nie wierzę, że zostawiłeś tu tego potwora, nic mi nie mówiąc.
Calaney zmarszczył brwi, w pierwszej chwili nie mogąc zrozumieć, o jakiego potwora mu chodzi.
— Napisałem kartkę, żebyś nie wchodził — zauważył połączywszy kropki.
— Ale nie napisałeś dlaczego — odparł natychmiast, jakby to miało zmienić dosłownie wszystko. — Uratował mnie tylko fakt, że ta pokraka się zamyśliła, gdy mnie zobaczyła — dodał, tym razem krzyżując ramiona.
— Znowu zostawiłeś otwarte drzwi — mruknął, wciąż wlepiając pół przymknięte powieki w chłopaka.
— I co z tego? — spytał obojętnie, do pełni tego obrazu brakowało jedynie wzruszenia ramion, które mimo wszystko Retrys przysiągłby, że dostrzegł w najlżejszej formie.
— Ktoś mógłby wejść — wyjaśnił spokojnie, licząc, że to jednak logiczna obawa.
— Tu i tak nie ma co ukraść — zadrwił rozglądając się po równie pustym, jak reszta mieszkania pomieszczeniu. — Ale już nie będziesz miał z tym problemu — nagle jego ton złagodniał nieco. — Udało mi się w końcu znaleźć jakieś mieszkanie, wyprowadzę się w najbliższym czasie.
— Dobra — zachrypiał jedynie zbierając w sobie wszystkie siły, by jednym sprawnym ruchem podnieść się z łóżka.
Wyprostowany znacznie przewyższał Valeriana, który znacznie się skurczył w porównaniu do Ursusa. Gdyby raz jeszcze przyjął poprzednią postawę, nie zmieniłoby się wiele, urósłby najwyżej o centymetr, wciąż jednak wyglądając jak nieopierzony pisklak.
Banter łypnął na mężczyznę, jakby raz jeszcze miał oskarżyć go o obojętność wobec jego osoby i wykrzyknąć „I tyle?” Retrys nie przewidywał dla niego większej ilości uwagi. Oczywiście mimo ekscentryczności chłopaka naprawdę go polubił, przypominał mu męską wersję Alice, ale tak się umawiali. Brunet miał zamieszkać z barmanem tylko do czasu aż stanie na nogi i znajdzie coś dla siebie, i tyle, znalazł, więc się wyprowadza.
Moment ciszy przerwała podłogą jęcząca pod ciężkim krokiem czterdziestopięciolatka, gdy ten przechodził przez sypialnię. Chłód zaległy w mieszkaniu owiał mu nogi, przyzwyczajenie i wrodzona odporności sprawiły, że dyskomfort, na który narzekał niemal każdy gość, był dla Calaneya niezauważalny.
Nieco odrętwiały po nocy usiadł ciężko przy stole, wbijając wzrok w pusty, na dodatek brudny ekspres do kawy. Marzył, by ten w magiczny sposób się umyły i wypełnił pyszną, zbawienną o poranku cieczą, ale ekspres nie posłuchał. Wciąż stojąc na blacie, dawał mu jasno do zrozumienia, że żadna z tych rzeczy się nie stanie. Z cichym westchnieniem sięgnął po leżącą na stole paczkę papierosów. Obróciwszy w dłoni czarno-złote pudełko z przykrością stwierdził, że była to druga najgorsza rzecz, jaką zrobił w życiu. Raz w życiu poczuł się bogaty, gdy otrzymał swoją pierwszą gangsterską gażę. Chciał zaszaleć, raz w życiu kupić coś „luksusowego” i jak na złość padło na papierosy, które zasmakowały mu do tego stopnia, że nie był w stanie palić już tych kioskowych podrabiańców. Z niejakim wyrzutem wyjął jednego i zapalił zaciągając się głęboko.
Po chwili do kuchni wszedł również Valerian, nie wykazujący już szczególnych chęci do nawiązania rozmowy. Barman odniósł nawet wrażenie, że ten być może obraził się na niego za brak szczególnego zainteresowania jego życiem. Daleki był jednak od frasowania się tą sprawą, w jego uznaniu poświęcał mu jej wystarczająco dużo, ratując mu skórę za każdym razem, gdy ten ładował się w kłopoty, poza tym miał teraz Michelle.
— Chcesz kawy? — spytał nieco nadąsanym tonem.
— Mhym — mruknął nieznacznie, przytakując głową.
A jednak.
Już po chwili jedynym dźwiękiem odbijającym się od pustych szarych ścian, było rozbijanie się wody o ścianki ekspresu. Zaskakującym dla Retrysa był jedynie fakt, że wody było niespodziewanie mało. Zwykle gry ktoś pytał, czy też się napije, było to proponowane przy okazji, tymczasem Banter mimo wyraźnie wyczuwalnej urazy zdawał się specjalnie podjąć ten trud.
Zagadka rozwiązała się znacznie szybciej niż muł przypuszczać.
Gdy tylko kawa się zaparzyła, młody mężczyzna wlał zawartość dzbanka do wczorajszego, pozostawionego na stole poprzedniego wieczora przez Retrysa, kubka z brakiem cienia jakiejkolwiek innej emocji prócz uszczypliwej obojętności. Chłopak spojrzał na barmana, na moment unosząc brwi, „proszę”, po czym odwrócił się, jak gdyby nigdy nic wymieniając filtr i myjąc dzbanek. Dopiero wtedy stało się jasne, że była to zwykła kąśliwa, bardzo dziecinna i mało skuteczna zagrywka, która jednak przyniosła Valerianowi ogrom satysfakcji.
Retrys powstrzymał się nawet od westchnienia, którym miał ochotę skomentować ów wyczyn. Nie dostrzegł jednak wystarczająco wielu „za”, by sprowokować u młodzieńca prawdziwy uśmiech satysfakcji, nawet jeśli śmiały uśmieszek dobrze spełnionego zadania wydawał się Calaneyowi bardziej pogardliwy.
— Dzięki — rzucił chrapliwie łapiąc ucho kubka.
Zaparzywszy i sobie kawy młody gangster wyszedł z kuchni pozostawiając Retrysa z zamiarem, który wpadł mu do głowy już wczorajszego wieczora. Beznamiętnie sięgnął po telefon, otwierając kontakty, wyszukał starego znajomego Nicka Moona, z którym nie miał kontaktu od przeszło trzech lat. Nie byłe pewny czy proszenie akurat go o pomoc w sprawie samochodu Alice było najlepszym pomysłem, nie miał szczególnej ochoty wracać i ryzykować powrotu wspomnień z okresu ich znajomości, ale znał lepszego mechanika samochodowego, który w dodatku, zapewne przez wzgląd na stare czasy załatwiłby sprawę za grosze. Zawahał się, ostatecznie zadzwonił.
Rozmowa była długa, za długa, a rozmówca zbyt wygadany, jak na standardy Ursusa. Czuł się niekomfortowo, wręcz źle. Oczywiście cieszył się, że u Nicka było wszystko w porządku. Dyskomfort sprawiał mu fakt, że ten zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. W tonie głosu mechanika nie było śladu po trzyletnim milczeniu, wyrzutów za zerwanie umowy, narażenie na nieprzyjemności, nic takiego nie miało miejsca, co mogło świadczyć jednakowo o niebywałej wyrozumiałości, chytrym zaplanowaniu zemsty lub krótkiej pamięci, a może nawet wszystkiego po trosze. Gdzieś w głębi duszy gangster nawet nie spodziewał się, że ten postanowi spełnić jego prośbę. Był wręcz przekonany, że Moon jedyne co zrobi to wytnie wszystko, co leżało mu na wątrobie przez te lata, by na koniec po prostu się rozłączyć i zamknąć ten temat na zawsze. Ku zaskoczeniu Calaneya tak się jednak nie stało.
— Świetnie, jestem akurat w okolicy — powiedział energicznym i przyjaznym tonem. — Wpadnę i zobaczę co da się zrobić — oznajmił. — Pasuje ci dziś po południu?
— Tak — odparł po chwili zastanowienia, wątpił, by szef miał jakiekolwiek obiekcje przed daniem mu dnia wolnego.
— Dobra, to widzimy się koło… — urwał na moment, nie chcąc narzucać.
— Szesnastej? — rzucił niepewnie, nie miał pojęcia, jaka Nickowi pasowałaby godzina i on nie chciał niczego narzucać.
— Szesnastej! — powtórzył żywiołowo. — Ekstra, to do zobaczenia — rzucił rozłączając się, nie czekając nawet na odpowiedź.
— Czekaj… Halo? — Retrys odstawił telefon od ucha, spoglądając na ekran telefonu.
Pokręcił beznadziejnie głową, nie zmienił się ani odrobinę. Moon zawsze miał tendencje do zapominania najważniejszych rzeczy w przypływie ekscytacja czy nerwowe pilnowanie wszystkiego pod wpływem negatywnych uczuć. Tym razem pomimo szczerej niechęci do pisania smsów, zdecydował się na właśnie tego rodzaj komunikację. Nie czuł się w tym szczególnie dobrze, od zawsze miał problemy z ortografią. Poprawne pisanie kosztowało go wiele skupienia i cierpliwości, gdyż napisanie jednego zdania mogło trwać w jego przypadku wieki. Nie poprawiał mu nastroju obraz samego siebie, starego tetryka stawiającego czoła nieokiełznanej technologii. Żałował czasu na tego typu przesadne dbanie o poprawność i estetykę wiadomości, które jednak wychodziły na pierwszy plan w momentach, gdy był zmuszony porozumieć się w ten sposób z Michelle. Motywacja jest w końcu motorem napędowym każdego sukcesu.
Nick jednak nie był Blaidd, więc jedyną zawartością smsa do niego był dokłady adres bloku Alice. Mieliby nie lada kłopot, by naprawić Chryslera, gdyby ten jeździł w poszukiwaniu celu po całej Kalifornii. Nie chciał też wysłuchiwać kolejnych nikomu niepotrzebnych opowieści żerujących na zwrocie „zapomniałbym”. Nick nie pokusił się na prawdziwą odpowiedź czy choćby obrócenie swojego zapominalstwa w żart odsyłając jedynie emotikonę, której znaczenia Ursus nie był pewny, wiedział jednak na pewno, że był to już koniec rozmowy.
Zgodnie z umową Calaney czekał przed parkingiem, na którym stał pacjent Moona, po doktorze jednak nie było śladu. Po pięciu minutach barman zaczął się rozglądać, choć nie miał bladego pojęcia czego szukać wzrokiem. Po dziesięciu wyszedł na chodnik, stając przy wjeździe, by stać się znakiem dla mającego nadjechać nie wiadomo skąd mechanika. Po piętnastu zaczął nawet się zastanawiać czy coś nie stało się po drodze lub wystawienie go było celowe i stanowiło swego rodzaju formę odwetu. W końcu po niespełna dwudziestu minutach dostrzegł znajomą, choć tęższą niż ją zapamiętał twarz.
Stary zżarty rdzą pick-up wtoczył się na parking. Nie była to pod żadnym względem wizytówka warsztatu, a przynajmniej taka gorąca nadzieja wypływała z coraz mniej pewnego kroku Calaneya. Samochód zaparkował na pierwszym lepszym miejscu, a wnętrza, którego niemal od razu wyskoczył cięższy, o jakieś dwadzieścia kilo Nick rzucając w jego stronę promienny uśmiech.
— Stephen! — rzucił mechanik od razu podchodząc do barmana i ściskając go serdecznie. — Kopę lat.
— Retrys — poprawił spokojnie, nie reagując zbytnio na powitanie.
— Ee… — machnął zniesmaczony ręką odsuwając się. — Co to w ogóle za imię? — mruknął rozbawiony. — Nigdy się nie przyzwyczaję, dla mnie zawsze będziesz Stephen.
Czterdziestopięciolatek uśmiechnął się delikatnie samymi ustami, dając niewyobrażalnie jasno do zrozumienia, że imię, którym go nazywał nie będzie przez niego aprobowane. To imię nic dla niego nie znaczyło, nie był tamtym człowiekiem i raczej nie zamierzał znów nim być. Nick jednak był typem człowieka, który zaciekle trzymał się swoich przekonać i nic, ani nikt, prócz jego samego, nie był w stanie zmienić jego poglądów. Nie było sensu próbować i „Stephen” doskonale o tym wiedział.
— Wybacz to spóźnienie — podjął mechanik, zmieniając temat. — Po drodze były straszne korki, poza tym cholernie zgłodniałem — zaśmiał się na ostatnie.
Zaskoczony wzrok Retrysa przebiegł po o dziwo czystej koszulce Nicka. Odkąd pamiętał jego ubrania, prócz smarem, ubrudzone były zawsze sosami z fast foodów.
— Wysadziłem pod jakąś budką swojego pomocnika — wyjaśnił wskazując serdelkowatym palcem kierunek, z którego przyjechał. — Powiedział, że tu trafi, mówił, że stąd pochodzi — brzmiał, jakby nie było to nic szczególnego, choć dla barmana właśnie było. Moon przez całą ich znajomość pogardzał wspólnikami, współpracownikami i wszystkimi innymi pomocnikami, był indywidualistą, więc tym bardziej ta informacja zrobiła wrażenie na Ursusie, który poczuł ogromną ciekawość postania człowieka, który sprawił cud. — To gdzie ta zabawka? — spytał po chwili.
— Tam stoi — oznajmił, ruchem głowy niejasno wskazując stronę, gdzie stał samochód.
Nie czekając na nim, obaj udali się w tamtym kierunku. Widok miętowego Chrysler PT Cruisersa na pulchnej twarzy Nicka pojawił się szeroki uśmiech, który błyskawicznie przerodził się w głośny śmiech, tak donośny, na Retrys miał wrażenie, że zaraz otworzy się okno któregoś z otaczających ich ze wszystkich stron mieszkań, z którego popłynie w ich stronę niekoniecznie uprzejma prośba o ciszę. Na całe szczęście nic takiego nie miało miejsce, ratując mężczyzn od dodatkowych rozpraszaczy.
— Nie sądziłem, że lubisz takie samochody — zachichotał łysiejący mechanik. — Nie, nie, wybacz, ale po prostu nie pasuje do ciebie — dodał nie mniej, a nawet bardziej rozbawiony niż przed chwilą.
— To znajomej z pracy — odparł śmiertelnie poważny.
— Dobra, niech będzie, że jej — stwierdził uspokajając się, nie chcąc jednak dać wiary słowom kolegi. — Ciekawy gust — dodał oglądając auto, z zewnątrz dostrzegając pierwsze ślady korozji na tylnych błotnikach.
Podczas ich poprzedniej rozmowy Retrys opowiedział dokładnie Monnowi co udało mu się ustalić, jakie są główne problemy i co prawdopodobnie wymagałoby jeszcze dodatkowej diagnozy. Mimo wszystko, jako fachowiec Nick postanowił raz jeszcze dokonać przeglądu całego pojazdu, tak dokładnie jak był tylko w stanie, nieco godząc w dumę Calaneya, co zrobił jednak nieświadomie.
— Jest tak, jak mówiłeś — odezwał się w końcu, nie znalazłszy nic ponadto, o czym już wiedział od barmana. — Ale i tak lepiej byłoby go dokładnie obejrzeć, chyba będziecie musieli jechać z nami do mnie na warsztat — westchnął wciąż przyglądając się wnętrzu maski. — Coś jeszcze może być na podwoziu, a wątpię, żeby był tu ktoś tak miły i… — urwał dostrzegając kątem oka swojego pomocnika. — No nareszcie, już myślałem, że się zgubiłeś mieszczuchu — zaśmiał się, kierując w stronę mężczyzny.
— Nie, nawet nie wiesz ile takich tłuściochów jak ty, okupuje budki z fast foodami — odparł tamten równie rozbawiony całą sytuacją.
— Stephen — zwróciła się do gangstera. — To mój pomocnik, James Brink.
Retrys jednak zdawał się nie słyszeć słów żadnego z nich, od kilku sekund stał głęboko zaskoczony widokiem Jamesa. Znał go, nawet lepiej niżby tego chciał. To była jego nemezis, osoba, której nienawidził najbardziej na świecie. Nie mógł uwierzyć, że spotkali się po raz kolejny. W jednej chwili stało się dla niego jasne, dlaczego Moon po tylu latach zmienił zdanie co do wspólników. Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego ten człowiek stał tam z nimi, dlaczego ktoś taki jak Brink robił za chłopca warsztatowego. W ogóle nie pasował do tej roli.
Był to pięćdziesięciosiedmioletni mężczyzna, nie wyglądający na swój wiek o wspaniałej gęstej i nieskazitelnej siwej brodzie, i długich włosach. Postawą dorównujący Calaneyowi, miejscami nawet go przerastający, w której kontraście stawała nad wyraz przystojna, nie nadszarpnięta zębem czasu twarzy oraz młodzieńcze błękitne oczu. Retrys nie był w stanie pojąć, jak można być tak piekielnie przystojnym i podłym zarazem.
— Cześć — James uśmiechnął się czarująco wyciągając dłoń.
(6068 słów)
Michelle?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz