Michelle Hobart, ogólnie rzecz biorąc, lubiła swoją pracę. Jeśli można było to określić tak górnolotnie, czuła prawdziwe powołanie do tego, co robiła. Czasami miała jednak po prostu dość — zwłaszcza wtedy, gdy musiała wyrysować na górze pracy jednego ze swoich uczniów okrągłe zero (na przeklęte trzydzieści punktów możliwe do zdobycia w tym teście). Robiła to zawsze zamaszystym ruchem, choć czuła pewne odrętwienie. Czy naprawdę po to wałkowała z nimi ten materiał tak długo, by musieć teraz wypisywać kilka takich zer czy niewiele lepszych wyników? Rekompensowało jej to jedynie tych dwoje czy troje uczniów, przy których nazwiskach z delikatnym uśmiechem na ustach zapisać mogła maksymalną ilość punktów — dla takich naprawdę chciało się wstawać co rano i jechać do pracy autobusem, by przesiedzieć za biurkiem te kilka średnio płatnych godzin. Cała reszta oscylowała gdzieś w okolicach piętnastu punktów, czyli pośrodku, miernie. Nic nowego.
— Michelle — usłyszała nagle gdzieś w okolicach swojego boku.
Drgnęła niespokojnie. Tak zagłębiła się w lekturę uczniowskich wypracowań, czy to lepszych, czy to gorszych, że udało jej całkowicie zapomnieć, że dzieli z kimś łóżko. Było to oczywiście o tyle dziwne, że ów ktoś nie był byle kim. Nie zdążyła nawet posłać rozkojarzonego spojrzenia swojemu partnerowi, gdy ten odezwał się ponownie, by spróbować namówić ją do odpoczynku.
— Zaraz. Mam jeszcze jedną klasę do sprawdzenia — wymamrotała, nie zwracając nawet uwagi na to, że trzymała w dłoniach prace nie jednej klasy, a aż trzech.
Szybko wróciła do pracy. Udało jej się zanotować jeszcze jedną maksymalną ilość punktów, dwa znienawidzone przez siebie zera i kilka wyników pośrednich, gdy uważnie jej się do tej pory przyglądający mężczyzna znowu się odezwał.
— Miśka — mruknął znowu, dzięki czemu jej uwaga nareszcie się na nim skupiła. Niedawno zaczął zdrabniać jej imię w ten sposób i jakkolwiek dziwnie by się z tym nadal nie czuła, musiała przyznać, że bardzo jej się to podobało.
Wymawiając słowa czułego upomnienia, ostrożnym ruchem wyjął jej z dłoni długopis i kartki. Przysunął się do niej i objął ją w okolicach klatki piersiowej, na tyle blisko samych piersi, by w jej podbrzuszu zaczęły szaleć motyle, lecz jednocześnie na tyle daleko, by jasne dla niej się stało, że tej nocy nie ma co liczyć na usatysfakcjonowanie owych metaforycznych owadów. Z westchnieniem tak cierpiętniczym, jak dało się to zagrać w okolicach godziny trzeciej w nocy, opadła na poduszkę i wtuliła się w Retrysa.
— Wiesz przecież, że nie zasnę. — Postanowiła jeszcze pomarudzić. Była w stanie zrobić wszystko, byle nie musieć się jeszcze pogrążyć w ciszy.
Calaney nigdy nie strzępił niepotrzebnie języka, więc tym bardziej nie zamierzał go najwyraźniej nadwyrężać w środku nocy. Szybko zakończył marudzenie swojej partnerki, przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie i zgasił światło. Już po chwili spał w najlepsze, od czasu do czasu ku rozbawieniu Michelle pochrapując cicho.
Budzikom śmierć. Wściekły zegar równo o szóstej pięć zaczął wyć jak syrena przeciwmgielna. Mniej niż trzy godziny snu od razu uderzyły w Michelle z siłą rozpędzonego pociągu. Choć umysł krzyczał, błagając o więcej snu i nie potrafiąc skupić się na niczym innym, ręka sama znalazła wyłącznik szalonego ustrojstwa. Łóżko opuściła również jedynie za pomocą pamięci mięśniowej.
Pazury Oriona uderzały w posadzkę, a hałas ten zdawał się być nie do wytrzymania, spotęgowany przez stan nauczycielki.
— Muszę ci kupić coś na łapy. Jakieś buty, żebyś tak nie rył pazurami po posadzce — wymamrotała do czworonoga i wyszła z sypialni.
Pies tradycyjnie od razu udał się za nią. Zatrzymały go dopiero zatrzaśnięte mu przed nosem drzwi od łazienki. Gdy jego właścicielka znalazła się w owym pomieszczeniu sama, szybko rozebrała się z i tak dość skąpego odzienia nocnego i weszła do kabiny prysznicowej. Choć miała skłonność do spędzania długich przyjemnych chwil pod strumieniami ciepłej wody, tym razem postawiła na szybki zimny prysznic.
Po osuszeniu się i ubraniu w cokolwiek, w czym mogła przyszykować śniadanie, opuściła łazienkę. Swe kroki skierowała od razu do kuchni czy, mówiąc dokładniej, do ekspresu na kawę. Jeszcze do niedawna mogła się pochwalić tym, że do porannego funkcjonowania nie potrzebuje kawy, lecz ostatnimi czasy uległo to zmianie. Mimo tego, że u boku ukochanego powinna spać jak niemowlę, jeśli wierzyć ckliwym powiastkom romantycznym (którym zresztą nigdy nie powinno się wierzyć), tak naprawdę w ciągu ostatnich tygodni jej bezsenność była jeszcze bardziej bezwzględna. Po środki na bezsenność oczywiście w dalszym ciągu nie zamierzała sięgnąć.
Gdy wypiła już czarny gorzki napój, który w takiej sytuacji smakował jednak niczym słodki nektar, poczuła, że wraca w nią życie. Już po chwili mogła wrócić się do pustej już sypialni po telefon (po drodze słyszała odgłosy wody spod prysznica dobiegające z łazienki, od razu więc wiedziała, że Retrys najwyraźniej postanowił już wstać) i za jego pomocą włączyła muzykę.
Była właśnie w trakcie szykowania sobie kanapki na śniadanie, gdy z głośnika rozbrzmiewać zaczęła piosenka, której dodania na swoją playlistę już nawet nie pamiętała. Nie zamierzała jednak narzekać, bo utwór kojarzący jej się obecnie głównie z pijackim wieczorem karaoke z Ursusem swą melodią szybko zdołał porwać ją do czegoś mogącego nieco przypominać taniec. Z racji swojego całkiem dobrego i polepszonego dodatkowo przez „If you wanna be happy” humoru, postanowiła zlitować się nad Orionem, który był już bliski obślinienia podłogi.
— Ale mnie wystraszyłeś — sapnęła, gdy, odwróciwszy się w kierunku pupila, dostrzegła przyglądającego się jej mężczyznę. — Będę musiała kupić ci dzwoneczek, bo w końcu dostanę zawału — dodała, gdy udało jej się już uspokoić bicie serca.
Gdy wypowiadała swoją propozycję o dzwoneczku, nie widziała w tym żadnych dodatkowych podtekstów, lecz wystarczyła dosłownie chwila, by w jej głowie pojawiły się ciekawe wizje. Przyczepianie dorosłemu mężczyźnie dzwoneczka, zwłaszcza tak, jak to sobie wyobraziła, czyli na obroży, jak kotu, mogło się dorosłej kobiecie, zwłaszcza tej pozostającej z owym mężczyzną w związku, kojarzyć prawdopodobnie wyłącznie z jednym — i z tym właśnie szybko skojarzyło się pannie Hobart.
Szybko zmieniła temat, nie chcąc dawać swojej wyobraźni rozszaleć się jeszcze bardziej. Nie było to łatwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że Retrys już po chwili podszedł do niej od tyłu i pocałował ją w potylicę.
— Połóż się je… — Nie dane jej było dokończyć, ponieważ przed jej nosem znienacka pojawiła się przygotowana przez nią wcześniej kanapka. Może i lepiej, bo brakowało jej dosłownie minimum, by była gotowa położyć się do łóżka razem z nim, bynajmniej nie po to, by spać.
Kolejne słowa Retrysa były jak potrzebny jej obecnie kubeł zimnej głowy wylany na głowę — nieco okrutne, ale skutecznie gaszące rosnące podniecenie.
— Chwilowo nie będę mógł zostawać na noc.
Uważnie wysłuchała jego kolejnych słów, udało jej się nawet do nich jakkolwiek odnieść, lecz jej umysł oczywiście wciąż trzymał się kurczowo tego pierwszego zdania. Zadziwiające, jak bardzo mogło ją to uwierać po stosunkowo krótkim czasie razem. Pierwsza rocznica hen, hen przed nimi, a ona już nie była pewna, jak zaśnie bez niego u swojego boku. Jedno było pewne — odciągać ją od sprawdzanych po nocach klasówek nie będzie miał ją kto. Mogła więc liczyć przynajmniej na rozrywkę w takiej formie.
— Zrobię ci zakupy, czego potrzebujesz? — zaproponował nagle. Nie spodziewała się takiej propozycji z jego strony. Zmarszczyła nieco brwi, przyglądając mu się uważnie.
— Nie musisz.
— Chcę — wręcz błyskawicznie odbił piłeczkę.
Zdawało jej się, że czytała coś w jego twarzy. Nie była w stanie tego jednoznacznie nazwać, lecz czuła, że jeśli mu odmówi, on i tak nie da jej spokoju. Że on naprawdę chciał zrobić te zakupy z jakichś jej nieznanych pokręconych męskich powodów.
— W porządku. — Westchnęła i, zbierając produkty pozostawione na blacie po szykowaniu śniadania na właściwe im miejsca, w skrócie przekazała partnerowi, czego potrzebuje.
— Może jeszcze tampony? — zaproponował, gdy skończyła, prawdopodobnie z jakimś niekoniecznie mogącym jej się spodobać uśmieszkiem na ustach.
Spojrzenie, które mu po tym posłała, kwalifikowało się zapewne do tych z kategorii „gdyby spojrzenie mogło zabijać…”. Wspominanie tamtej sytuacji z pobliskiego sklepiku było naprawdę ciosem poniżej pasa. A za taki cios należał się spektakularny rewanż.
— A wiesz — zaczęła, teatralnie przeciągając głoskę „e”. — Kup.
Już po chwili mogła z zadowoleniem obserwować, jak mężczyzna otwiera usta, by zaprotestować, i sfrustrowany szybko je zamyka. Nie odezwał się już, dając prawdopodobnie kolejny piękny pokaz męskiej dumy.
— Idę się ubrać — oznajmiła nagle, wykorzystując to, że Retrys nadal pozostawał oniemiały.
W sypialni wygrzebała z szafy to, co chciała na siebie założyć, a w łazience się w to ubrała. Zajęła się również swoją fryzurą i makijażem. Gdy skończyła, miała już naprawdę mało czasu. Wręcz rzuciła się na torebkę, do której już po chwili wrzucała wszystkie potrzebne jej rzeczy, jak na złość oczywiście porozrzucane po całym mieszkaniu. Na głos wyliczała wszystko, co musiała ze sobą zabrać do pracy, nie chcąc zostawić tu choć jednej, najmniej ważnej rzeczy.
— Tu masz zapasowy klucz, nie zapomnij zamknąć, gdy będziesz wychodził — objaśniła, zdejmując kluczyk z haka i podając go mężczyźnie.
— Nie zapomnę — odpowiedział, choć było to dość oczywiste. Spędzała jednak zbyt dużo czasu z młodzieżą, by nie chcieć tego teraz usłyszeć. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Już miała wyjść, gdy poczuła jego dłoń na swojej talii. Zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Uśmiechnęłaby się delikatnie, gdyby nie to, że ich usta szybko złączyły się w pocałunku. Nie chciała, by zakończył się on równie szybko, dlatego też sama przedłużyła go, chcąc jeszcze choć przez chwilę nacieszyć się dotykiem ukochanego. W końcu musiała jednak wyjść, dlatego też odsunęła się od niego, sprawnie uwolniła z jego nieznacznego objęcia i, rzuciwszy jedynie szybkie słówko pożegnania, wyszła z mieszkania.
Kolejnych kilka godzin pochłonęła jej praca. Tak już miała w zwyczaju — w budynku szkolnym starała się nie myśleć o niczym innym niż to, co tu i teraz. Czyli, mówiąc w skrócie, Retrys Calaney, pseudonim „Ursus”, jakkolwiek przez nią nie kochany, nie zagościł w tym czasie w jej głowie ani przez chwilę. No cóż… Nie zagościł w jej głowie aż do pewnego momentu.
Przed swoją ostatnią godziną lekcyjną miała tak zwane „okienko”. Postanowiła je przeznaczyć, jak to zazwyczaj czyniła, na sprawdzanie zaległych prac swoich uczniów. Zawsze, gdy wiedziała, że ma w ciągu dnia jakąś wolną godzinę, zabierała ze sobą do pracy przynajmniej jeden plik takich kartek. Zdążyła już rozłożyć je przed sobą na jednym ze złączonych w podkowę stolików w pokoju nauczycielskim oraz wydobyć z czeluści torebki długopis z czerwonym tuszem, gdy jasne się stało, że los ma dla niej inne plany.
Los tym razem przybrał postać Daniela Johanssona, wuefisty pracującego w tej samej szkole co Michelle. Mężczyzna w wieku zbliżonym do wieku panny Hobart prywatnie był stanu wolnego, co jego zdaniem najwyraźniej upoważniało go do regularnego zatruwania życia swojej koleżanki z pracy niekoniecznie mile widzianym flirtem. Nim też niestety postanowił ją zamęczać i tym razem.
— Jak im idzie? — zagadnął, niby od niechcenia, niedbałym ruchem ręki wskazując na leżące przed Michelle klasówki.
— Zależy komu — mruknęła w odpowiedzi nauczycielka literatury, próbując ratować swoje skupienie na pracy.
— Temu, jak widzę, niezbyt dobrze — skomentował, obserwując, jak blondynka na górze kartki zapisuje już trzecie pod rząd zero.
Jak łatwo się było domyślić, była coraz bardziej zirytowana. Nie dość, że uczniowie klasy trzeciej najwyraźniej nie potrafili włożyć sobie do głowy podstawowych informacji na temat utworu, który na ich etapie kształcenia powinien być już naprawdę łatwy, nie wspominając już nawet o interpretacji, facet, który mimo tego, że spędzał godziny na ławce na sali gimnastycznej lub w swoim zakichanym kantorku, zarabiał prawie że tyle samo to ona, akurat teraz postanowił znowu spróbować u niej swoich sił, choć dawała mu kosza już niejednokrotnie. Podniosła więc wzrok znad kolejnej, zapowiadającej się lepiej od poprzednich, pracy i spojrzała na niego, starając się przybrać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy.
— Posłuchaj, Dan, mam trochę pracy, więc jeśli chcesz o czymś porozmawiać lub o coś zapytać, to proszę, zrób to szybko albo niech to poczeka do jutra, dobrze? — Sprawę postawiła prosto, choć oczywiście wolałaby, żeby nie musieli już w ogóle rozmawiać poza sprawami służbowymi. (Jak łatwo się domyślić, nauczycielka literatury i nauczyciel wychowania fizycznego nie mieli na szczęście zbyt dużo okazji do rozmów służbowych).
— Och, w porządku, rozumiem. Chciałem tylko spytać, czy… — zaczął, lecz przerwało mu dobiegające z torebki kobiety pikanie telefonu.
— Przepraszam. Pozwolisz, że odczytam najpierw tę wiadomość — zapowiedziała szybko, zanim stojący przed nią mężczyzna zdołał ponownie otworzyć usta.
Jej wybawcą, co nawet jej nie zdziwiło, był nie kto inny, a Retrys. Czy raczej, jeśli spojrzeć wyłącznie na ekran komórki, „Recio ❤️”. Wiadomość, którą szybko odczytała, została wysłana naprawdę w najlepszym możliwym momencie. Z zadowoleniem zauważyła też to, jak poprawnie została zapisana.
„O której kończysz? Mam godzinną przerwę od 15. Mogę po Ciebie wpaść.”
Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy, był już po prostu pewnego rodzaju odruchem. Musiała mocno się powstrzymywać, by nie spojrzeć na Daniela, którego wzrok palił ją w kark, by skontrolować, czy to widział. Szybko uznała jednak, że tak właściwie może i lepiej, jeśli widział — niech zastanawia się, z kim teraz pisze jego obiekt zainteresowania i może wreszcie samodzielnie odgadnie, iż jest on już zajęty.
„Kończę chwilę przed 15. Jeśli nic innego Ci nie wypadnie, wpadnij. Będę czekać.”
Zablokowała telefon, odłożyła go na blat stołu, na wszelki wypadek, gdyby Retrys chciał jeszcze jakkolwiek jej odpowiedzieć, ekranem w dół i znowu zerknęła na wpatrującego się w nią wyczekująco Johanssona.
— O co chciałeś spytać? — mruknęła, chcąc mieć to wszystko już za sobą.
— O to, czy masz czas dziś po pracy. Otworzyli ostatnio jakąś kawiarenkę niedaleko szkoły, podobno całkiem przytulną i pomyślałem sobie, że… — uciął, zapewne zauważywszy drobny grymas, który pojawił się na jej twarzy.
— Przepraszam, jestem już umówiona. — Starała się brzmieć, jakby naprawdę było jej choć trochę przykro, choć zadanie to oczywiście było trudne. Nie było jednak niemożliwe, prowadziła przecież kółko teatralne dla swoich uczniów i sama do takowego należała w swoich szkolnych latach, miała więc jakiekolwiek doświadczenie.
— Och… Okay, rozumiem. Może innym razem.
„Może nigdy?”
Uratował ją dzwonek na przerwę. W odpowiedzi na jego słowa jedynie uśmiechnęła się delikatnie. Szybko zgarnęła swoje rzeczy do torby i wyszła z pokoju nauczycielskiego.
Ostatnia lekcja minęła jej szybko, głównie dlatego, że była luźniejsza od pozostałych. Oddała uczniom jednej z klas pierwszych ich klasówki, omówiła je i wspólnie doszli do wniosku, że nie opłaca im się zaczynać nowego utworu. Końcówkę lekcji młodzież spędziła więc na udawaniu, że czyta jakiś średniej długości wiersz, a ona na udawaniu, że nie słyszy ich szeptów, sama zaczytana w pierwszej lepszej książce zgarniętej z półki.
Gdy dzwonek obwieścił koniec lekcji, uczniowie zerwali się ze swoich miejsc co najmniej tak szybko, jakby to była ich ostatnia godzina lekcyjna w całym roku szkolnym, a nie w pierwszy lepszy poniedziałek. Ich nauczycielka nie spieszyła się aż tak bardzo — mężczyzna, z którym była umówiona, potrzebował w końcu czasu, by dotrzeć tu ze swojego miejsca pracy. Odłożyła czytaną wcześniej książkę na półkę, omiotła wzrokiem ławki, by upewnić się, czy żaden z uczniów niczego nie zapomniał. Dopiero wtedy spakowała do torby swoje rzeczy i wyszła z klasy, uprzednio zgasiwszy w niej światło, i przekręciła drzwi na klucz. Ów klucz chwilę później wisiał już na haczyku w pokoju nauczycielskim, w którym ona założyła płaszcz. Wychodząc z pomieszczenia, mijała się z wuefistą.
Jak się okazało, mimo swojego braku pośpiechu i tak pospieszyła się zbyt bardzo. Gdy wyszła przed szkołę, Calaney’a nie było jeszcze w zasięgu jej wzroku. Usiadła więc na jednej ze stojących przed nią ławek, czekając na jego przybycie. Pierwszy zjawił się niestety Johansson.
— Nie idziesz do domu? — zagadnął ku jej nieszczęściu, zatrzymując się tuż przed nią.
— Nie. Czekam na kogoś. — Spojrzała na niego, lecz szybko spuściła wzrok, oślepiona świecącym zza jego pleców słońcem. Nawet ono działało dziś na jej korzyść.
— Ach, no tak, mówiłaś przecież, że jesteś umówiona. Dotrzymać ci towarzystwa, zanim ten „ktoś” się nie pojawi?
— Nie trzeba — odpowiedziała szybko, wstając. Uśmiechnęła się ponad jego ramieniem do nadchodzącego Retrysa. — Już przyszedł.
Sprawnie wyminęła młodszego z mężczyzn i podeszła do tego, którego towarzystwo ją interesowało. Wiedząc, że jest uważnie obserwowana przez Daniela, nie omieszkała nie zrobić małego przedstawienia.
— Cześć, kochanie — zagadnęła z szerokim uśmiechem, wystarczająco głośno, by zostać usłyszaną przez zbędnego jej absztyfikanta. Chcąc dopiąć swego dzieła, wspięła się na palce u stóp i pocałowała go delikatnie w zarośnięty policzek.
Nie była pewna, czy Retrys zdawał sobie sprawę z tego, że brał teraz udział w jej gierce, zabawie w zasadzie niewinnym mężczyzną, lecz nawet jeśli nie, to miał świetną intuicję. Wypowiadając słowa powitania, złapał ją delikatnie za bok w okolicach talii.
Właśnie wtedy obok nich zjawił się Daniel Johansson.
— Cześć, Michelle, do jutra — rzucił, przechodząc, lecz łatwo było dostrzec, że patrzył głównie na Retrysa.
— Mhm, cześć — odpowiedziała, od niechcenia kiwając mu głową na pożegnanie.
— Kto to? — spytał Ursus, gdy Johansson znalazł się już wystarczająco daleko od nich, by nie usłyszeć ani tego pytania, ani odpowiedzi na nie udzielonej. Prawdopodobnie wyczuł to, jak delikatnie się wyprostowała, gdy tamten przechodził obok.
— Wrzód na dupie — wypaliła jego partnerka, zanim zdołała się powstrzymać. Parsknęła cichym śmiechem, widząc spojrzenie, jakie jej posłał. — Daniel, wuefista. Ku mojej męczarni próbuje mnie poderwać, odkąd tu razem pracujemy, ale, jak widać, skutków brak — dodała, uśmiechając się do niego nieco zadziornie. — Przepraszam za tę szopkę z „kochaniem” i buziakiem w policzek. Po prostu bardzo chcę, żeby wreszcie dał mi spokój.
— Oj tam, ta szopka nie była aż taka straszna — mruknął, uśmiechając się delikatnie. — Jakby trzeba było to powtórzyć, daj znać.
— Dam, dam. — Roześmiała się cicho.
— A jeśli po dobroci nic nie uda się osiągnąć, zawsze są inne środki. — Wzruszył ramionami.
— No coś ty, przecież on nie miałby z tobą szans. — Oburzyła się nieco, przesuwając wzrokiem po jego umięśnionym ramieniu ja okalającym. — Może i wuefista, ale to chuderlak z kształtującym się stopniowo brzuchem piwnym — prychnęła, nagle pełna pogardy do natrętnego osobnika.
— Co? Przecież nie mówię, że od razu będę go bić. To już ostateczność… — Ostatnie zdanie wymamrotał z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy.
— Okay, to dobrze. — Pokiwała głową. — Gdzie idziemy? Do twojej pracy? Czy chcesz gdzieś wstąpić po jedzenie czy cokolwiek innego?
— Do widzenia! — usłyszała nagle gdzieś po swojej prawej stronie.
Gdy odwróciła głowę w tamtą stronę, dostrzegła grupkę swoich uczniów, głównie uczennic, szepczących do siebie coś żywo i niekoniecznie dyskretnie pokazując sobie palcami ją i Retrysa. No tak, facet nauczycielki musiał być prawdziwą sensacją, zwłaszcza jeśli wyglądał tak, jak Calaney. Wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się do nich serdecznie.
— Do widzenia, do jutra — odpowiedziała. Gdy odeszli, wróciła spojrzeniem do Calaneya. — To jak, gdzie idziemy?
— Oni tak zawsze? — prychnął mężczyzna.
— Nie. Tylko jak jest o czym plotkować. Obawiam się, że dostarczamy im porządnego materiału. Dlatego też powinniśmy się stąd zwijać, zanim przejdą tędy kolejne trzy czy cztery grupki. — Znowu wywróciła oczami. — To jak w końcu? Zimno mi. — Zaczęła marudzić, licząc na to, że to wreszcie skłoni mężczyznę do działania.
Retrys?
(3020 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz